Alison
Atlee
MIŁOŚĆ
PISANA NA MASZYNIE
Wydawnictwo:
Grupa wydawnicza PWN
Rok
wydania: 2014
Stron:
454
Oprawa:
Miękka
Moja
ocena: 6/10 - dobra
Alison
Atlee dla swojej debiutanckiej powieści wybrała intrygującą i
działającą na zmysły epokę wiktoriańską. Ówczesna rewolucja
technologiczno-przemysłowa i ogrom przedziwnych zwyczajów jest dla
nas, współczesnych istot, tematem pasjonującym. Jednak największe
poruszenie wywołuje rola kobiety w XIX wieku. Przypominam, że panie
w tejże epoce uznawano za istoty mało rozumne, podporządkowane
mężczyznom. Wolność, równość i prawo dotyczyło panów, tym
samym wszelkie walki kobiet o swoje prawa traktowano jako fanaberię.
Kobieta miała być strażniczką domowego ciepła i moralności, ale
też być uległą i słabą.
Pech
chciał, że bohaterka „Miłości pisanej na maszynie” taka nie
jest. Betsey Dobson jest niepokorna, inteligentna, dowcipna, odważna,
a do tego piekielnie ambitna. Niestety jej bezpruderyjny styl bycia
często jest przyczyną problemów. Pierwszym z wielu jest romans z
nauczycielem z kursu maszynopisania, przez co musiała opuścić
Instytut bez dyplomu, a drugim próba sfałszowania listu
polecającego, mającego jej pomóc w uzyskaniu posady w Idensea –
nadmorskiej, uroczej miejscowości. Mimo że jej plany palą się na
panewce, Betsey się nie poddaje. Zabiera kanarka, jedną walizkę i
wyjeżdża z Londynu. Wierzy, że uda się jej uzyskać wymarzoną
pracę. Bez referencji nie jest jej łatwo, ale pan John Jones wierzy
w nią, i powierza jej posadę organizatorki wycieczek. Wspólna
praca sprawia, że między tym dwojgiem ludzi nawiązuje się nic
porozumienia, ale mimo że dobrze im w swoim towarzystwie, to o czymś
więcej nie ma mowy. Ponieważ John związany jest z uroczą panną,
a Betsey obiecała trzymać się z daleka od problemów, ale jak
wiadomo... obiecanki cacanki.
Betsey
to twarda sztuka. Momentami irytująca, ale jej wiara we własne
siły, próby usamodzielnienia się i sarkastyczne, inteligentne
uwagi, czynią z niej wyjątkową bohaterkę, trochę nie pasującą
do ówczesnych czasów. Zwłaszcza gdy posługuje się wulgarnym
językiem, jasno mówi o swoich potrzebach i domaga się właściwego
traktowania. Jak można się domyśleć, taka kobieta nie jest dobrze
postrzegana w społeczeństwie, szczególnie przez mężczyzn, z
którymi przychodzi jej pracować. Miałam wrażenie, że Betsey
otoczona mizoginistami dusi się, ale jej niezłomna postawa nie
pozwala jej się poddać. Każdy jej dzień, to okazja do pokazania
się z jak najlepszej strony. Jej dyscyplina, ciężka praca i
talent, ukazują kobietę wyprzedzającą swój czas, nie godzącą
się z rolą zmysłowej uwodzicielki, której celem życia jest
organizacja wystawnych kolacji. Tym
właśnie kupiła mnie Dobs: profesjonalizmem, wytrwałością i
pewną surowością, nawet w stosunku do mężczyzn, którzy w jej
sercu zajmują szczególne miejsce. Betsey – jak wspomniałam
powyżej – nie miała zamiaru ulegać pokusom, ale przecież w
każdej dobrej historii wątek miłosny musi być. W tej powieści
trafimy na podchody miłosne dalekie od infantylnych i słodkich
zalotów. Jest agresywnie, konkretnie i bez sentymentów. Niekiedy
szokuje takie dosadne podejście do XIX wiecznych stosunków
damsko-męskich, ale jest to w pewien sposób nieszablonowe, co
bardzo mi się podobało. W ogóle cała ta opowieść wymyka się
schematom. Owszem mamy elementy charakterystyczne dla epoki, ale
wiele motywów zaskakuje ciekawym podejściem i atrakcyjną analizą.
Jestem mile zaskoczona tą powieścią, jednak ponarzekać muszę na
nierówne tempo. Raz było zbyt wolno, strony zalewały nużące
opisy i dysputy, a raz zbyt szybko, akcja pędziła i wymykała się
spod kontroli. Brakował mi też większej energii i namiętności.
Wszystko było stonowane i chłodne. Oczywiście ma to swój
pewien urok, ale że jestem niezwykle emocjonalnym zwierzem, to
wymagam wzburzenia, wzruszenia i gorączkowości. Zirytowały mnie
też literówki, uważam, że historia, w której mowa o
profesjonalizmie i dokładności powinna być pod tym względem
dopracowana. Mimo to doceniam pracę Alison Atlee (zaznaczam, że
jest to jej debiutancka powieść), gdyż jest poprawnie i ciekawie
napisana, każdy rozdział poprzedza wpis z podręcznika „Jak
zostać mistrzem maszynopisania”, i w sposób interesujący
ukazuje życie kobiet w społeczeństwie, które od najmłodszych
lat wyznacza im reguły zachowania, w żaden sposób nie pozwalając
na zaprezentowanie własnej osobowości. Bardzo polecam „Miłość
pisaną na maszynie”, nie tylko czytelnikom zafascynowanym
powieścią historyczną, ale także tym, których interesują
mezaliansy i walka o równouprawnienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Słowami Hanny Banaszak " Gościu znużony, gościu znudzony,jeśli zabłądzisz kiedyś w te strony (...)". No właśnie, jeśli tylko zabłądzisz w te strony zostaw proszę kawy dwie krople, pyłek z rękawa lub najprościej słów kilka - daj się zapamiętać.
Zastrzegam sobie prawo do usuwanie wszelkiego rodzaju spamu oraz komentarzy anonimowych i wulgarnych.