Świąteczne brzmienia

Witajcie po dłuższej przerwie, niestety tylko na chwilę, ponieważ porwał mnie ferwor przygotowań świątecznych, a także kierownicze polecenia, nakazujące zrobić mi wszelkie możliwe zestawienia, tak, koniec roku jest uroczy ;-) Mimo to nie poddaję się i piekę, gotuję, oraz sprzątam, a wszystko to w klimacie świątecznych piosenek, które ratują mój nastrój, dlatego chcę co nieco napisać o swoich ulubionych płytkach na ten właśnie czas.

Któreś święta z kolei nastrajają mnie krążki „I'll Be Home For Christmas” i „White Christmas”. Każda z płyt zawiera dwa CD, na których znajduje się po 18 utworów czyli w sumie 72 piosenki. Jest to kawał dobrej muzyki, sporo znanych i kochanych utworów, takich wykonawców jak: Chuck Berry, Frank Sinatra, Nat King Cole, Luis Armstron, a także tych trochę mniej znanych np. Rosmemary Clonney, Brook Benton czy Gospel Clefs. Piosenki cieszą niepowtarzalnym brzmieniem i wykonaniem. Poza tym potrafią wyczarować niezapomniany nastrój, który umila świąteczne przygotowania, nawet do tego stopnia, że niekiedy rzuca się ścierkę w kąt i z miotłą wywija w rytm musicalowych tonów. Nie wiem jak z dostępnością tych płytek w Polsce, bo swoje otrzymałam w prezencie, przyjechały do mnie wprost z zaśnieżonej Kanady, ale jeśli macie możliwość dostania tej kolekcji, to jak najbardziej polecam, nie przegapcie okazji.

A'propos Kanady. Ostatnio odkryłam świetne aranżacje Michaela Buble kanadyjskiego wokalisty o niezwykle ciepłym głosie. Oczywiście żadne to odkrycie, bo o tym piosenkarzu słychać już od dłuższego czasu. Płyta „Christmas Deluxe Special Edition” została wydana w 2011 roku i dwukrotnie pokryła się platyną, ale dopiero ten sezon sprawił, a właściwie Święty Mikołaj sprawił, że się w niej zasłuchałam i zostałam oczarowana. Utwory zostały skomponowane w klimacie muzyki popowo-jazzowej, niekiedy stylizowanej na soulową. Z bogatym brzmieniem instrumentów, a także ozdobione damskim wokalem Shanii Twain i Thalii. Piosenki zachwycają i sprawiają, że wieczorami chce się usiąść na mięciutkiej kanapie z kubkiem czegoś ciepłego i aromatycznego, i wypatrywać śniegu za oknem, ewentualnie ogrzewać stópki w ciepełku kominka. Płytę można kupić w Empiku za 36.99 zł, a w Merlinie za 29.99 zł. Normalnie jej cena krąży około 60 złotych, więc całkiem sporo, dlatego warto skorzystać z promocji. Krążka można też posłuchać TUTAJ

Kolejną namiętnie przeze mnie słuchaną płytą jest krążek „Kiedy Bóg się rodzi”. Na płycie zebrano najbardziej znane kolędy i pastorałki. Utwory wykonują Trebunie Tutki, Pospieszalscy, Hania Rybak, New Life'M, Tabasco Club i JazGot. Przewodzą etniczne brzemienia ze sporym udziałem tradycyjnych instrumentów i góralskich dźwięków. Śmiało można powiedzieć, że jest lirycznie, radośnie i klimatyczne, gdyż folklorystyczne aranżacje cieszą serce, a nawiązując do tradycji ludowej i religijnej, uzmysławiają znacznie Świąt Bożego Narodzenia. Szczególnie gdy słucha się, wplecionej pomiędzy utwory, prozy i poezji m.in. Ernesta Brylla czytanej przez Jerzego Trelę. Ciepły, niski głos aktora nastraja i sprawia, że zaczynamy rozmyślać, snuć refleksje nad istotą zbliżających się świąt. Płyta ma niepowtarzalny klimat, co więcej dochód z jej sprzedaży przeznaczony jest dla rodziny Piotra „Stopy” Żyżelewicza – perkusisty m.in. takich zespołów jak Armia, Izrael, Voo Voo - który w 2011 roku zmarł w wyniku  komplikacji związanych z udarem mózgu. Płytę można kupić w Matrasie za 31,59 zł. Darmowy fragment można odsłuchać w Tym Miejscu.  Dodam jeszcze, że piosenki z płyty będzie można usłyszeć w Radiu Warszawa na 106,2 Fm – w dniach 26- 29 grudnia o 9.20 i 23.10 w audycji płyta tygodnia. 

Najprawdopodobniej do świąt, i za pewne przez święta, nie będę dostępna na blogu, dlatego już teraz życzę Wam rodzinnych, ciepłych i nastrojowych Świąt Bożego Narodzenia, pachnącej lasem choinki, niezapomnianego smaku świątecznych dań, oraz energii, zdrowia i radości na każdy dzień Nowego Roku.

Czytaj dalej »

Miłość pisana na maszynie. Alison Atlee

Alison Atlee

MIŁOŚĆ PISANA NA MASZYNIE

Wydawnictwo: Grupa wydawnicza PWN
Rok wydania: 2014
Stron: 454
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 6/10 - dobra




Alison Atlee dla swojej debiutanckiej powieści wybrała intrygującą i działającą na zmysły epokę wiktoriańską. Ówczesna rewolucja technologiczno-przemysłowa i ogrom przedziwnych zwyczajów jest dla nas, współczesnych istot, tematem pasjonującym. Jednak największe poruszenie wywołuje rola kobiety w XIX wieku. Przypominam, że panie w tejże epoce uznawano za istoty mało rozumne, podporządkowane mężczyznom. Wolność, równość i prawo dotyczyło panów, tym samym wszelkie walki kobiet o swoje prawa traktowano jako fanaberię. Kobieta miała być strażniczką domowego ciepła i moralności, ale też być uległą i słabą.

Pech chciał, że bohaterka „Miłości pisanej na maszynie” taka nie jest. Betsey Dobson jest niepokorna, inteligentna, dowcipna, odważna, a do tego piekielnie ambitna. Niestety jej bezpruderyjny styl bycia często jest przyczyną problemów. Pierwszym z wielu jest romans z nauczycielem z kursu maszynopisania, przez co musiała opuścić Instytut bez dyplomu, a drugim próba sfałszowania listu polecającego, mającego jej pomóc w uzyskaniu posady w Idensea – nadmorskiej, uroczej miejscowości. Mimo że jej plany palą się na panewce, Betsey się nie poddaje. Zabiera kanarka, jedną walizkę i wyjeżdża z Londynu. Wierzy, że uda się jej uzyskać wymarzoną pracę. Bez referencji nie jest jej łatwo, ale pan John Jones wierzy w nią, i powierza jej posadę organizatorki wycieczek. Wspólna praca sprawia, że między tym dwojgiem ludzi nawiązuje się nic porozumienia, ale mimo że dobrze im w swoim towarzystwie, to o czymś więcej nie ma mowy. Ponieważ John związany jest z uroczą panną, a Betsey obiecała trzymać się z daleka od problemów, ale jak wiadomo... obiecanki cacanki.

Betsey to twarda sztuka. Momentami irytująca, ale jej wiara we własne siły, próby usamodzielnienia się i sarkastyczne, inteligentne uwagi, czynią z niej wyjątkową bohaterkę, trochę nie pasującą do ówczesnych czasów. Zwłaszcza gdy posługuje się wulgarnym językiem, jasno mówi o swoich potrzebach i domaga się właściwego traktowania. Jak można się domyśleć, taka kobieta nie jest dobrze postrzegana w społeczeństwie, szczególnie przez mężczyzn, z którymi przychodzi jej pracować. Miałam wrażenie, że Betsey otoczona mizoginistami dusi się, ale jej niezłomna postawa nie pozwala jej się poddać. Każdy jej dzień, to okazja do pokazania się z jak najlepszej strony. Jej dyscyplina, ciężka praca i talent, ukazują kobietę wyprzedzającą swój czas, nie godzącą się z rolą zmysłowej uwodzicielki, której celem życia jest organizacja wystawnych kolacji. Tym właśnie kupiła mnie Dobs: profesjonalizmem, wytrwałością i pewną surowością, nawet w stosunku do mężczyzn, którzy w jej sercu zajmują szczególne miejsce. Betsey – jak wspomniałam powyżej – nie miała zamiaru ulegać pokusom, ale przecież w każdej dobrej historii wątek miłosny musi być. W tej powieści trafimy na podchody miłosne dalekie od infantylnych i słodkich zalotów. Jest agresywnie, konkretnie i bez sentymentów. Niekiedy szokuje takie dosadne podejście do XIX wiecznych stosunków damsko-męskich, ale jest to w pewien sposób nieszablonowe, co bardzo mi się podobało. W ogóle cała ta opowieść wymyka się schematom. Owszem mamy elementy charakterystyczne dla epoki, ale wiele motywów zaskakuje ciekawym podejściem i atrakcyjną analizą.

Jestem mile zaskoczona tą powieścią, jednak ponarzekać muszę na nierówne tempo. Raz było zbyt wolno, strony zalewały nużące opisy i dysputy, a raz zbyt szybko, akcja pędziła i wymykała się spod kontroli. Brakował mi też większej energii i namiętności. Wszystko było stonowane i chłodne. Oczywiście ma to swój pewien urok, ale że jestem niezwykle emocjonalnym zwierzem, to wymagam wzburzenia, wzruszenia i gorączkowości. Zirytowały mnie też literówki, uważam, że historia, w której mowa o profesjonalizmie i dokładności powinna być pod tym względem dopracowana. Mimo to doceniam pracę Alison Atlee (zaznaczam, że jest to jej debiutancka powieść), gdyż jest poprawnie i ciekawie napisana, każdy rozdział poprzedza wpis z podręcznika „Jak zostać mistrzem maszynopisania”, i w sposób interesujący ukazuje życie kobiet w społeczeństwie, które od najmłodszych lat wyznacza im reguły zachowania, w żaden sposób nie pozwalając na zaprezentowanie własnej osobowości. Bardzo polecam „Miłość pisaną na maszynie”, nie tylko czytelnikom zafascynowanym powieścią historyczną, ale także tym, których interesują mezaliansy i walka o równouprawnienie.
 
Czytaj dalej »

Zanim zasnę. S.J. Watson

S.J. Watson

ZANIM ZASNĘ

Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2012
Stron: 407
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 7/10 – bardzo dobra




Debiutancka powieść S.J. Watsona „Zanim zasnę” przeleżała u mnie na półce prawie dwa lata. Wiecie jak to jest, nie składało się. Dopiero ekranizacja zmobilizowała mnie do przeczytania książki. I jak już zaczęłam, to nie mogłam się zatrzymać, bo historia, mimo że nie należy do najdynamiczniejszych, zaskakuje oryginalnością. Skutecznie miesza w głowie, wzrusza i przeraża.

Bohaterką jest Christine, kobieta, która od przeszło dwudziestu lat budzi się jako... dwudziestokilkulatka. Codziennie jest zdezorientowana, bo odkrywa, że nie śpi sama. Obok niej leży jakiś mężczyzna, na dodatek sporo starszy i żonaty. Christine zazwyczaj próbuje sobie przypomnieć co wydarzyło się za nim wylądowała z nim w łóżku, jego łóżku, ale nie jest wstanie tego zrobić. Zakłada, że poprzedniego wieczoru musiała się nieźle wstawić. Kombinując jak wybrnąć z tej kompromitującej sytuacji, wpada do łazienki i tam przeżywa szok. Okazuje się, że nie poznaje swojej twarzy: pomarszczonej skóry i obwisłych policzków. Smutnymi oczami patrzy na nią kobieta mająca co najmniej czterdzieści parę lat. Christine zaczyna bezgłośnie krzyczeć, ale to nie koniec jej koszmaru. Chwilę później dowiaduje się, że nieznajomy to jej mąż Ben, a ona od lat cierpi na zanik pamięci, będący wynikiem tragicznego wypadku. Pamięta tylko jeden dzień, nic więcej. Dlatego ogromnym zaskoczeniem jest dla niej telefon od neurochirurga, który informuję ją, że w tajemnicy przed mężem pisze pamiętnik, dzięki któremu zapełnia luki w pamięci. Niepokojące jest to, że wspomnienia, które zapisuje, różnią się od informacji udzielanych przez Bena. Ewidentnie coś tu nie gra.

Cóż, zdecydowanie coś tu nie gra. Ktoś kłamie i to bardzo skutecznie. Jedynie zapiski Christine wydają się być prawdziwe, ale co z tego skoro jej mąż jest bardzo przekonujący, a zdobywane przez nią nowe dowody wcale nie rozjaśniają jej wspomnień. Są dwie możliwości: albo wyobraźnia płata jej figle albo Ben coś ukrywa. Pytanie tylko czy w obawie o jej emocjonalną destabilizację, czy też z bardziej osobistych pobudek. W tej historii nic nie jest oczywiste. Autor sprawia, że - podobnie jak bohaterka - gubimy się w domysłach. Sprawy nie ułatwiają flesze z przeszłości, zazwyczaj bardzo nieczytelne i mylące, ani zapiski z dziennika. Rozszyfrować przeszłości nie pomagają również wymijające odpowiedzi Bena, które dezorientują, sprawiają, że jego osoba jest niejednoznaczna. Czysty obłęd - nie sposób rozgryźć tej intrygi. Szczególnie że wraz z rozwojem akcji łamigłówek jest coraz więcej. Atmosfera również staje się coraz cięższa, tak jak i dramat Christine. Muszę przyznać, że psychologiczna strona książki jest bardzo udana. Stany emocjonalne bohaterki przytłaczają, gdyż wizja utraty pamięci jest niezwykle sugestywna. Wielokrotnie powtarzany moment budzenia się przygnębia. Zagubienia i osamotnienia Christine nie idzie ubrać w słowa. Wszystko to potęguje doznania, swoje dokłada też aura tajemniczości i pewność, że ta historia musi mieć mocne zakończenie. I takie ma.

Zanim zasnę” jest książką, która trafiła na prestiżową listę „The New York Timesa”. Znalazła się też na pierwszym miejscu Amazona. Powieść biła rekordy popularności i sprzedaży. Na jej podstawie nakręcono film z Nicole Kidman i Colinem Firthem. Zapewne niewiele jest osób, które nie słyszały o powieści Watsona i to na dodatek debiutanckiej, to ci fart! Uwierzcie mi, wszelkie nagrody i wyróżnienia dla tej powieści to nie przypadek, bo autor nie tylko wykazał się olbrzymią wyobraźnią, ale też talentem do empatii i absorbującym stylem pisania. Z czystym sumieniem polecam tę książkę fanom klimatycznych thrillerów psychologicznych, na pewno się nie zawiedziecie. 

Zwiastun filmu

W moim odczuciu film nie jest rewelacyjny, ale jak najbardziej zasłużył na dobrą ocenę. Wiem, że tego typu produkcje nie są wiernym odwzorowaniem książki, a jedynie swobodną ekranizacją. Mimo to liczyłam na większe emocje, niestety nie dostałam ich. Brakowało mi też niektórych elementów. Żałuję, że pamiętnik został zastąpiony kamerą, ale rozumiem, że kino rządzi się swoimi prawami i taka zamiana na pewno przysłużyła się dynamice filmu. Nie zmienia to jednak faktu, że rozpaczam nad tym i owym. Na szczęście świetna obsada skutecznie wpływała na moje odczucia, dlatego „Zanim zasnę” dostaje ode mnie mocną czwórkę z plusem :-)
Czytaj dalej »

Nie gaś światła. Bernard Minier

Bernard Minier


NIE GAŚ ŚWIATŁA

Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2014
Stron: 504
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 8/10 - rewelacyjna






Jest wigilijny wieczór. Christine Steinmayer wybiera się na uroczystą kolację do swojego narzeczonego Geralda. Chwilę przed wyjściem odnajduje w swojej skrzynce pocztowej anonim, w którym nieznajoma kobieta informuje, że zamierza popełnić samobójstwo. Christine jest racjonalistą, pracuje w radiu, zdaje sobie sprawę, że taki list może być kiepskim żartem lub pomyłką, jednak wiadomość nie daje jej spokoju. Niestety próby namierzenia nadawcy nic nie dają. Co gorsze następne dni przynoszą coraz dziwniejsze zdarzenia. Ewidentnie ktoś próbuje wprowadzić chaos w życie Christine. W tym samym czasie komendant Martin Servaz, obecnie przebywający w ośrodku dla pacjentów w depresji, dostaje przedziwną przesyłkę: magnetyczny klucz i bilet z informacją o spotkaniu w hotelu Grand. To co odkryje pod tym adresem będzie szokujące, pytanie czy doświadczenia Christine i informacje zdobyte przez Servaza są elementami jednej intrygi? 


Powieść „Nie gaś światła” francuskiego pisarza Bernarda Miniera jest kontynuacją cyklu o pracy komendanta Marina Servaza. Dwie poprzednie części to „Bielszy odcień śmierci” i Krąg”. Wszystkie tomy, oprócz postaci komendanta, łączy okrutny seryjny zabójca, którego - przynajmniej takie mam wrażenie - w każdej kolejnej historii jest coraz mniej, nie, nie jest to zarzut, i opera: finezyjna i dramatyczna. Dla miłośników sztuk wokalnych nawiązanie do najbardziej znanych oper jest nie lada gratką. Zwłaszcza że przejmujący wokal nie raz jest tłem do zatrważających wydarzeń. W historii przewijają się takty z opery Pucciniego, Wagnera, a także symfonie – znanego już z poprzednich części – Gustava Mahlera. Nadaje to opowieści niepokojący, a nawet przeraźliwy klimat. Chociaż i bez tego jest się czego bać. Ponieważ Minier bardzo skutecznie straszy realnym scenariuszem, w którym mamy do czynienia z prześladowaniem, nie tylko tym opartym na naruszeniu strefy prywatnej, ale daleko posuniętym okrucieństwie wobec ofiary, jej osaczeniu i wyalienowaniu. To straszne z jaką łatwością stalker manipuluje otoczeniem, czym swoją ofiarę doprowadza do osamotnienia, napiętnowania, a w konsekwencji często do obłędu.

Czytając przeżycia Christine otwierał mi się nóż w kieszeni, razem z nią przeżywałam jej dramat. Jej bólu jest odczuwalny, poraża, budzi złość i rozpacz. Taka jest właśnie proza Miniera: elegancka, wysmakowana, momentami wulgarna i krzycząca, ale to co ją spina, to mocny ładunek emocjonalny, który poruszy każdego, nie ma mocnych na uknutą przez autora misterną intrygę, charakteryzującą się wielką kreatywnością i suspensem. Na dodatek pełną oryginalnych bohaterów (brawo dla Servaza, który mimo swojego marazmu dał z siebie wszystko) oraz nagłych zwrotów akcji i zaskakujących rozwiązań. Wspomniałam już, że książka ma niepokojący klimat, ale dodam jeszcze, że umieszczenie akcji w okolicach Świąt Bożego Narodzenia też ma niemałe znaczenie. Ten wyjątkowy czas kojarzy się z dobrocią, ciepłem rodzinnym i spokojem, a nie z cierpieniem i odrzuceniem. Kontrastujące ze sobą wydarzenia i emocje podbijają dramatyzm historii, i czynią z tej złożonej historii intensywną i przejmującą lekturę. Z czystym sumieniem polecam ten (jak też i wcześniejsze tomy) thriller psychologiczny (śmiało można go czytać bez znajomości poprzednich części) na pewno się nie zawiedziecie na tej powieści, bo wyobraźnia i talent Miniera są wielkie, a jeśli do lektury puścicie sobie np. symfonię nr 5 Gustawa Mahlera ewentualnie operę Madame Butterfly, to wrażenia będą znacznie mocniejsze. Bardzo polecam, ja jestem zachwycona tą książką i czekam na więcej.


Czytaj dalej »

Kochanica Francuza. John Fowles

John Fowles

KOCHANICA FRANCUZA

Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: (wydanie 11) 2013
Stron: 536
Oprawa: Twarda

Moja ocena: 7/10 – bardzo dobra




  
Kochanica Francuza” Johna Fowlesa, jednego z najbardziej znanych angielskich pisarzy, bywa nazywana postmodernistyczną powieścią wiktoriańską lub pastiszem powieści wiktoriańskiej. Książka powstała w 1969 roku i bardzo szybko zdobyła rozgłos. Sławy przysporzyła jej również świetna ekranizacja z 1981 roku. Scenariusz do filmu napisał noblista Harold Pinter, a główne role zagrali Meryl Streep i Jeremy Irons. Jeśli nie wiedzieliście tej produkcji, to zachęcam do zmobilizowania się, bo film jest intrygujący i bardzo klimatyczny. Wracając jednak do książki. Miałam z nią niemały problem, nie zmienia to jednak faktu, że miałam do czynienia ze świetnie napisaną historią, która jest swoistą zabawą literacką, ukazującą hipokryzję, rygorystyczne zwyczaje i konformizm XIX wiecznego społeczeństwa, ale dzięki licznym aluzjom i rozważaniom pozostaje uniwersalnym przekazem. Mimo to pokonały mnie dygresje, które skutecznie wybijały mnie z rytmu, a tym samym sprawiały, że historia szła mi jak po grudzie.

Zacznijmy jednak od początku. Karol Smithson jest uosobieniem angielskiego dżentelmena, ale jego poglądy, fascynacja Darwinem i wrażliwość w dostrzeganiu zakłamania epoki, czynią z niego wyjątkowego kawalera. Mężczyzna zaręczony jest z córką bogatego kupca Ernestyną Freeman. Plany małżeńskie są bardzo poważne, ale gdy podczas spaceru natrafiają na Sarę Woodruff zwaną Tragedią lub kochanicą Francuza, pozorna stabilizacja zakochanych zaczyna się sypać, jak domek z kart. Ponieważ tragiczna postać Sary, która ma złą sławę, zaczyna budzić zainteresowanie Karola, zaś plotka przekazywana przez pruderyjnych mieszkańców hrabstwa Dorset, jakoby obłęd Sary był wynikiem nieszczęśliwej miłości do francuskiego marynarza, który uwiódł ją i porzucił, sprawia, że kobieta staje się zakazanym owocem, a jak wiadomo ten smakuje najlepiej. Karol nie bacząc na konwenanse zaczyna nieustanie myśleć o Sarze, jak się okazuje urzeczenie jest obopólne, i mimo że różni ich wszystko: status, wykształcenie i poglądy, to zaczynają przyciągać się jak magnes.

Z pozoru historia wydaje się banalnym romansem. On – bogaty i wykształcony, Ona – biedna i wyklęta, rozwiązanie całkiem klasycznie, ale... bohaterowie zostali tak skonstruowani, że są wielowymiarowi, pełni sprzeczności, są idealnymi obiektami do psychologicznej analizy. Ich niestabilność emocjonalna może irytować, jednak błyskotliwe rozmowy i nagłe zwroty akcji ukazują misterną intrygę, którą chce się smakować, szczególnie że uzupełniono ją niejednokrotnie humorystycznymi akcentami i ciekawymi spostrzeżeniami. Poza tym w tej historii zauważa się dojrzały i przemyślany styl. Powieść napisana jest przepięknym językiem, charakterystycznym dla epoki, zaś poboczne wątki służą do uwypuklenia specyficznych cech ówczesnego społeczeństwa, wraz z ukazaniem kształtujących się filozofii i nauk. Nie brakuje też nawiązań do świata sztuki, głównie do literatury, poezji i malarstwa. Niezaprzeczalnym atutem jest też zmienna narracja i trzy alternatywne zakończenia, jest to bardzo ciekawe rozwiązanie, choć zamiast domysłów wolałabym konkretny finał, jak również bardziej wartką akcję. Wiem, że powieść wiktoriańska rządzi się swoimi prawami, i kiedy bohater zamierza trzasnąć drzwiami, to zrobi to dopiero dwadzieścia stron później, bo zanim do tego dojdzie, przeanalizuje swoje drzewo genealogiczne, strukturę polityczną i niecne działania służby, a'propos lokaj Karola, Sam, jest tak fascynującą postacią, że specjalnie dla niego można by stworzyć nową książkę. Mimo to przydługie wtrącenia skutecznie mnie usypiały, co więcej traciłam wątek, bo zamiast na problemie wyjściowym skupiałam się na komentarzach Karola, najczęściej dotyczących otaczającej go rzeczywistości. Zapewne nie odnajduję się w tego typu powieściach, jednak nie mogę odmówić „Kochanicy Francuza” wyjątkowości, bo bogactwo tej historii jest wielkie, zwłaszcza że wykwintna intryga pełna ciekawych uwag, nawiązuje do teraźniejszości, tym samym czyniąc z niej literacką perełkę nie tylko dla miłośników powieści historycznej.
 
Czytaj dalej »

Rezydencja. Krzysztof Bielecki

Krzysztof Bielecki

REZYDENCJA

Książka wydana własnym nakładem poprzez działalność w ramach Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości

Rok wydania: 2014
Stron: 153
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 6/10 - dobra





 „Ta historia jest jak mała układanka, której każdy element w odpowiednim momencie wyląduje na swoim miejscu”

Nic dodać, nic ująć. To jedno zdanie zaczerpnięte z opisu książki, mówi więcej niż tysiąc wymyślnych porównań, określających to, z czym zetkniemy się w „Rezydencji” - krótkiej, aczkolwiek absorbującej książce Krzysztofa Bieleckiego. Jednak żeby sprawiedliwości stało się zadość, to muszę napisać z czym tak naprawdę mamy do czynienia, chociaż Bogiem a prawdą nie jest łatwo zinterpretować to, co ukrywa się za drzwiami mieszkania jednego z bohaterów, niejakiego T. Pech chciał, że dziwne zjawisko nie jest jedynym intrygującym elementem w jego życiu. Sporo zamieszania wprowadza również Nieznajomy, który chce lub nie chce pomóc jego siostrze, artystce performatywnej o stalowym żołądku, oraz Mistrz – sędziwy sąsiad T. Zapewne dla większości osób, to co napisałam brzmi dziwacznie i nierealistycznie, i macie racje, takie właśnie jest, a to jeszcze nie wszystko. Ponieważ T. i jego siostra mają tajemnicę, sięgającą dzieciństwa, a jest nią rezydencja. Miejsce totalnie odjechane i magiczne, kto wie czy nadrealistyczny opis tej budowli nie jest skutkiem spożywania przez bohaterów grzybów, obrastających jedno z pięter rezydencji. W każdym razie pobyt w tym miejscu będzie niósł za sobą poważne konsekwencje.

Rezydencja” jest zadziwiającą książką. Jej konstrukcja jest niespotykana, ponieważ ma się wrażenie, że historia zaczyna się w momencie, w którym się kończy. Jest jak oglądany od końca film, na dodatek złożony z luźno dobranych scen, z pozoru nielogicznych i niezrozumiałych. Jednak z każdą stroną zaczyna powstawać pełen obraz. Nagle wszystkie elementy, na które składają się kontrowersyjne relacje międzyludzkie, tajemnicze grupy o niemoralnych zasadach, tybetańskie opowieści, ukryte przesłania, a także dwuznaczne i abstrakcyjne rozmowy, wskakują na swoje miejsce. Zostajemy zaskoczeni finałem, szukamy wytłumaczenia, przewracamy kartki chcąc znaleźć miejsce, w którym nas nabrano, w którym – teoretycznie – kłamstwo łączy się z prawdą, fikcja z rzeczywistością. Genialna to forma. Bezapelacyjnie Krzysztof Bielecki ma niebanalny styl i talent, że w tak małym formacie udaje mu się ująć tak wiele motywów, na dodatek w sposób ciekawy, działający na naszą podświadomość, intuicję i zdolność interpretacji. Na mnie „Rezydencja” zrobiła niemałe wrażenie, mimo że brakuje mi rozwinięcia historii, mam wrażenie, że ktoś jej ukradł środek, czuję przez to niedosyt. Na szczęście połączenie wątków zachwyciło mnie, i może to dziwne, ale skończyłam tę książkę z uśmiechem, bo dałam się wkręcić w zwariowaną i niepokojącą historię, którą bardzo Wam polecam, lecz ostrzegam – nie zawsze jest łatwo, zostaniecie zbałamuceni, przestraszeni, poirytowani i wprawieni w osłupienie, ale w końcu w tym cały urok „Rezydencji”. 

Inne książki Krzysztofa Bieleckiego to m.in. : "I nagle wszystko się kończy", "Rekonstrukcja" , "Defekt pamięci". 


Czytaj dalej »

Jezioro cierni. Magdalena Zimniak

Magdalena Zimniak

JEZIORO CIERNI

Wydawnictwo: Prozami
Rok wydania: 2013
Stron: 304
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 6/10 - dobra





Całkiem niedawno opublikowałam na blogu opinię o książce Magdaleny Zimniak „Białe róże dla Matyldy”. Powieść totalnie mnie zachwyciła, dlatego że historia skrywała w sobie liczne zagadki oraz poruszała poważny problem dotyczący zespołu Münchhausena. Taka tematyka budzi silne emocje, a że Zimniak potrafi za pomocą prostego, ale dosadnego przekazu poruszyć duszę, to zachłysnęłam się tą powieścią na tyle mocno, że płaczem i błaganiem zdobyłam w bibliotece jej książkę „Jezioro cierni”.

Podobnie jak w „Białych różach dla Matyldy”, tak i tutaj intryga jest wielowarstwowa. W tej historii kłamstwo rodzi kolejne kłamstwa, co sprawia, że fabuła jest zaskakująca, i jest idealnym wyciskaczem łez. W błędne koło nawarstwiających się problemów wplątała się Kate Robertson, niegdyś Katarzyna Wojciechowska. Kobieta przeżyła traumatyczne zdarzenie, które zmusiło ją do opuszczenia Polski i ułożenia sobie życia w Silver Spring pod Waszyngtonem u boku ukochanego Stephena. Obecnie demony minionych lat ucichły, ale gdy niespodziewanie jej jedyny syn Peter oświadcza, że zamierza polecieć do Polski, żeby odnaleźć swoją rodzinę, koszmar wraca. Kate jest przerażona, obawia się, że syn pozna jej tajemnicę z przeszłości. Pociesza się, że w Warszawie nie będzie łatwo odnaleźć właściwego Wojciechowskiego. Niestety nie docenia Petera, który angażuje wszystkie siły w odszukania dziadka. 

Odnalezienie rodziny nie będzie dla niego trudne, za to niemożliwym będzie rozgryzienie sekretu matki. Tym bardziej że w rodzinie panuje zmowa milczenia, jedynie ciotka, siostra Kate, nie ma pojęcia co stało się przeszło dziewiętnaście lat temu. W momencie poznania jedynego siostrzeńca, uzmysłowi sobie, że osobista tragedia przesłoniła jej problemy siostry na tyle mocno, że nie dociekała z jakiego powodu Katarzyna opuściła Polskę. Teraz, gdy z Peterem połączy ją silna więź, jej też będzie zależeć na uzyskaniu odpowiedzi na liczne zapytania, których wraz z rozwojem akcji, będzie coraz więcej.

Źródło
Bez dwóch zdań Magdalena Zimniak postarała się o to, aby jej czytelnicy mieli co analizować. Co chwila pojawiają się nowe informacje, które krok po kroku odsłaniają dramatyczną przeszłość. Zazwyczaj znaki są mylące, mącą w głowie i przyczyniają się do powstania domysłów, zwłaszcza że autorka w historię wplotła niejednoznaczne flesze z przeszłości. Trafimy też na emocjonujący i drastyczny wątek kryminalny, który sprawia, że książkę czyta się z wielkim zaciekawieniem.Jezioro cierni” zdobyło nagrodę Czytelniczek w kategorii „Pióro”, za najbardziej poruszającą lekturę, nie dziwi mnie to, ponieważ powieść dostarcza wielu wrażeń, m.in. dlatego, że fabuła nie skupia się tylko na dramacie Kate, ale sięga na inne obszary. Mamy nawiązanie do problemów społecznych, głównie dotyczących samotności, braku zrozumienia, czy trudnego losu osób niepełnosprawnych. Poza tym ukazanie rozłamu w rodzinie, braku zaufania, jak również wstrząsających przeżyć nastolatka, u którego nastąpiło zachwianie wszelkich wartości, jest przejmujące. Psychologiczna strona książki wzburza i poraża. Jednak mimo że powieść podobała mi się, to uważam, że momentami przesadzono z dramatycznymi wydarzeniami, niektóre wyolbrzymiono, co sprawiło, że opowieść straciła na wiarygodności, a jej niektóre fragmenty idealnie nadają się na scenariusz wenezuelskiej telenoweli. Strasznie mnie to irytowało, bo uważam, że im mniej, tym lepiej. Na szczęście w najnowszej powieści Magdaleny Zimniak zrównoważono dramatyczne motywy, dzięki czemu jest znacznie lepiej. Książka ma niewielkie wady, ale jest dobrze i ciekawie napisana, dlatego polecam ją czytelniczkom wrażliwym, empatycznym, które odnajdują się w zawiłych i dramatycznych historiach.

Czytaj dalej »

Mroczny zakątek.Gillian Flynn

Gillian Flynn

MROCZNY ZAKĄTEK

Wydawnictwo : Znak Literanova
Rok wydania: 2014
Stron: 512
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 6/10 - dobra





Libby Day jest kobietą cierpiącą na depresję. Mimo że ma już trzydzieści jeden lat, to nie potrafi radzić sobie z otaczającą ją rzeczywistością, jest bezradna wobec codziennych problemów.  Na jej obecny stan psychiczny wpływ miało koszmarne zdarzenie sprzed ponad dwudziestu czterech lat, kiedy to w jej rodzinnym domu doszło do masakry. Jej dwie siostry oraz matka zostały brutalnie zamordowane przez jej piętnastoletniego brata, skazanego dzięki jej zeznaniom na dożywocie. Doświadczenie to zniszczyło Libby, ale kiedy amatorski Klub Kryminalnych Ciekawostek proponuje jej spore pieniądze za współpracę, polegającą na dokładnej analizie tamtego zdarzenia, celem udowodnienia, że jej brat Ben został niesłusznie skazany, przyjmuje ofertę i mimo że nie wierzy w niewinność brata, godzi się na prywatne śledztwo.

Tye Sheridan jako młody Ben Day
Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem to, że powrót Libby do wspomnień otworzy wiele drzwi prowadzących do poznania prawdy. Obraz jej rodziny zacznie tworzyć się na nowo, ukazując los jej najbliższych złożony z mozaiki licznych problemów, przypadków, niedomówień i oskarżeń. Z każdą kolejną odsłoną tego dramatu, przedstawionego z perspektywy tego co jest i było, bo sporą częścią powieści są retrospekcje, a także głosów najważniejszych osób to jest Libby, Bena i Patty – matki, rekonstrukcja przeszłych wydarzeń będzie coraz bardziej bolesna i przerażająca. Niemała w tym zasługa stylu pisania Gillian Flynn (autorki bestsellerowej „Zaginionej dziewczyny” i moich ulubionych „Ostrych przedmiotów”), która ma niesłychaną zdolność do refleksyjnego i wnikliwego ukazywania kondycji psychicznej bohaterów. Dodatkowo opisy obnażające – w pewien sposób – degradację rodziny, różnice klasowe i sceny przemocy, szokują, gdyż autorka nie boi się dobitnego języka i ekspresywnego ukazywania wszelkich emocjonalnych stanów. Intryga „Mrocznego zakątka” również jest ciekawie poprowadzona, odrobinę przypomina zabawę w kotka i myszkę. Trafiamy na tropy, które wydają się prowadzić do celu, jesteśmy pewni, że nasz genialny nos odkrył rozwiązanie rodzinnych tajemnic, ale jak się okazuje - nic z tych rzeczy. Takich pogoni za ułudnym rozwiązaniem sekretów sprzed lat jest kilka, co jest na korzyść historii, podobnie jak i niespokojna, przygniatająca atmosfera. Ciekawe jest też włączenie w fabułę satanistycznego wątku, połączonego ze skrajną przemocą. Sceny gore i daleko idące spekulację na temat feralnej nocy nakręcają ekscytację związaną z poznaniem wydarzeń w domu Libby.

 Shannon Kook jako młody Trey Teepano, Tye Sheridan jako młody Ben Day i Chloe Moretz jako młoda Diondra Wertzner 

Niestety, mimo wielu walorów tej historii tempo wydarzeń mnie pokonało. Jak dla mnie było za leniwie, zbyt sennie. Nagromadzenie szczegółów niemających znaczenia dla rozwoju wydarzeń zniechęcało mnie i odwracało uwagę od tego, co istotne. Byłam również rozczarowana finałem, któremu brak było mocy. Rola Bena w noc zabójstwa też mnie nie zaskoczyła, bo i odpowiedź na pytanie, czy Ben przyłożył rękę do zabójstwa swojej rodziny ogranicza się do dwóch opcji: tak lub nie, więc obstawienie tej właściwej wbrew pozorom mnie jest najtrudniejsze, chociaż ścieżka do odkrycia faktów z feralnej nocy nie jest łatwa. Dziwiło mnie też, że amatorzy tak sprawnie rozwiązali sprawę, którą położyli zawodowi śledczy, jak to możliwe? Doskwierał mi też brak dominującego bohatera. Historia potrzebuje kogoś, kto będzie przewodnikiem, ostoją, kimś komu można współczuć, rozumieć i życzyć szczęścia. Tutaj nikogo takiego nie ma. Co z tego, że Libby jest narratorką i  motorem napędzającym, skoro ukazana została z jak najgorszej strony. Zresztą nie tylko ona, dlatego było mi bardzo trudno obudzić w sobie empatię do któregokolwiek z nich. Jednak summa summarum „Mroczy zakątek” jest dobrym, klimatycznym thrillerem psychologicznym, ukazującym najmroczniejszą stronę człowieka. Książkę wypada przeczytać, zwłaszcza że na jej podstawie ma powstać film wyreżyserowany przez Gillesa Paquet Brennera.  W rolę Libby wcieli się Charlize Theron, produkcja będzie francuska, a że kocham francuskie kino, to co jak co, ale na ten film chętnie się wybiorę. 

Zdjęcia pochodzą ze strony  http://upandcomers.net/

Książkowy utworek ;-)

Czytaj dalej »

Mapa Nieba. Eben Aleksander

Eben Aleksander

MAPA NIEBA

Wydawnictwo: Znak Literanova
Rok wydania: 2014
Stron: 256
Oprawa: Miękka

Moja ocena: brak oceny







Eben Aleksander jest neurochirurgiem, autorem bestsellerowego „Dowodu”, w którym opisuje, jak podczas głębokiej śpiączki spowodowanej zapaleniem opon mózgowo-rdzeniowych, odwiedził pozamaterialane światy. Jego wizja jest mocno zaskakująca i trudna do zaakceptowania. Głównie dlatego, że to co pisze, brzmi jak fantazja. Wybaczcie, ale Kraina Widziana z Perspektyw Dżdżownicy, Istota w kształcie kuli zwana wirującą melodią, lot na skrzydle motyla czy wreszcie spotkanie z wszechwiedzącą Istotą zwaną Omem, jest absurdalne. Co więcej autor miejsce to nazywa Niebem, i opisuje, jak bardzo zmienił się po tym doświadczeniu. Na szczęście Aleksander jest świadomy tego, jak brzmią jego wizje i zawczasu współczuje wszystkim, którzy nie są w stanie ich zrozumieć. Do niewrażliwców zaliczam się też i ja, bo mnie, sceptykowi i agnostykowi, bardzo trudno przyjąć jego argumenty i otworzyć się na taką interpretację.  

Źródło
Mapa nieba” ma ułatwić osobom małej wiary zrozumienie, że inny wymiar istnieje. Pomóc mają w tym świadectwa ludzi, którzy doświadczyli zadziwiających zjawisk. Cóż, nie mogę napisać, że „Czucie i wiara silniej mówią do mnie/Niż mędrca szkiełko i oko".* Listy wzruszają, powodują zamyślenie i momentami zwątpienie w logikę, i być może, gdybym nie kierowała się tylko rozumem, to kto wie czy książka Ebena Aleksandra nie zmieniłaby i mojego życia. Fakt, są na tym świecie rzeczy, których nijak nie idzie wytłumaczyć, ale jeśli chodzi o uczucia zmysłowe doświadczane przez osobę, która omal nie umarła czy też była w stanie śmierci klinicznej, to da się je wytłumaczyć w sposób naukowy. Wystarczy poczytać o NDE, nie jest to, żadne hokus pokus, a skomplikowana reakcja o charakterze biologicznym. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie wierzę tym ludziom czy też nie wierzę w to, co przeżył Aleksander. Nie neguję ich doświadczeń, ale ich prawda, to nie moja prawda. Poza tym do jego wyjaśnień trudno się ustosunkować, bo mimo że nawiązują do religii, to opisywane przez niego Niebo nijak się ma do Biblijnej wersji, zwłaszcza katolickiej. Wspomina też o odkryciach naukowców, ale wypada to bardzo blado. Jego argumentacja jest gdzieś pomiędzy, ale nie jestem w stanie odkryć gdzie. Tym bardziej że autor chcąc zwiększyć swoją wiarygodność, podpiera się teoriami wielkich tego świata, mamy nawiązanie do nauk Platona, Arystotelesa, czy Newtona. Jednak posługiwanie się spostrzeżeniami innych zmniejsza autentyczność. Poza tym chaotyczność myśli Aleksandra i ciągłe podkreślanie tego, że tylko osoba szczera, uczciwa i bogata duchowo, jest w stanie doznać takich wrażeń, przeczy temu co sam często podkreśla, że każdy z nas może dotknąć Nieba,  chyba że "każdy" z założenia jest istotą idealną. 

Z całą pewnością „Mapa Nieba” budzi emocje. Mnie też dała do myślenia, chociaż absolutnie nie zmieniła mojego stosunku do tematu życia po śmierci. Zwłaszcza że wizje mające miejsce w momencie bliskim śmierci często są typowe dla NDE, czyli człowiek ma poczucie spokoju, ciepła, bezpieczeństwa. Słyszy dźwięki, widzi też światło, tunel, a nawet bliskich zmarłych. Tego typu przejścia zmieniają stosunek do życia i śmierci, więc w czym objawienie Ebena Aleksandra jest lepsze od innych doświadczeń? Z drugiej strony, jeśli takie pozamaterialne podróże dają umierającej osobie szczęście, to niech tak będzie, niech to będzie Niebo. Nawet jeśli wynika ono z zaburzenia funkcjonowania mózgu, który - w jednym z etapów umierania - zostaje zakłócony, m.in. niedotlenieniem, niedokrwieniem, zatruciem lekami przeciwbólowymi i innymi zaburzeniami, w skutek czego szyszynka zaczyna produkować jedną z najsilniejszych substancji psychoaktywnych, dając nam to, czego pragniemy najbardziej. Dlatego też nie porywam się na podważanie autentyczności doświadczeń z pogranicza śmierci, jednak nie przychylam się do teorii Ebena Aleksandra, uważam, że nadinterpretuje zjawiska, ale jeśli choć jednej osobie wiara w cudowne spotkanie w chwili śmierci pomoże łatwiej żyć, jak również odejść spokojniej na tamten świat, to nic mi do tego. Nie wystawiam tej książce punktowej oceny, bo jej odbiór jest sprawą mocno indywidualną. Poza tym publikacja ta, to nie lada gratka dla zainteresowanych tematem życia po śmierci, więc jeśli macie ochotę na „Mapę Nieba”, to śmiało. 

* "Romantyczność" Adam Mickiewicz 
 
Informuję, że wydawnictwo Znak zaprasza wszystkich chętnych do dzielenia się historiami o pozazmysłowych doświadczeniach. 

Jeśli Ty także przeżyłeś coś czego nie potrafisz racjonalnie wytłumaczyć, podziel się z nami swoją opowieścią!

Opisz ją i wyślij ją do nas na adres mailowy - mapanieba@znak.com.pl 
Najciekawsze historie zostaną nagrodzone i opublikowane na naszej stronie internetowej. 

Pod tym linkiem KLIK znajduje się szczegółowa informacja o akcji Stwórzmy Polską Mapę Nieba.



Czytaj dalej »

Krüger. Szakal. Marcin Ciszewski

Marcin Ciszewski

Krüger. Szakal

Wydawnictwo: Znak Literanova
Rok wydania: 2014
Liczna stron: 384
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 7/10 – bardzo dobra






Podejrzewam, że Marcin Ciszewski większości kojarzy się, jako autor powieści sensacyjnych mocno osadzonych w polskich realiach. Uwielbiamy go za serię klimatyczną (Mróz, Upał, Wiatr), cykl www, oraz „Gliniarza”. Należy jednak pamiętać, że Marcin Ciszewski jest pasjonatem historii. Ukończył Instytut Historii, ze specjalizacją historia najnowsza. Dlatego też w jego książkach tło historyczne ma wielkie znaczenie, ale mimo że sporo wydarzeń i postaci jest autentycznych, to jego powieści nie są stricte historyczne. Historia jedynie stanowi podłoże do ukazania ciekawej intrygi i skomplikowanych relacji międzyludzkich. Tak właśnie jest w jego najnowszej powieści z cyklu „Krüger”.

Wydarzenia w pierwszym tomie zatytułowanym „Szakal” rozgrywają się głównie we Lwowie, pod koniec 1918 roku. Jest to czas, kiedy Polska powstaje jako kraj liczący się na arenie międzynarodowej, ale też czas niespokojny i wyjątkowo trudny, zwłaszcza dla mieszkańców Lwowa, ponieważ na terenie miasta toczą się zacięte i krwawe walki między Polakami a Ukraińcami. Na tle tej przykrej rzeczywistości poznajemy nieprzeciętnie uzdolnionego strzelca Willhelma Krügera, który wraz ze wspólnikami podejmuje się bardzo niebezpiecznych zadań. Podczas jednej z akcji zauważa go pewien mężczyzna, który obiera go za cel. Na początku nie jesteśmy w stanie pojąć, dlaczego osobnik ten żywi do Krügera tak wielką nienawiść, że jego jedynym marzeniem jest odnalezienie go i zniszczenie. Jednak z czasem, kiedy to nieznajomy podąża śladem naszego bohatera, poznajemy zagadki przeszłości, jednocześnie śledząc interesujący okres historyczny.

Marcin Ciszewski po raz kolejny pokazał, że potrafi stworzyć powieść, która zainteresuje nawet takiego laika w dziedzinie historii, jak ja. Na początku sądziłam, że wyraziste i dość wyczerpujące dane historyczne zdezorientują mnie, a tym samym zniechęcą. Nic z tych rzeczy. Przedstawienie początków kształtowania się II Rzeczpospolitej, a także wojny polsko-ukraińskiej, jest niebywałe. Wiernie oddane tło porusza emocje, nie mniej niż losy Krügera i jego druhów, z którymi łączy go osobliwa relacja. Ścisłe powiązania są nad wyraz skomplikowane, trudne do zdefiniowania, ale zarazem niezwykle intrygujące. W głowie rodzą się liczne pytania m.in. kim tak naprawdę jest Krüger? Co wiąże go z szorstkim i niedostępnym Cyganem? A także, jak poradzi sobie w tych niebezpiecznych czasach piękna i niewidoma Ewelina? I co wie na temat Krügera jego prześladowca? Liczne zagadki budzą ekscytację. Tym bardziej że intryga jest zapętlona, a każda z postaci, o złożonej osobowości, ma istotny wkład w rozwój wypadków. Pikanterii historii dodają również tajemnicze zabójstwa młodych kobiet. Wątek ten jest poboczny, ale z całą pewnością nabierze rozpędu w kolejnych tomach, jak zresztą kilka innych motywów. Powieść kończy się suspensem. Wydarzenia przybierają nieoczekiwany obrót, szok jest gwarantowany. Pytanie, jak wytrzymać do kolejnego tomu?

Dla mnie „Szakal” był wyjątkową powieścią, dzięki której bliżej przyjrzałam się polskiej historii, ale też doznałam wielu emocji i wzruszeń, bo i jest to opowieść o wielkich namiętnościach; miłości i nienawiści. I chociaż Ciszewski pisze konkretnie, nie bawi się w sentymenty, to potrafi w czytelniku obudzić wszystkie możliwe stany emocjonalne. Książkę bardzo polecam, chociaż obawiam się, że niektórzy mogą nie być do niej przekonani, raz, że jest w niej sporo historii, a dwa, ten przedział czasowy nie każdemu może odpowiadać. Mimo to gorąco ją polecam, głównie osobom zainteresowanym historią, ale też miłośnikom kryminałów i sensacji. 
Czytaj dalej »

Oni. Olga Haber

Olga Haber

ONI

Wydawnictwo: Videograf
Rok wydania: 2014
Stron: 214
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 6/10 - dobra 



 


Bardzo lubię polskie powieści grozy. Koszmarek w rodzimych klimatach jest bardzo atrakcyjny. Poza tym z roku na rok nasi pisarze poczynają sobie coraz lepiej. Dlatego z wielkim entuzjazmem zabrałam się za debiutancką powieść Olgi Haber „Oni” i... mam mętlik w głowie. Ponieważ z wydarzeniami w sielskiej okolicy wiązałam wielkie nadzieje. Zwłaszcza że takie tło, to spore pole do popisu, i chociaż książkę dobrze mi się czytało, to jednak klika motywów mnie zawiodło.

Bohaterką jest trzydziestokilkuletnia Natalia, która znajduje się w dość trudnym momencie życia. Rozstała się wieloletnim partnerem, odeszła z pracy, i była świadkiem dramatycznego wypadku. Obecnie pomieszkuje w uroczym domku na Lisim Wzgórzu tuż na skraju lasu, notabene domu ex faceta. Co ciekawsze lokum dzieli ze znacznie młodszym kochankiem... mrau... Wydaje się, że nowa fascynacja plus piękna okolica powinny działać na Natalię kojąco. Nic z tych rzeczy. Kobieta czuje się obserwowana, ma coraz częstsze koszmary, ale gdy poznaje dziwną teorię na temat lokalnego cmentarza, zaprzecza, choć jej niepokój z każdym dniem jest większy, m.in. dlatego że mieszkańcy zaczynają się dziwnie zachowywać i coraz częściej dochodzi do przedziwnych, często groźnych zdarzeń. 

Źródło
Natalia jest zaskakującą bohaterką, którą trudno jednoznacznie zdefiniować, ale bardziej zaskakujące jest to, że miejska, wyzwolona dziewucha odnalazła się w hermetycznym, trochę zacofanym środowisku. Co prawda jej relacje z mieszkańcami nie są najlepsze, mimo to kobieta sprawnie funkcjonuje w małej społeczności, chociaż nie powiem, jej paniczny lęk jest z lekka dziwny. Oczywiście z czasem poznamy przyczynę strachu, źródło zła, które jest dość oryginalne. Przyjemnie mnie to zaskoczyło, bo najczęściej wszelkie historie, w których tłem jest idylliczne miejsce, nawiązują do mitów i wierzeń ludowych, a tutaj mamy coś zgoła innego, jest to jak najbardziej na plus. Tak samo jak początkowy klimat – bardzo niepokojący, unoszący włoski na karku. Zresztą, przynajmniej w moim przypadku, piękno nieskażonej natury, w której najprawdopodobniej ukrywa się coś złego, zawsze budzi moje podekscytowanie. Poza tym zatrważające wydarzenia w okolicy: gwałty, morderstwa, zaginięcia, zdumiewające zjawiska atmosferyczne, oraz nocna nerwowość Natalii robią swoje – uruchamiają wyobraźnię, która zaczyna pracować na najwyższych obrotach. Dodatkowo romansowy wątek i kilka erotycznych cen, które na szczęście nie są tandetne i przesadzone znacząco wpływają na atrakcyjność historii, podobnie jak rewelacyjne i niekonwencjonalne zakończenie, za które należą się autorce brawa. 

Niestety, mimo że książkę miło mi się czytało, to właśnie to „miło” mnie rozdrażniło, bo w przypadku powieści grozy taki stan jest niedopuszczalny. Co zawiodło? Atmosfera, która ze złowróżbnej i przeraźliwej zmieniła się w komiczną, nie wiem, być może zamierzoną, ale mnie rozmowy bohaterki z kotem rozłożyły na łopatki. Z tych rozmów miałam niezły ubaw, szkoda tylko, że moje rozbawienie przegnało straszliwy nastrój. Historia straciła na mocy, a wszelkie wydarzenia mające miejsce w przyszłości Natalii stały się parodią poprzednich zdarzeń. Rozchwiane zachowanie bohaterki i jej ciągłe rozmyślanie o byłym partnerze, nawet w sytuacjach intymnych z obecnym kochankiem, również mnie rozsierdziły. Nie kupuję tego, gdy trzydziestosześciolatka zachowuje się, jak nastolatka. Niby dorosła kobieta, a nie wie czego chce, ale to tylko moje subiektywne odczucie. Z pewnością znajdą się panie, które do rozchwianej emocjonalnie Natalii poczują nić sympatii. Pomijając moje narzekania, „Oni” to całkiem przyjemna lektura, może nie zaznacie wielkich wstrząsów i grozy, ale historia jest ciekawa, obfituje w liczne wydarzenia, ma miarową akcję, a do tego napisana jest sprawnym i rzeczowym językiem. Śmiało możecie potraktować ją jako rozrywkową, zajmującą powieść o zagadkowym klimacie.

Czytaj dalej »

Białe róże dla Matyldy. Magdalena Zimniak

Magdalena Zimniak

BIAŁE RÓŻE DLA MATYLDY

Wydawnictwo: Prozami
Rok wydania: 2014
Stron: 296
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 8/10 - rewelacyjna



Pisarka Aleksandra Tyl o powieści „Białe róże dla Matyldy” Magdaleny Zimniak  napisała, że jest to „książka, od której nie sposób się oderwać, dopóki nie pozna się prawdy” - nie pomyliła się, ponieważ powieść jest tajemnicza i pełna napięcia, tak absorbująca, że odłożenie jej przed poznaniem zakończenia jest wręcz niemożliwe.

Bardzo lubię powieści obyczajowe, chociaż ostatnio rzadko je czytam. Powodem jest to, że często trafiam na przesłodzone i przekombinowane fabuły, które najczęściej nijak się mają do realnych problemów, a mnie przeidealizowane historyjki nie interesują. Trochę obawiałam się że „Białe róże dla Matyldy” okażą się właśnie taką „nieprawdziwą” historią. Najprawdopodobniej zwiodła mnie łagodna, pastelowa okładka, która ewidentnie kojarzy mi się, prawdopodobnie i Wam, z bardzo lekkimi, rozrywkowymi powieściami. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak byłam zaskoczona, mile zaskoczona tą historią, chociaż w przypadku tej książki przymiotnik „mile” wydaje się być nietaktem, ponieważ historia Beaty, która w tragicznym wypadku traci rodziców jest dramatyczna i okrutna. Tak bardzo, że momentami miałam problem z pokonywaniem kolejnych wersów tej opowieści, bo bolało mnie serce, a rozpacz ściskała za gardło.


Sam początek nie zwiastuje aż tak koszmarnych problemów Beaty, co prawda śmierć rodziców jest tragicznym i nieopisanym przeżyciem, jednak wydaje się, że kobieta z czasem pogodzi się ze stratą, zwłaszcza że ma męża, który jest jej oddany i wpiera ją na każdym kroku. Ma też ciotkę Matyldę, rodzoną siostrę matki, z którą wprawdzie nie ma najlepszego kontaktu, ale zawsze ją podziwiała, głównie za niezłomną podstawę i siłę, gdyż mimo że życie nie obchodziło się z nią łagodnie, zmarło jej dwoje dzieci, a wkrótce po nich mąż, to jednak potrafiła poradzić sobie po tak wielkim nieszczęściu i pomimo doświadczonego bólu pozostać serdeczną i uczciwą osobą. Niestety kilka dni po pogrzebie Beata dowiaduje się, że najprawdopodobniej śmierć jej rodziców nie była przypadkowa. Zaszokowana tą wiadomością postanawia na własną ręką poszukać śladów świadczących o tym, że ktoś miał złe zamiary w stosunku do jej rodziców. Jak się okazuje tropów nie brakuje, jednak największym dla niej szokiem będzie okrycie pamiętnika Matyldy, w którym ciotka opisuje życie swojej rodziny, całkiem inne niż to, które zna Beata.

Wpisy z pamiętnika przewrócą życie Beaty do góry nogami, rodzinne tajemnice sprawią, że straci wiarę w siebie, jej poczucie tożsamości zostanie zaburzone, a przyszłość zacznie jawić się jako najgorszy koszmar. Uznane prawdy okażą się kłamstwem, nasza bohaterka znajdzie się na równi pochyłej, wydawać się będzie, że kolejna tragedia jest nieunikniona. Różane pastele skrywają wstrząsającą fabułą, nie wiem czy okładka to celowy zabieg, czy pomyłka, w każdym razie autorka dała nam możliwość poznania historii, która niszczy życie, psychikę, i zaburza pewien porządek. Nie chcę zbyt dużo zdradzić, bo okrywanie kolejnych zagadek jest doświadczeniem szokującym, a także ekscytującym, ale uprzedzam, nastawcie się na ogromne emocje. Dlatego że Magdalena Zimniak trafnie celuje w najczulsze punkty, z wielkim talentem opisuje nastroje bohaterów, genialnie wnika w ich psychikę, kreśląc niejednoznaczne portrety, bo chociaż niektóre zachowania są ewidentnie złe i hańbiące, to gdzieś w podświadomości tli się współczucie dla ofiar tej historii, ofiar, które krzywdzone i poniżane stały się niebezpieczne dla siebie i dla otoczenia, są zarazem ofiarą i katem. Genialna intryga, którą łączy teraźniejszość z przeszłością, przeskoki czasowe, dzięki którym poznajemy czas dorastania Matyldy, a tym samym matki Beaty, a także piękny styl autorki, głównie jej zdolność do analizy zachowań, czyni z tej powieści intrygującą, wzruszającą i mądrą lekturę, która pokazuje, że każde nasze działanie, to konsekwencje, w ten czy inny sposób dające o sobie znać.

Białe róże dla Matyldy” były dla mnie lekturą wyjątkową, ogromnie wstrząsającą. Owszem był moment, w którym pomyślałam, że trochę za dużo zwala się na głowę Beaty, to niemożliwe, żeby tak wiele zła dopadło jednego człowiek, ale czy życie nie bywa okrutne... Magdalena Zimniak za jedną ze swoich powieść „Jezioro cieni” zdobyła nagrodę Czytelniczek w kategorii „Pióro”, za najbardziej poruszającą powieść, przyznawaną podczas Festiwalu Literatury Kobiecej w 2014 roku. Sądzę, że jej najnowsza powieść ponownie może pretendować do tej nagrody, bo „Białe róże dla Matyldy” wywołują silne emocje, z których niełatwo wyjść. Jeśli chcecie doświadczyć takich wrażeń i zobaczyć siłę destrukcyjną miłości, a także upadek wartości i rozbicie emocjonalne, to zachęcam do przeczytania powieści Magdaleny Zimniak, na pewno się na niej nie zawiedziecie.

Czytaj dalej »