Łaska. Anna Kańtoch

Anna Kańtoch to wielokrotnie nagradzana pisarka powieści fantasy, dlatego "Łaska", która jest klasycznym kryminałem, była dla mnie wielkim zaskoczeniem. Ponieważ do tej pory znałam twórczość autorki z innej strony m.in. z cyklu o Domenicu Jordanie.

Intryga w "Łasce" jest bardzo tajemnicza i sięga lat 50., kiedy to sześcioletnia Marysia znika na tydzień w lesie. Po tym czasie zostaje odnaleziona przez przypadkową osobę. Dziewczynka ma zakrwawioną sukienkę i włosy. Nikt nie wie gdzie była, z kim była i co robiła, bo Marysia nic nie pamięta. Po trzydziestu latach od tragedii kobieta wraca w rodzinne strony. Mieszka w domu swojej najbliższej krewnej i jest nauczycielką w lokalnej szkole podstawowej. Maria próbuje wieść w miarę normalne życie. Jednak przeszłość ją dręczy. Bohaterka jest rozbita i ma problemy psychiczne. Jej udręka wzrasta gdy jeden z uczniów zamiast kartkówki oddaje jej przedziwny, niepokojący rysunek. Co więcej prosi ją o pomoc sugerując, że tylko ona będzie wiedziała jak to zrobić. Niestety Maria nie zrozumiała o co chodziło jej uczniowi, nie udało się jej też dowiedzieć od niego czegoś więcej, ponieważ kilka godzin później chłopiec został odnaleziony martwy.

Wiele smutku jest w tej historii. Tragiczne wydarzenia, które mają miejsce w Mgielnicy tworzą przytłaczającą atmosferę. Na mroczny i przygnębiający klimat powieści ma wpływ wiele elementów. Oczywiście te najistotniejsze to porwanie Marysi i zabójstwa nastolatków. Swoje robi też stan psychiczny bohaterki oraz szara, brudna zima, a także PRL-owska rzeczywistość. Kańtoch zadbała o detale, które świetnie podkreślają ten czas. Udało jej się też stworzyć wiarygodne charakterystyki bohaterów, ówczesnej społeczności i jednostek państwowych. Intryga również jest błyskotliwa i mimo że w pewnym momencie można się domyśleć kto stoi za brutalnymi zabójstwami, to jednak niełatwo rozgryźć motywy zabójstw. Podobnie jest z bohaterami, których niejednoznaczność jest intrygująca. Autorka tworząc portrety psychologiczne, obdarzyła postacie niebanalnymi cechami, które sprawiają, że każdy w tej historii jest idealnym podejrzanym. Nawet milicja błądzi wśród licznych tropów i domysłów, na szczęście ma Marię, której podświadomość odkrywa dramatyczną przeszłość i przerażającą teraźniejszość, ułatwiając tym samym problematyczne śledztwo.

Muszę przyznać, że "Łaska" świetnie udała się Annie Kańtoch. Ponieważ jest wciągającą i dopracowaną powieścią, której bezsprzecznymi zaletami są fabuła zorganizowana wokół tajemniczych zbrodni, idealnie wyważone dramatyczne momenty, psychologiczny wątek, a także (nie zdradzając zbyt wiele) treści, które podpowiadają, że być może w całej tej historii ukryte są nadprzyrodzone zjawiska. To sugeruje, że autorka i z fantastyką, i z kryminałem jest za pan brat, dlatego jestem pewna, że książka spełni oczekiwania fanów gatunku.

ŁASKA

Anna Kańtoch
Wydawnictwo Czarne
Rok wydania: 2016
Stron: 400

Moja ocena: 8/10 - bardzo dobra
Czytaj dalej »

Kod rabatowy na powieść "Fatum i furia"

Wydawnicza notka: "Fatum i furia" jest jak rozsypująca się układanka. Gdy wszystko wydaje się jasne, prawda zaczyna wychodzić na jaw. Fatum to opowieść Lancelota o spotkaniu kobiety, która odmieniła jego życie, w Furii Mathilde mówi o tym, jak było naprawdę. Dwadzieścia cztery lata, dwoje ludzi. Misternie splecione perspektywy porywają i hipnotyzują, a nieoczekiwany zwrot akcji sprawia, że czytelnik musi zakwestionować wszystko, co do tej pory wiedział o związku Lancelota i Mathilde. Pokazując ciążące nad człowiekiem fatum i władające nim demony – furie, Lauren Groff odkrywa istotę bliskości i samotności, porusza to co sekretne, skrywane i mroczne. O tej powieści nie da się zapomnieć.

Powieść Lauren Groff błyskawicznie trafiła na listę bestsellerów i przez wiele tygodni na niej gościła. "Fatum i furia" została też książką Amazonu. Historia chwalona jest przez pisarzy, celebrytów i krytyków. Uwagę na nią zwrócił również prezydent Barack Obama. Mnie powieść też się podoba, co prawda jestem dopiero w połowie książki, ale ciekawy, bogaty w środki stylistyczne język i subtelności oraz domysły robią wrażenie. 

Jeśli ciekawi Was ta powieść, to możecie skorzystać 33% rabatu na "Fatum i furię", wpisując w kod rabatowy zamówienia CzaryMary  Link do księgarni 

Czytaj dalej »

Raven. Sylvain Reynard

Raven pracuje w Galerii Uffizi we Florencji. Zajmuje się renowacją obrazów. Dziewczyna utyka i zmuszona jest korzystać z laski, ale kiedy  jest świadkiem brutalnego napadu na bezdomnego, próbuje interweniować. W efekcie skupia na sobie uwagę napastników, którzy są dla niej bezwzględni. Z opresji ratuje ją uwiedziony zapachem jej krwi tajemniczy mężczyzna. Raven traci przytomność. Kiedy dochodzi do siebie stwierdza, że stała się atrakcyjną kobietą. Pozbyła się nadwagi, jej wzrok jest idealny, włosy zyskały blasku i co najważniejsze nie potrzebuje już laski. Cudowna i zaskakująca przemiana.

Jeszcze większym zaskoczeniem jest dla niej fakt, że znajomi jej nie poznają, a w feralną noc doszło do zuchwałej kradzieży ilustracji Botticellego. Raven postanawia zaangażować się w śledztwo, jednak na jej drodze staje tajemniczy wybawiciel. Ów wybawca to wysokiej rangi wampir, Książę Florencji, który tak naprawdę ma poważniejsze sprawy na głowie niż opiekowanie się Raven. W jego szeregach jest zdrajca, który działa w zmowie z innym księstwem. Jednak uwodzicielski zapach ludzkiej kobiety budzi w nim namiętność tak wielką, że ryzykując życiem i poważaniem, robi wszystko, żeby być przy niej jak najbliżej, a to oznacza też jej łoże.

Sylvain Reynard to bardzo tajemnicza osoba, która chroni swoją prywatność do tego stopnia, że nikt nie wie czy to kobieta, czy mężczyzna. W każdym razie spod pióra Raynarda wyszedł cykl "Piekło Gabriela", który bardzo szybko stał się hitem. Coś mi się wydaje, że i florencka seria ma szansę być zauważona. Głównie dlatego, że "Raven" zaskakuje pod wieloma względami. Tytułowa bohaterka nie jest wystraszoną nastolatką, a dojrzałą kobietą, która jest niepełnosprawna, a jej figura odbiega od współczesnych standardów. Poza tym jest bardzo dobrym człowiekiem, choć moim zdaniem mało rozsądnym i momentami naiwnym. Plusem powieści jest wyobrażenie wampirów. Nie są to wrażliwe istoty, ale okrutne i bezwzględne potwory, upajające się przemocą, krwią i seksem. I trzeba im wierzyć, gdy mówią, że Bram Stoker, to przekupny gość, który na ich życzenie co nieco zniekształcił ich obraz.

Ciekawy jest też wątek zatargów między wampirami z Florencji i Wenecji, żałuje tylko, że został pobieżnie przedstawiony. Zakładam jednak, że w kolejnych częściach dowiemy się więcej. W historii nie brakuje czarującego opisu Florencji. Tajemnicze zakamarki, urokliwe uliczki, renesansowe pałace i kościoły rozbudzają wyobraźnię, podobnie jak nawiązania do sztuki Botticellego. W fabule sporo jest tajemnic z przeszłości, krwawych ataków,  oraz pikantnych scen. "Raven" to romans paranormalny dla dorosłych, mam jednak wrażenie, że nie do końca udało mu się uniknąć schematów i wpadek. Jak choćby pewnej niedojrzałości w zachowaniach bohaterów, nadmiernego akcentowania niskiej samooceny Raven i podkreślanie jej ułomności, tak jakby czytelnik był pozbawionym empatii osobnikiem i trzeba mu ciągle przypominać, że należy się wyzbyć uprzedzeń w stosunku do osób niepełnosprawnych. Irytowała mnie też ignorancja Księcia, bo jak na kogoś biegłego w sztuce i teologii lekceważąco podchodził do literatury, kina, a nawet geografii. Zawodziło też tempo wydarzeń i mimo szczerych chęci nie byłam wstanie odczuć iskrzenia pomiędzy Księciem i Raven. Jednak patrząc na całokształt historii i wiedząc, że romans fantastyczny rządzi się swoimi prawami,  to jest to całkiem niezła powieść i na pewno zadowoli fanów gatunku.

RAVEN (Seria florencka)

Sylvain Reynard
Wydawnictwo: Akurat
Rok wydania: 2016
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Stron: 512

Moja ocena: 6/10 - niezła
Czytaj dalej »

PRZEDPREMIEROWO Naśladowcy. Ingar Johnsrud



Ingar Johnsrud jest norweskim dziennikarzem, który debiutancką powieścią "Naśladowcy" wdarł się szumnie do świata skandynawskiego kryminału. Książka jest początkiem ekscytującej trylogii, dzięki której autor uzyskał rozgłos, ponieważ serwuje swoim czytelnikom ostrą prozę i dynamikę. Mam ambiwalentny stosunek do skandynawskiej literatury, bywam nieufna, bo często tworzone przez mistrzów gatunku kryminalne śledztwa, działają na mnie, jak najlepsza tabletka nasenna. Jednak są i tacy pisarze, jak np. Nesbø, których książki mam pragnienie czytać nieustannie. Do nich na pewno zaliczać się będzie Ingar Johnsrud, gdyż jego powieść zrobiła na mnie duże wrażenie, choć - o dziwo - nie od razu się na to zanosiło.

Fredrik Beier to nieustępliwy i skonfliktowany z przełożonymi komisarz norweskiej policji, którego słabością są napady lęku i brak towarzyskiej ogłady. Niemniej jednak, wraz ze swoim partnerem nerwowym zrzędą Andresem, przysłużyli się wydziałowi. Obecnie zajmują się sprawą zniknięcia córki i wnuczka wiceprzewodniczącej Chrześcijańskiej Partii Ludowej Kari Lise Wetre. Zapowiada się kolejna nudna robota, zwłaszcza że córka pani polityk należy do wspólnoty wyznaniowej Światło Boga. I brak z nią kontaktu wynika raczej z jej decyzji, a nie przestępstwa, jak zakłada Wetre. Sytuacja gwałtownie się zmienia, gdy w Słonecznym Pokoju, zamieszkiwanym przez wspólnotę, dochodzi do masakry, a część członków zapada się pod ziemię. Podejrzenie pada na organizację islamistów. Do współpracy zgryźliwym tetrykom przydzielona zostaje młoda agentka - muzułmanka Kafa Iqbal, charakteryzującą się bystrym umysłem i ciętym językiem. Z pozoru prosta sprawa zaczyna się mocno komplikować, gdy  policja trafia na tajemnicze laboratorium, zagadkowe zgodny i niespodziewane tropy.

Muszę przyznać, że początek historii zniechęcał mnie i nie zapowiadał udanej lektury. Mój zapał osłabiony był przez licznych bohaterów, przesyt motywów i krótkie, niepozwalające się skupić rozdziały. Jednak z czasem złożoność intrygi i sympatia do bohaterów, szczególnie do Kafy i Fredrika, którzy pasują do siebie jak pięść do nosa, bardzo mnie zaabsorbowała. Spodobał mi się tok i pomysłowość fabuły: fałszywe ślady, przecieki, nieetyczne działania, absurdalne oskarżenia oraz zagadkowość podsycana wydarzeniami z przeszłości, dotyczącymi działalności Wiedeńskiego Bractwa, zajmującego się określaniem różnic w rasach ludzi. Poza tym przypadł mi do gustu styl Johnsruda. Autor posługuje się mocnym i wyrazistym językiem. Nie unika drastycznych opisów i dosadnych porównań. Nie przesadza też z analizą bohaterów. Wydaje mi się to typowe dla tego gatunku. Stąd też pobieżne, ale przekonujące, przedstawienie postaci mnie nie zdziwiło. Za to byłam zaskoczona tak rzadką dla  kryminału skandynawskiego dynamiką i przebojowością. Szybkie tempo i nagłe zwroty akcji to domena "Naśladowców". Dlatego jeśli interesują Was ekscytujące, dobrze i odważnie napisane historie o poruszających zbrodniach, to debiutancka powieść Johnsruda będzie idealnym wyborem. 

NAŚLADOWCY

Ingar Johnsrud 
Wydawnictwo: Otwarte
Data premiery: 30.03.2016
Stron: 528

Moja ocena: 8/10 - bardzo dobra




Czytaj dalej »

Zimowe panny. Cristina Sánchez-Andrade


Do małej galisyjskiej wioski Tierra de Chá, po prawie trzydziestu latach nieobecności, wracają dwie siostry, Saladina i Dolores. Kobiety wprowadzają się do domu dziadka don Reinalda. Ich powrót burzy spokój mieszkańców. Raz, że don Reinaldo posiadał niezwykłe zdolności, które mógł przekazać w genach wnuczkom, co nie byłoby pocieszające, a dwa, zawarł z mieszkańcami osobliwe umowy, w których zobowiązali się za odpowiednią opłatą oddać po śmierci swoje mózgi do badań naukowych. Z chwilą powrotu sióstr, każdy pragnie unieważnić umowę.

Tytułowe Zimowe panny jako kilkuletnie dziewczynki musiały uciekać z domu dziadka. Przez lata nieobecności marzyły o rodzinnych stronach, o ojczystej strzesze, o zapachu kwitnącej bugenwilli, figowcu, zielonych łąkach, i specyficznej woni, która towarzyszy ludziom, gdy pod jednym dachem mieszkają ze zwierzętami. Powrót do domu obudził wiele wspomnień, bo czas, jak zaklęty, zatrzymał się w Tierra de Chá. Mieszkańcy z zaciekawieniem i obawą obserwują siostry, które mają stały, nieśpieszny rytm dnia. Karmią kury, gotują, szyją, słuchają radia, marzą o zostaniu gwiazdą filmową i śpią razem w jednej izbie, za ścianą której stoi ich krowa Greta. Jednak spokój sióstr to tylko fasada, ponieważ ukrywają sekret, podobnie jak i mieszkańcy, a dotyczy on feralnej nocy sprzed trzydziestu lat.

Historia Zimowych panien jest nadzwyczajna. Przypomina surową baśń, w której siostry różniące się od siebie niczym ogień i woda, łączy obsesyjna więź, będąca mieszanką miłości, strachu i uzależnienia. A wśród ekscentrycznych bohaterów m.in kobiety, która nie może umrzeć, dentysty lubiącego się przebierać w damskie ciuszki, starej wiedźmy i księdza żarłoka krążą fluidy tajemnicy, sięgającej czasów wojny. Autorka w tej osobliwej powieści ciekawie połączyła teraźniejszość z przeszłością, marzenia ze wspomnieniami oraz fikcję z faktami, uzupełniając opowieść danymi historycznymi np. dotyczącymi przyjazdu Avy Gardner do Hiszpanii. W historii Zimowych panien pełno jest domysłów i tęsknoty. Opowieść choć jest mało dynamiczna i oszczędna w narracji, to uzależnia, bo niepewność losów bohaterów i liczne znaki zapytania sprawiają, że z zainteresowaniem śledzimy ich poczynania. Poza tym opowieść o mieszkańcach galisyjskiej wioski brzmi jak legenda, w której zetkniemy się z mrokami duszy, samotnością, dylematami moralnymi, symboliką, a także czarnym humorem, ordynarnością, i przygniatającą, momentami sentymentalną atmosferą. "Zimowe panny" to książka niełatwa i chwilami skomplikowana, ale za to czarująca elegancką  prozą, baśniowym tonem i psychologicznym aspektem. Lektura idealna dla wymagających czytelników. 


ZIMOWE PANNY

Cristina Sánchez-Andrade
Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2016
Stron: 320
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 7/10 - dobra 
(nowa skala ocen)
Czytaj dalej »

Na co do kina? Londyn w ogniu

Źródło
LONDYN W OGNIU
Tytuł oryginalny "London Has Fallen"

Reżyseria: Babak Najafi
Produkcja: USA, Wielka Brytania, Bułgaria
Gatunek: Akcja
Moja ocena: 6/10 - niezły (za typowe kino akcji)

"Londyn w ogniu" to sequel "Olimpu w ogniu". Jeśli nie kojarzycie tego filmu, to w skrócie przedstawię zarys. Biały Dom zostaje zaatakowany przez terrorystów. Agent Secret Service, prezydencki ochroniarz i przyjaciel Mike Banning (Gerard Butler)  decyduje się na samozwańczą akcję i w efektowny sposób spuszcza łomot wrogom. Nie inaczej jest w kontynuacji wyreżyserowanej przez Babaka Najafiego. 

Mike Banning to typowy, niezniszczalny bohater kina akcji. Do takich osobników mam wielki sentyment, wynikający z umiłowania filmów akcji z lat 80. i 90..  Mike to agent, którego niewiele rzeczy może zaskoczyć, a już na pewno przestraszyć. Tak więc kiedy życie prezydenta Stanów Zjednoczonych (Aron Eckhard) zostaje zagrożone, tym razem pułapką okazał się pogrzeb brytyjskiego premiera, na który ściągnęli liderzy państw z całego świata, nasz superbohater przechodzi sam siebie i bez subtelności, aczkolwiek z charakterystycznym dla siebie wdziękiem, morduje antagonistów.

Żródło
W filmie trup ściele się gęsto. Mało tego, realizm potyczek jest ogromy, przez co nie raz - patrząc na Banninga sprawnie posługującego się nożem - musiałam odwracać wzrok. Chociaż unikałam patrzenia na niektóre ujęcia, to uważam, że dosłowność bijatyk jest niewątpliwą zaletą filmu, bo dostajemy klasyczne kino akcji, w którym jak się kogoś dziabnie nożem, to krew się leje. Szkoda, że realizmu nie odzwierciedlają efekty specjalne. Wybuchy  w Londynie rażą sztucznością, nie wiem jak można było coś takiego przepuścić, absolutne niedowierzanie.

W filmie Najafiego nie brakuje emocji (pościg ulicami Londynu - ekscytujący) co zresztą jest charakterystyczne dla tego gatunku, ale to klasyczna amerykańska produkcja (dla jednych to zaleta, dla innych wada), która wychwala amerykańskiego ducha, siłę i potrzebę wolności narodu, oraz niezłomnego prezydenta. Film ma też sporo wzniosłych scen, tak podkręconych, że zamiast oczekiwanego wzruszenia był ironiczny uśmiech. Nie zabrakło też stereotypów, co wyraźnie widać w charakterystyce światowych przywódców.

Dla mnie "Londyn w ogniu"  to film z cyklu "zabili go i uciekł". Logika jest dla niego obca. Rozumiem, że ten typ produkcji cechuje się pewnymi elementami, i nie ma co się doszukiwać sensownego scenariusza. Mimo to od absurdów bolała mnie głowa. Jednak Mike Banning to Mike Banning, nie ma takiego drugiego herosa. Sam wojuje jak armia wyszkolonych speców, a w sytuacjach krytycznych, kiedy wróg liczebnością bije na głowę, podsumowuje krótkim "no i chuj" i wkracza do akcji. To lubię w tym osobniku, specyficzny urok i dowcip. Dlatego, choć przesadzono z niektórymi elementami, choć patos aż kipiał, racjonalizm wydarzeń nie istniał, to daję filmowi niezłą ocenę i z niecierpliwością oczekuję trzeciej części, żeby zobaczyć jakimi to wyczynami przyjdzie się pochwalić Banningowi.

Źródło
Czytaj dalej »

Kochając pana Danielsa. Brittainy C. Cherry


"Kochając pana Danielsa" to powieść zaliczana do nurtu new adult. Czyli kierowana jest do czytelników w przedziale wiekowym 18-25 lat. Już dawno pożegnałam ten wiek i towarzyszące mu rozterki. Dlatego bardzo rzadko sięgam po ten gatunek. Jednak powieść Brittainy C. Chery skusiła mnie wysoką oceną na LC i kontrowersyjnym tematem, romansem uczennicy z nauczycielem.  Stwierdziłam, że po ostatnich trudnych lekturach, taka opowieść da mi wytchnienie. Trochę się pomyliłam, ponieważ wątek miłosny posłużył do wyeksponowania poważnych problemów, z którymi każdy z nas kiedyś musi się zmierzyć m.in. ze śmiercią najbliższej osoby. Tak więc nie dostałam banalnej powiastki, ale wyciskającą łzy słodko-gorzą historię.

Dziewiętnastoletnia Ashlyn przeżywa olbrzymią stratę, śmierć siostry bliźniaczki. Niestety pocieszenia nie może otrzymać od swojej matki, którą przerosła okrutna rzeczywistość. I w konsekwencji odsyła swoją córkę do ojca, z którym Ashlyn nie ma najlepszego kontaktu. Załamana dziewczyna trafia do Wisconsin, gdzie musi rozpocząć nowe życie. Nie napawa ją to optymizmem, ale pociesza fakt, że poznała cytującego Szekspira uroczego Daniela. Jednak kiedy pierwszego dnia szkoły wchodzi do klasy, dowiaduje się, że Daniel... jest panem Danielsem i jest jej nauczycielem literatury.

Chyba tylko w USA nauczyciel może być straszy od swojego ucznia o trzy lata, ale w tej historii nie chodzi o różnicę wieku, a o niemoralny aspekt związku. Romans jak romans, oprócz pewnej pikanterii, nie ma w nim nic oryginalnego, za to jest pięknie i z wyczuciem opisany. Bohaterowie, jak na swój wiek, są bardzo dojrzali, zapewne dlatego, że zmagają się z osobistymi dramatami. Miłość spotkała ich przypadkowo i okazała się być głębokim, leczniczym uczuciem. Stąd też w Danielu i Ashlyn nie mam infantylizmu ani nadmiernego rozgorączkowania. Ich miłość jest szczera, a reakcje prawdziwe. Testem na siłę ich związku jest nie tylko tajemnica zagrażająca ich reputacji, ale również problemy, które dotykają nie tylko ich, ale także ludzi z najbliższego otoczenia. 

Powieść Brittainy C. Cherry zachwyciła mnie tokiem zdarzeń i wyczuciem tematu. Przez co historia stała się wzruszającą i inteligentną opowieścią o nowych szansach, rodzinnych więziach, przyjaźni, i o nieskrępowanej radości przeżywania, w skrócie - o życiu. W którym nie brakuje rozterek, nieprzemyślanych decyzji, dramatów i skrywanych głęboko emocji. Atrakcyjnym tłem do wydarzeń są wplecione w fabułę fragmenty dramatów Szekspira i muzyka, którą mimo że nie słyszymy, to czujemy, gdyż namiętność młodych ludzi w połączeniu z literacką estetyką pobudza wyobraźnię i sprawia, że otrzymujemy wyrazisty obraz niepodyktowanych egoizmem uczuć. Jeśli interesują Was tego typu motywy, to bardzo zachęcam do przeczytania książki, bo pomimo konwencjonalnego tematu udało się jej uniknąć schematyczności i stereotypów.  

KOCHAJĄC PANA DANIELSA

Brittainy C. Cherry
Wydawnictwo: Filia
Rok wydania: 2015
Stron: 432
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 7/10 - bardzo dobra

 
Czytaj dalej »

Balsamiarka. Izabela Kawczyńska


Mam wielki problem z "Balsamiarką", bo odkąd ją przeczytałam, nie mogę o niej przestać myśleć. Nie wiem też czy mam ją chwalić, czy ganić za zrujnowanie spokoju ducha. Ponieważ powieść Izabeli Kawczyńskiej jest historią niemożliwie bolesną.
"Odkąd pamiętam, jestem jak lalka. Duża, miękka lalka. Potrafię chodzić, sikać, mówić. Jeśli nacisnąć właściwy guzik, wołam "mama!", "tata!", śmieję się albo płaczę. Dobra ze mnie lalka. Udaję coś żywego, porządnie udaję. Robię to tak, że aż diablo boli"
Neurotyczna, nadmiernie wrażliwa bohaterka napawa smutkiem tak wielkim, że chce się ją przytulić i powiedzieć, że biczująca ją słowami apodyktyczna i niekochająca matka, nieodpowiedzialny ojciec, i babka fanatyczka religijna, próbująca uczynić z buntowniczej wnuczki świętą, to nie koniec świata. Jednak to nieprawda, i ta młoda zrujnowana psychicznie kobieta ma tego świadomość. I choć pragnie odrobiny szczęścia to jej nie wychodzi, ponieważ wszystkie przykre doświadczenia zostawiają na niej piętno. Do tego dochodzi jeszcze zakazana miłość, jednodniowy mąż, epizod w wariatkowie, i wiele innych dramatów, aż staje między wyborem pracy w prostytucji a pracy w kostnicy.
"W wieku dwudziestu siedmiu lat, mając za sobą kilka pogrzebów i innych kataklizmów o różnej skali, porzuciłam myśl o pracy w burdelu i na dobre zostałam dziewczyną od zmarłych."
Praca w prosektorium zamyka pierwszą część historii. Nie jest to wyraźny podział, niemniej jednak początek książki to wspomnienie nieudanego dzieciństwa i rozczarowania wieku dorastania. Te lata decydowały o życiu bohaterki, to wtedy ulepiono z niej kobietę, która zaistniałaby chłonąć emocje. Mimo że zajęcie w kostnicy nie wskazuje na dużą wrażliwość, to balsamiarka jak gąbka spija nieszczęście i jak anioł ostatniej posługi pielęgnuje ciała zmarłych. Z szacunkiem traktuje trupy, tak trupy, w książce Kawczyńskiej nie znajdziecie subtelnego słownictwa. Narratorka - smutna dziewczyna od zmarłych - nazywa rzeczy po imieniu. Jej swoboda i nazewnictwo może szokować i wywoływać mdłości. Czasami ma się wrażenie przesytu, ale ten nadmiar okropieństw atrakcyjnie ściera się z lirycznością i nostalgią. Nie zmienia to faktu, że w książce pełno jest odrażających opisów, w których krew i inne wydzieliny są stale obecne. Tak jak i zmarli w  wyniku samobójstw, okrutnych mordów i przypadków zasługujących na Nagrodę Darwina. Jednak bohaterka niezrażona okrutnym obrazem śmierci widzi tylko piękno, ale do czasu... Na razie z pasją płucze trzewia, upycha ligninę w puste ciała i zaszywa wszystkie dostępne otwory umrzyków w imię dobrze spełnionego obowiązku.

Powieść Izabeli Kawczyńskiej ukazuje tę stronę życia, w której nie ma radosnego gwaru, słońca, epickich uniesień, i śmiechu dzieci. Za to jest żałoba, gnijące ciała, nieszczęścia i depresja. Zderzamy się z tematyką, o której nie chcemy wiele wiedzieć. Co więcej ta sekretna strona odarta została z intymności i przedstawiona w sposób analityczny, ordynarny, z odrobiną czarnego humoru. Taka stylistyka często zniesmacza, ale też uzmysławia, że życie to nie słodki obrazek i że brzydota potrafi być piękna. Na mnie "Balsamiarka" zrobiła duże wrażenia, choć nie raz ściskało mnie w żołądku i miałam ochotę porzucić lekturę, ponieważ ilość nieszczęścia mnie przytłaczała. Dlatego uprzedzam, to nie jest lektura dla wrażliwych osób, ale dla ludzi, którzy radzą sobie i z koszmarnymi opisami, i dramatami, które sprawiają, że traci się wiarę w drugiego człowieka.

BALSAMIARKA

Izabela Kawczyńska
Wydawnictwo: Videograf
Rok wydania: 2015
Stron: 385
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 7/10 - bardzo dobra
Czytaj dalej »

Sekrety Koreanek. Charlotte Cho


Żadna kobieta nie przekona mnie, mówiąc, że nie zależy jej na dobrym wyglądzie. Oczywiście nie mam na myśli pełnego make-up, ale zdrowo wyglądającą skórę i promienny uśmiech. Chcemy być piękne z wielu powodów. Ten najistotniejszy to uczucie komfortu. Niewiele rzeczy równa się przyjemności patrzenia na własne promienne i zdrowe odbicie w lustrze.

Nie jestem niewolnicą kosmetyków, choć nie powiem, że moja toaletka nie jest odpowiednio wyposażona (co w pewnym wieku jest koniecznością). Mimo to rzadko robię pełny makijaż, zdecydowanie bardziej wolę subtelne podkreślenie urody. Jednak tym co mnie najbardziej ekscytuje w dbaniu o siebie jest pielęgnacja. Dlatego zaintrygowała mnie książka Amerykanki koreańskiego pochodzenia Charlotte Cho, która jest profesjonalną kosmetyczką, ekspertką od koreańskiej pielęgnacji skóry, a także właścicielką sklepu Soko Glam. Poza tym jej porady nie raz były cytowane m.in. w "The New York Times", "Vouge", czy "Elle". Pomimo zainteresowania książką, byłam sceptyczna. Głównie dlatego, że wierzę w siłę genów, jednak Cho wyprowadziła mnie z tego błędnego myślenia, uświadamiając przykrą sprawę. Otóż, prawie dziewięćdziesiąt procent skutków starzenia się skóry to rezultat czynników środowiskowych. 

Źródło
Muszę przyznać, że porady Charlotte Cho bardzo mi się podobały. Kobieta może nie odkryła Ameryki, ale podkreśla to co najważniejsze, że drogę do pięknej skóry należy zacząć od właściwego trybu życia. Jeśli zadbamy o swoje wewnętrzne piękno, to przełoży się ono na poprawę stanu skóry. Tak więc zdrowe odżywianie, odpowiednia długość snu, unikanie stresu i... słońca, to połowa sukcesu. Niezmiernie się cieszę, że od zawsze chowałam się przed słońcem. Następnym krokiem do osiągnięcia nieskazitelnej cery są rytuały pielęgnacyjne, które należy wykonywać codziennie, ale bez strachu, zajmują najwyżej dziesięć minut. Do tych rytuałów zalicza się m.in oczyszczanie i nawilżanie cery. Mowa jest też o makijażu, ale w stylu no make-up, co oznacza stosowanie lekkich i naturalnych kosmetyków, które delikatnie podkreślają rysy twarzy.

W książce znajdziecie wiele cennych porad dotyczących nie tylko produktów do pielęgnacji wraz z dokładnym opisem zasad ich korzystania, ale też informacje dotyczące tego, jak kupować w Seulu, co zwiedzić, gdzie zjeść i jak poruszać się po mieście. Ponieważ "Sekrety urody Koreanek" to nie tylko poradnik urodowy, ale również sporo informacji na temat życia w stolicy Korei. Cho opisuje pozytywne aspekty funkcjonowania w wielkim mieście, jak dla mnie jej obraz jest wyidealizowany, niemniej jednak rozumiem zachwyt autorki tą metropolią, gdyż wyjazd do Korei był początkiem wielkich zmian w jej życiu. Zanim Cho ruszyła w podróż swojego życia była typową kalifornijską opaloną na brąz dziewczyną z tlenionymi włosami, która problemy cery ukrywała pod nienaturalnym makijażem. Pobyt w Seulu zmienił jej nastawienie i sposób dbania o skórę. Mnie bardzo przyjemnie czytało się tę publikację. Charlotte Cho odebrałam jako sympatyczną, pełną entuzjazmu kobietę, która potrafi oczarować koreańską kulturą piękna. Mnie w każdym razie zachwyciło jej podejście do tematu i na pewno do serca wezmę jej porady. Jeśli i dla Was wygląd waszej skóry jest istotny, to zwróćcie uwagę na ten tytuł.

 SEKRETY URODY KOREANEK 

Charlotte Cho
Wydawnictwo: Znak Literanova
Rok wydania: 2016
Stron: 224
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 8/10 - rewelacyjna

Czytaj dalej »

Persona non grata. Piotr Liana


"Persona non grata" jest debiutancką powieścią Piotra Liany. Debiut to zadziwiający, ponieważ tak interesującej i dopracowanej historii już dawno nie czytałam, aczkolwiek moją pierwszą reakcją, zaraz po rozpoczęciu lektury, było stwierdzenie, że w tej powieści wszystkiego jest za dużo - za dużo zdarzeń, tajemnic, postaci, i rozmów, ale wraz z rozwojem wydarzeń przekonałam się, że opowieść  wyśmienicie smakuje, a każdy jej element jest dopieszczony.

Praca Piotra Liany to prawie 700 stron przeprawy z Bożydarem Szczocarzem, który po dramatycznej śmierci rodziców, na zaproszenie nieznanej cioteczki Wichrzysławy - słynnej z wyśmienitej kuchni i lekkiej mowy - przyjeżdża do rodzinnej Kłobuczki koło Dukli na Podkarpaciu. Cóż za wyobraźnia w tworzeniu nazwy miejsc i nazwisk. Prawdziwe łamańce językowe. Bożydar zaryzykował z wyjazdem w nieznane, ale morderstwo jego rodziców i intrygujący list ciotki zmusiły go do działania. Już w drodze do Kłobuczki domyślił się, że jedzie w miejsce specyficzne. W mentalność wsi co nieco wprowadziła go pewna wyzwolona "dama", przedstawiając ją bardzo sugestywnie.

"Wariaty latają na wolności, chłop siekierą skraca żonkę o głowę, umarli wstają z grobów, koty zdychają bez powodów, a jakieś kretynki trzepią dywany piątek, świątek czy niedziela" [str.34]

W Kłobuczce wrze jak w ulu za sprawą prostytutki Maryny Hurmanowej, która - prosto z ambony - posądziła proboszcza o niecne czyny, a dokładniej o dziecioróbstwo. Mieszkańcy, których ulubioną rozrywką są plotki i złośliwości, w tempie błyskawicznym przekazują sobie najnowszą wiadomość. Emocje znacznie wzrastają, gdy dochodzi do zbrodni. Jak w tym wszystkim odnajdzie się Bożydar, który nie tylko ma zamiar rozwiązać zagadkę lokalnego morderstwa, ale też wśród licznych niedomówień będzie próbował odkryć tajemnicę swojego pochodzenia?

Piotr Liana to miłośnik zapomnianych miasteczek i wsi. Jego sympatię do takich miejsc wyraźnie widać w  tej historii. Kłobuczka jest wyjątkowa w swej charakterystyce, choć z drugiej strony, można się dopatrzeć typowym elementów dla wsi zabitej dechami, w której "Mało kto posiadał telewizor, jeszcze mniej osób mogło pochwalić się telefonem, a internet... cóż, kłobuczanie nie potrafili nawet wymówić tej nazwy"[str.186]. W takim miejscu nie dziwi zaangażowanie mieszkańców w funkcjonowanie parafii i dbanie o moralny kręgosłup sąsiadów, zwłaszcza  tych, którzy za nic mają dekalog, a trzeba mieć na uwadze, że w Kłobuczce ile bezbożników i innowierców tyle też fanatyków religijnych.

Mnie karykaturalny obraz podkarpackiej wsi bardzo się podobał, włącznie z ciekawą kreacją bohaterów, których jest co nie miara. Na dodatek każda z postaci jest unikatowa. Począwszy od Bożydara rudowłosego chudzielca, który w Kłobuczce nie tylko przechodzi odwyk od psychotropów i kofeiny, ale też przefiltrowuje potok słów ciociuni, żeby wyłapać najistotniejsze informacje dotyczącego swego pochodzenia. Wichrzysławy wielkiej, ale żwawej kobiety z sercem na dłoni i z soczystą polędwiczką w piecu. Aż po nawiedzoną Faustynę, pierwszą chętną do stawiania stosów dla heretyków, miejscowego głupka, policjanta z kompleksem Edypa, wyemancypowanej lesbijki i wielu, wielu innych oryginałów. Każdy z tych bohaterów dorzuca swoje trzy grosze do tajemniczej i zawiłej opowieści, obfitującej w liczne wątki, podkarpacką gwarę, czarny humor i ironię. Wielkie brawa dla autora za nietuzinkową powieść, w której poważne zagadnienia ukryto w niekonwencjonalnej i zagadkowej historii, gdzie rządzi dosadność i prowokacyjny, prześmiewczy ton. Jeśli szukacie opowieści z kapitalną intrygą w gawędziarskim stylu, która doskonale pobudza wyobraźnię, to bardzo polecam powieść Piotra Liany.

PERSONA NON GRATA

Piotr Liana
Wydawnictwo: Oficynka
Rok wydania: 2015
Stron: 662
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 7/10 - bardzo dobra

Czytaj dalej »

Na co do kina? Bogowie Egiptu


Jakiś czas temu postanowiłam, że będę się dzielić opiniami na temat obejrzanych filmów, ale że niekonsekwencja to moje drugie imię, to i pomysł spalił na panewce. Mimo to, po raz kolejny, robię rozruch cyklu o filmach, zobaczymy jak wyjdzie tym razem. 

Źródło Filmweb
 BOGOWIE EGIPTU

Reżyseria: Alex Proyas
Scenariusz: Matt Sazama, Burk Sharpless
Produkcja: USA
Gatunek: Fantasy, Przygodowy

Moja ocena: 6/10 - niezły 


Wczoraj, z braku pomysłu na spędzenie wieczoru, wybrałam się na "Bogów Egiptu". Nie planowałam seansu, chociaż zwiastun był niczego sobie, mimo to nie miałam parcia na ten film. Szczególnie że ewidentnie kojarzył mi się z nie najlepszymi produkcjami typu "Gniew Tytanów", ale z braku laku... Po za tym raz kozie śmierć. 

O dziwo sala kinowa pękała w szwach. Piszę o dziwo, bo produkcja Proyasa (dla niewtajemniczonych pana m.in od "Zapowiedzi" i "Ja, robot") niespecjalnie dobrze wypada w rankingu box office, krytycy też nie są dla niej życzliwi. Widać kinomaniacy nic sobie z tego nie robią i bawią się w najlepsze, gdyż film - mimo że schematyczny - był obrazem miłym dla oka i dostarczającym sporo ekscytacji (co było słychać wśród widowni, zwłaszcza gdy kibicowano Horusowi) być może dlatego, że mamy do czynienia z efektownym ścieraniem się dobra ze złem, tak klasycznie, ale czy to źle?

Źródło Filmweb
O co tak naprawdę biega w tym filmie. Na pewno o nic zagadkowego, bo o władzę. Set (Gerard Butler) pan burz i pustyni ma dość parzenia sobie stóp gorącym piaskiem, i podczas koronacji nowego króla Egiptu zabija swojego brata Ozyrysa. Przy okazji daje niezły łomot bratankowi Horusowi (Nikolaj Coster-Waldau) aspirującemu do korony i, pomimo niezadowolenia uczestników ceremonii, ogłasza się nowym władcą imperium. Set jest bezwzględny, zmusza pozostałych bogów do uległości i wprowadza nowe krwawe rządy. Zapewne tak by zostało, gdyby nie urocza Zaya (Courtney Eaton) i jej oblubieniec, złodziej i nicpoń Bek (Brenton Thwaites). Dziewczyna namawia ukochanego do postawienia się Setowi, ale aby to zrobić, musi przekonać pokonanego Horusa do walki ze stryjem. Łatwe to nie będzie, wszak pertraktacje śmiertelnika z bogiem nie są proste, jednak toku wydarzeń możemy się domyśleć. Horus zbierze siły i z pomocą Beka, podróżując nawet do niebios do dziadka Ra, postanowi stanąć do walki z potężnym Setem. 

Źródło Filmweb
Film zaskakujący nie jest, to fakt. Od razu wiadomo, w którym kierunku podąży historia i jaki jest jej finał. Scenariusz nie jest dopracowany, a wiele wątków pokpiono, przez co "Bogowie Egiptu" nie mają w sobie tego czegoś, co pozwalałoby na danie mu wysokiej oceny. Kiczowatych momentów też w nim nie brakuje, czasami z zakłopotaniem patrzyłam na niektóre sceny, kręciło mi się też w głowie od nadmiaru efektów komputerowych, ale często byłam zachwycona pięknem wykreowanego Egiptu i rozmachem kostiumów. Oglądałam film w trójwymiarze, więc patrząc z lotu ptaka na niektóre sceny byłam oczarowana. Wciągnęła mnie też relacja Horusa z Bekiem. Ich słowne, humorystyczne przepychanki były zabawne, nic na to nie poradzę, że zawsze bawi mnie śmiałość (podyktowana głupotą) człowieka wobec boga krwawiącego złotem. Podobnie jak to, że bidny człowieczyna potrafi być mądrzejszy i sprytniejszy niż jego bóg, taki standard. Doceniam też to, że z wielkich egipskiego świata nie zrobiono ideałów, tylko pokazano ich próżność i obnażono wady. Oczywiście jest to w miarę zgodne z mitologią i inne potraktowanie tematu byłoby nie na miejscu. 

Źródło Filmweb
Nie napiszę czy warto pójść na ten film, bo raz, że nie to ładne, co piękne, ale to co się komu podoba, a dwa, "Bogowie Egiptu" mają sporo wad, ale dobrze się bawiłam na seansie, dwie godziny filmu minęły błyskawicznie. Co więcej nie wyszłam z kina z myślą, że źle wydałam pieniądze, bo dostałam to, co chciałam, całkiem niezłą rozrywkę. Mnie w to graj.


Czytaj dalej »