Ostatni pasażer. Manel Loureiro

Manel Loureiro

OSTATNI PASAŻER

Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2014
Stron: 480
Oprawa: Broszurowa ze skrzydełkami

Moja ocena: 6/10 - dobra





Motyw statku widmo jest wdzięcznym tematem, cieszy mnie to bardzo, bo należę do miłośników klasycznego horroru, z którym zjawy, duchy i imaginacje ewidentnie mi się kojarzą. Dlatego chętnie sięgam po wszelkie makabreski i historie ghost story. „Ostatni pasażer” Manela Loureiro, Pana od „Apokalipsy Z”, wydawał się dla mnie idealny, niestety kilka przesadzonych i przekombinowanych scen wprawiło mnie w zdziwienie i zdegustowanie, przez co historia co nieco straciła w moich oczach.

Manel Loureiro. Źródło
Wyjdźmy jednak od tego, że pomysł na fabułę jest przedni. Pod koniec sierpnia 1939 roku angielski węglowiec wpływa w gęste opary mgły. Następuje cisza, załoga truchleje, jakby siedzieli w trumnie. Po kilkudziesięciu metrach przed burtą ich statku ukazuje się dziób olbrzymiego transatlantyku o nazwie „Valkirie”. Trzej śmiałkowie wchodzą na pokład nieoświetlonego wycieczkowego statku. Jak się okazuje płynie on pod niemiecką banderą i nosi wyraźne ślady niedawnej obecności setek pasażerów, niestety odnajdują tylko noworodka owiniętego w tałes. Siedemdziesiąt lat później Kate, dziennikarka londyńskiej gazety, otrzymuje zadanie sprawdzenia przedziwnego projektu finansowanego przez jednego z najbogatszych ludzi. Okazuje się, że chodzi o „Valkirie”. Kobieta zostaje zaproszona na rejs odnowioną pięknością. Wyprawa zapowiada się ekscytująco, zwłaszcza że milioner ma w planach podróż  kursem z roku 1939.


Potencjał na ekstra powieść był, to pewne. Niepokojąca fabuła nawiązywała do najlepszych koncepcji tradycyjnej powieści grozy. Tak mniej więcej do połowy tej historii byłam nią totalnie zachwycona. Nadprzyrodzone motywy, które oczywiście bardzo cieszą; wszelkie skrzypienia, szurania, i dziwne odgłosy, bardzo mocno działały na wyobraźnię Poza tym świetna charakterystyka postaci, ciężki złowróżbny klimat, który można jeść łyżkami, i przepiękne opisy retro statku, czyniły z powieści perełkę. Niestety nic co dobre nie trwa wiecznie, bo nagle pojawiają się wątki z tanich romansideł, nie to żebym miała coś do ckliwych chwytów, ale uczynienie z widziadeł super kochanków, nie tylko na poziomie duchowym, ale i fizycznym, było dla mnie zbyt abstrakcyjne i na dodatek niepotrzebne. Zakładam też, że wplecenie w fabułę różowych scen, które wraz z rozwojem akcji stają się scenami szkarłatnymi, miało pokazać, że pisarz idzie z duchem czasu. Być może kolaż grozy z erotyką jest teraz w modzie, ale mnie to nie przekonuje, i żałuję, że tak potoczyła się ta historia. Ponieważ powieść o śmierci, opętaniu, i porażających czynach, rozgrywająca się w tajemniczej scenerii, w atmosferze grozy, w której widma i upiory odstawiają danse macabre, mogła być genialną i niepokojącą historią o tym, co niewytłumaczalne i niewybaczalne. Jednak mimo pewnych rozczarowań nie mogę powiedzieć, że źle bawiłam się przy tej książce, uważam też, że jeśli nie jest się drażliwym na dziwność niektórych tematów i na sentymentalne triki, to „Ostatni pasażer”, może dostarczyć wielu niezapomnianych wrażeń. Tym bardziej że stylowi pisania autora niespecjalnie można coś zarzucić. Historia jest dynamiczna, czytelna i łatwa w obiorze, w sam raz na kilka godzin niezobowiązującej rozrywki. 

Książkę otrzymałam od księgarni Libroteka - "Ostatni pasażer"
Czytaj dalej »

Niechciani. Yrsa Sigurdardottir

Yrsa Sigurdardottir

NIECHCIANI

Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2014
Stron: 336
Oprawa: Broszurowa ze skrzydełkami

Moja ocena: 8/10 – rewelacyjna







Yrsa Sigurdardottir jest islandzką pisarką, która zadebiutowała książką „Trzeci znak” rozpoczynającą cykl o prawniczce Torze i jej pracy. Kolejno wszystkie książki Yrsy zajmowały miejsca na islandzkiej liście bestselerów, zdobywając grono miłośników. Mnie, dziwnym trafem, zawsze umykały jej prace, ale powieść „Niechciani” bardzo mocno działała na moją wyobraźnię, najprawdopodobniej dlatego że określana jest jako tajemnicza, niepokojąca i niesamowita, a przecież takie nastroje są mi niezwykle bliskie. Stąd też szybko zatonęłam w mrokach historii w klimacie klasycznego ghost story, i jestem nią zachwycona, bo osobliwej aury powieści nie można odmówić.

Bohaterem jest Odinn, pracownik Państwowej Izby Kontroli, który po nagłej śmierci koleżanki z pracy, przejmuje jej projekt. Ma przedstawić raport z działalności położonego na odludziu domu wychowawczego Krokur, w którym w latach siedemdziesiątych umieszczano trudną młodzież. Głównie chodzi o sprawdzenie, czy chłopcom nie działa się żadna krzywda, gdyż niezwykle niepokojący jest fakt, że dwóch wychowanków w tajemniczych okolicznościach zatruło się spalinami w samochodzie. Co prawda nikt nie składał zażaleń i nie domagał się odszkodowania, jednak coś w tym wszystkim nie pasuje. Odinn niezwykle skrupulatnie przykłada się do powierzonego mu zadania. Jednak głębsza analiza nie służy jego zdrowiu psychicznemu, jak również jego jedenastoletniej córce Run, którą sam wychowuje po tragicznej śmierci byłej żony. Mężczyzna ma wrażenie, że ktoś lub coś mu towarzyszy, słyszy niepokojące głosy, zapachy, a i wspomnienia z koszmarnego dnia, w którym zginęła mama Run, coraz bardziej dają mu się we znaki. 


Na okładce książki jest informacja, że należy ją czytać tylko wtedy, gdy okna i drzwi są zaryglowane. Zbagatelizowałam to, przecież teraz ze świecą trzeba szukać powieści, która pobudza w sposób subtelny, ale przekonujący. Na szczęście, całkiem przypadkiem, nie czytałam książki po zmroku, ale i to wystarczyło, żeby paranoiczny klimat dał mi się we znaki. Trzeba przyznać, że autorka wie jak pisać, żeby stworzyć odpowiednie napięcie, jednocześnie nie psując historii zbyt wymyślną fabułą, co jest wielkim plusem, bo realność opowieści o samotnym ojcu, który musi się zmierzyć ze swoim dramatem, a także wyprowadzić ukochaną córkę z makabrycznych wspomnień, jest wielka. Łatwo identyfikować się z bohaterem, który nie jest papierową postacią, a istotą czującą, do tego stopnia, że staje się nadwrażliwy na dźwięki otoczenia, pytanie czy to faktycznie nadwrażliwość? Czy jednak ktoś z zaświatów chce mu coś przekazać? Odkrywanie kolejnych kart zagadki jest ogromnie absorbujące. Zwłaszcza że wydarzenia toczą się na dwóch płaszczyznach: współczesnej i tej z lat siedemdziesiątych. Wydaje się, że przeszłość nie ma nic do tego, co obecnie przeżywa Odinn, ale grzechy minionych lat zawsze dają o sobie znać w niespodziewanych momentach.

Yrsa Sigurdardottir fenomenalnie wykreowała tę historię. Sprawiła, że dwa niepowiązane ze sobą wydarzenia scaliły się w jeden niezwykły finał, tak zaskakujący, że zaniemówiłam z wrażenia. Co więcej udało jej się stworzyć fantastyczne postacie, charakterystyczne, ale nie przekombinowane, które muszą się zmierzyć z wieloma dylematami, a niekiedy odkryć fakty, które przewrócą ich świat do góry nogami. Na wielką pochwałę zasługuje atmosfera książki, która sprawia, że momentami włos się jeży. Autorka po mistrzowsku maluje ponure tło wydarzeń. Zimie, pięknej damie, nadaje surowy, złowieszczy wygląd. Zamyka w kleszcze strachu bohaterów i czytelników, i bałamucąc ich idealną prozą prowadzi do szokujących odkryć. Bez dwóch zdań ta historia jest zatrważająca, zagadkowa, urzekająca, jest po prostu wyjątkowa. Z czystym sumieniem polecam ją miłośnikom historii o duchach, i ludziach, którzy sami dla siebie są największym zagrożeniem.

Czytaj dalej »

Architekt. Keith Ablow

Keith Ablow

ARCHITEKT

Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2008
Stron: 276
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 3/10 - słaba





Keith Ablow jest psychiatrą i pisarzem, niestety moim zdaniem nie najlepszym. Wiem, że nieładnie oceniać po jednej książce, ale uwierzcie mi, „Architekt” to jeden z najgorszych thrillerów jakie czytałam. I wcale nie chodzi o to, że tożsamość mordercy jest znana od samego początku, zresztą, już w opisie książki, podano na tacy wszystkie personalia zabójcy, ale chodzi o to, że w pierwszych rozdziałach przedstawiono motywy działania tytułowego architekta, psując przy tym frajdę z doszukiwania się przesłanek którymi się kieruje, więc po co dalej czytać? Gdyby nie to, że nie porzucam książek w trakcie czytania - bo mam nadzieję, że akcja zrobi twista i kiepska historia okaże się dobrą historią - to „Architekta” już po kilkunastu stronach spaliłabym w kominku.

Historia zbójcy parającego się nie tylko architekturą, ale też projektowaniem życia swoich ofiar mogła być bardzo interesująca. Zwłaszcza że sfiksowani osobnicy potrafią zdrowo namieszać w swoim otoczeniu, niestety czarny charakter Ablowa, mimo że wykonuje widowiskowe mordy połączone z sekcją zwłok ofiar, jest postacią infantylną. Jego maniery, postrzeganie świata i wywody dotyczące nieskazitelnego piękna są żenujące. Poza tym autor ma okropną tendencję do epatowania markami. Owszem, można to zrzucić na poranioną psychikę psychopaty, którego piękno bez skazy: symetryczne rysy, nienaganna fryzura, zadbane paznokcie, idealny kant w spodniach, i metka znanego domu na ubraniu, doprowadza do ekstazy, ale jeśli ma się traktować poważnie zakapiora, to niestety taka maniera nie służy prestiżowi. W każdym razie wymuskany zabójca coraz odważniej sobie poczyna i niestety najprawdopodobniej miejscem jego kolejnego mordu ma być Biały Dom. Śladem szalonego architekta podąża psychiatra sądowy Frank Clevenger, którego alkoholizm i problemy rodzinne powoli sprowadzają na dno.


W pewnym momencie tej książki nie wiedziałam czy „Architekt” jest historią o okrutnym zabójcy, czy o staczającym się psychiatrze sądowym, ponieważ wątek problemów osobistych Clevengera niekiedy dominował nad wyczynami architekta. Co gorsze, przez te dwa tematy, fabuła nie jest spójna, to jak czytanie dwóch różnych powieści. Rozumiem, że powstało sześć książek poświęconych Frankowi i zapewne fani serii, będę mieć radość z tak bogatego wątku dotyczącego ich bohatera, o ile zdążyli się do niego przyzwyczaić, bo ukazały się u nas tylko dwie powieści z Clevengerem w roli głównej: „Psychopata” oraz „Przymus”. Mnie w każdym razie postać psychiatry sądowego nie przypadła do gustu, raz, że klasyczny z niego przypadek, a dwa, standardowo jest tak skrzywdzony przez los, że czytanie po raz kolejny tych samych banialuk staje się błędnym kołem, które nic nowego do historii nie wnosi. Poza tym częste wspomnienia Clevengera podkreślają, że mamy do czynienia z kontynuacją, i że brakuje nam dodatkowych informacji. Niestety wszystkie te nieudane motywy sprawiły, że książka jest ciężko przyswajalna, zwłaszcza że nie ma w niej żadnych zaskoczeń. Historia jest absurdalna, nieskładna, a nawiązania do tajnych zrzeszeń tylko bawią, ponieważ sprawiają wrażenie, że autor nie wie jak uzasadnić utajnienie danych architekta przed policją, dlatego czyni go postacią prawie mistyczną, na dodatek z CV tak sekretnym, jakby należał do tajnego agenta, a nie architekta. Jakby nie patrzył na tę książkę, to jest to bardzo słaba pozycja, na którą zdecydowanie szkoda czasu, dlatego szczerze odradzam, nie i jeszcze raz nie dla „Architekta” Ablowa.


Czytaj dalej »

Od kryminału do historii. Nie oglądaj się. Karin Fossum. Ocalone z Titanica, Kate Alcot.

Na początek trochę się pożalę, bo ostatnio mi ciężko, ponieważ od kilku tygodni bezskutecznie walczę z atakiem alergii. Paskudztwo objawia się nie tylko kichaniem i łzawieniem oczu, ale też koszmarny kaszlem, który chyba najbardziej mi doskwiera i uniemożliwia normalne funkcjonowanie. Na szczęście pozwala mi czytać, pisać już niekoniecznie, bo do tego potrzebne są dwie ręce (oczywiście chodzi mi o pisanie na klawiaturze), a przecież jedną mam non stop zajętą trzymaniem chusteczki przy nosie, ale do czego zmierzam? Ano do tego, że przeczytanych mam chyba z 10 książek, o których chciałabym Wam parę słówe napisać, ale że alergia i praca mnie ograniczają, to dzisiaj wrzucę dwie krótkie opinie. 
Ps. Nie wyszły takie krótkie, jak chciałam, ale chyba nie potrafię inaczej :-)
 
 
Karin Fossum

NIE OGLĄDAJ SIĘ

Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2008
Stron: 290
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 6/10 - dobra


Na książkę zdecydowałam się pod wpływem chwili, dlatego że nazwisko autorki od razu skojarzyło mi się z „Czarnymi sekundami”, powieścią, która bardzo mi się podobała. Na moje szczęście kryminał „Nie oglądaj się” okazał się całkiem dobrą lekturą, z ciekawą fabułą, osadzoną w małym i spokojnym norweskim miasteczku, gdzie wszystko toczy się swoim stałym rytmem. Teoretycznie każdy każdego bardzo dobrze zna, ale jak przychodzi co do czego, to trudno zdobyć jakąkolwiek informację o mieszkańcach. Inspektor Konrad Sejer i jego pomocnik Jackob Skarre, prowadzący śledztwo w sprawie zabójstwa nastoletniej Annie, muszą sporo się natrudzić, żeby rozszyfrować relacje łączące ofiarę z rodziną i sąsiadami. Sprawy nie ułatwia fakt, że Annie uchodziła za idealną dziewczynkę, a osobą, która mogłaby wiele powiedzieć o sprawcy jest mężczyzna z zespołem Downa.

Książka jest typowym kryminałem, w którym śledztwo stanowi trzon historii. Stąd też sporo w niej analiz i przesłuchań. Poza tym żmudna detektywistyczna praca odsłania ułomność psychiczną bohaterów oraz obnaża problemy mieszkańców malutkich, hermetycznych osad. Teoretycznie wszystko w tej powieści jest typowe, od bohaterów aż po okoliczności zabójstwa, wliczając w to tło wydarzeń. Jednak autorka tak dobrze rozpisała charaktery i zależności, dodając do nich tajemnicę i kilka kontrowersyjnych tematów, że „Nie oglądaj się” jest powieścią interesującą, mimo swojego statystycznego charakteru, oraz momentami zaskakującą. Mnie wybitnie podobało się też zakończenie, które sprawia, że można zatonąć w myślach. Powieść Fossum polecam czytelnikom lubiącym kryminalne historie, w których wydarzenia leniwie się suną, za to detektywi i ich dedukcje są elementem pokazowym.


Kate Alcott


OCALONE Z TITANICA

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania 2012
Stron: 464
Oprawa: Miękka

Moja ocena 6/10 – dobra

Ocalone z Titanica” to nic innego, jak historia osób, którym udało się przeżyć katastrofę brytyjskiego transatlantyka, mającą miejsce w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku. Zatonięcie tego wielkiego statku, to jedno z najdramatyczniejszych wydarzeń w historii. Alcott wykorzystując je w swojej powieści dużo ryzykowała, nie powiem żeby do końca udał się jej ten zamiar, jednak mnie ta książka w pewien sposób oczarowała, bo przypadła mi do gustu historia ubogiej dziewczyny Tess Collins, która marząc o wielkim krawiectwie porzuca pracę pokojówki i sposobem dostaje zatrudnienie u słynnej projektantki lady Lucile Duff-Gordon, która postanawia dać jej szansę na czas rejsu Titanica. Dziewczyna daje z siebie wszystko, jest ambitna, uparta i czarująca. Udaje się jej przyciągnąć uwagę bogatego gentlemana i sympatycznego marynarza. Niestety dramatyczne wydarzenia na statku znacząco wpływają na los ocalonych. Ci którzy przeżyli zostają wciągnięci w śledztwo w sprawie katastrofy; media i śledczy domagają się prawdy, ale co jest prawdą... Tess dowiaduje się, że jej pracodawczyni najprawdopodobniej uratowała się kosztem innych. Dziewczynie trudno przyjąć to do wiadomości, a jeszcze trudniej zacząć normalne życie w wymarzonym Nowym Jorku.

Na pierwszy rzut oka historia zapowiada się niezwykle udanie. Zwłaszcza że atmosfera początku XX wieku potrafi tak zachwycić, że klimat zbliżającej się katastrofy w połączeniu z startem nowego wieku, kiedy to zachodzą liczne zmiany w sferze społecznej i kulturalnej, może powalić na kolana, niestety nie powala, chociaż opisy życia codziennego ówczesnych czasów są bardzo udane, ale co z tego skoro historia jest skąpa w emocje. Taki temat jak zatonięcie Titanica, od razu skłania do poruszenia, wielkiego wzburzenia i wzruszenia, a tutaj wszystko toczy się umiarkowanym rytmem. Mamy tylko kilka słów dotyczących katastrofy, za to sporo dywagacji o tym, jak strach o własne życie wpływa na podejmowane decyzje. I to właśnie ujecie kupiło mnie, ponieważ lubię analizować zasadność pewnych czynów, zwłaszcza tych nie do końca etycznych. Tylko czy w sytuacjach ekstremalnych, kiedy całkiem naturalnie walczymy o własne życie, przewinieniem jest troszczenie się tylko o swój los... Nie wiem i nie chcę wiedzieć jak to jest, za to podjęte przez autorkę próby wyjaśnienia tych kwestii bardzo mi się podobały, jak również autentyczne tło wydarzeń i nawet pospolity wątek romansowy, którego tok jest tak oczywisty, że bardziej być nie może.

W kilku słowach. „Ocalone z Titanica” nie są powieścią odkrywczą, od zawsze bogaci oczekiwali przywilejów, a ich ego równe Bogu Wszechmogącemu domagało się zaszczytów i życia ponad stan, nic w tym zaskakującego, ale jeśli ciekawi Was, jak wpływają na ludzi ekstremalne wydarzenia, i jak zmieniała się moda lat 20. ubiegłego wieku, to bardzo zachęcam do przeczytania powieści Kate Alcott. Szczególnie że wiele faktów opisanych w tej książce zostało zaczerpniętych ze stenogramów przesłuchań komisji senackiej zwołanej po katastrofie „Titanica”, a i postać lady Duff-Gordon jest autentyczna, jak również wiele innych wymienionych w tej historii.


Czytaj dalej »

Jeżynowa zima. Sarah Jio

Sarah Jio

JEŻYNOWA ZIMA

Wydawnictwo: Między Słowami
Data wydania: 24 września 2014
Stron: 320
Oprawa: Broszurowa ze skrzydełkami

Moja ocena: 8/10 – rewelacyjna





Stronię od powieści dla kobiet, może dlatego że w teście na płeć mózgu wyszło mi, że mam typowo męskie myślenie. Stąd też banialuki charakterystyczne dla tego rodzaju historii bardziej mnie złoszczą niż cieszą, ale są wyjątki. Do takich wyjątków zaliczają się książki Sarah Jio, które mają  w sobie na tyle duży czar, że mam wrażenie, iż każda kolejna powieść tej autorki jest lepsza od poprzedniej. „Marcowe fiołki” - podobały mi się, ale szału nie było, „Dom na plaży” - bardzo mi się podobał, obyło się bez większych zastrzeżeń, a „Jeżynowa zima” - jest rewelacyjna, jestem nią zachwycona.

Punktem wyjściowym historii jest dziwne zjawisko atmosferyczne, nagłe opady śniegu w maju, zwane w żargonie meteorologicznym „jeżynową zimą”. Claire, utalentowana dziennikarka, która obecnie przechodzi osobisty dramat, ma napisać artykuł nawiązujący do identycznej burzy śnieżnej w 1933 roku. Kobieta nie jest przekonana do tego pomysłu, ale kiedy trafia na informację, że 77 lat temu, tego samego dnia co obecnie, zaginął trzyletni Daniel, postanawia rozwikłać zagadkę tajemniczego zniknięcia, chociaż szanse na znalezienie jakiegokolwiek śladu są znikome. Mimo to Claire angażuje się w sprawę całym sercem. Szczególnie że bez problemu wczuwa się w rolę Very, matki zaginionego chłopca. 

 
W tej powieści przeplatają się dwie dramatyczne historie kobiet, wspomnianej Very i Claire. Z pozoru nic nie łączy tych bohaterek, ale - wraz z rozwojem wydarzeń – pojawiają się przedziwne powiązania. Ich los splata się ze sobą tworząc przecudowną i wzruszającą kompozycję, która porusza najczulsze strony duszy. Najprawdopodobniej dlatego że czyta się historie o kobietach, których zrządzenie losu pchnęło na niecodzienne ścieżki, dając im wiele, ale również wiele zabierając. Ten przypadek, a może przeznaczenie, sprawił, że doświadczyły wielkiej namiętności, wielkich wzruszeń, ale i psychicznych ran na całe życie. Sarah Jio ubrała ich rozterki w ujmującą formę, tworząc dwie fantastyczne czasoprzestrzenie, tę z lat 30. ubiegłego wieku, kiedy uboga Vera próbuje wiązać koniec z końcem, walcząc o utrzymanie siebie i swojego ukochanego syna, oraz tę współczesną, w której Claire próbuje się zmierzyć z chłodem w swoim sercu, który powstał w wyniku dramatycznego wypadku. Charakterystyka bohaterek jest niezwykła, bo pomimo różniących je cech, wskazują na to, że bez względu na mijające lata, epoki, tak naprawdę jesteśmy takie same. Podobnie czujemy, podobnie marzymy i za tym samym tęsknimy. To mnie najbardziej ujęło w tej powieści, trafność w ocenie sytuacji, wrażeń, i prostota przekazu. Ponieważ historia sama w sobie nie jest szczególnie wyrafinowana, ale - mimo podjętego trudnego tematu - sporo jest w niej ciepła, nadziei, i wiary w drugiego człowieka.

Mamy piękny wrzesień, ale wieczory już chłodne, dlatego proponuję przygotować sobie ciepluśki kocyk i ciepluśkie kakao, i zafundować sobie spotkanie z „Jeżynową zimą”. Dla szczególnie wrażliwych czytelniczek przydadzą się chusteczki, bo perypetie bohaterów, znanych również z „Marcowych fiołków”, mogą powodować niekontrolowany potok łez, ale nie ma tego złego... Absorbujący, romans i liczne tajemnice rodzinne, w których kłamstwo połączyło się z prawdą, tworząc przekłamany obraz rzeczywistości, są tak porywające, że łzy wzruszenia łączą się ze śmiechem i ekscytacją. Bardzo polecam.

Standardowo w książkach Sarah Jio można znaleźć tytuły piosenek, klasyków, jednym z nich jest piękna ballada "Stardust" w wykonaniu Nat King Cole. Znajomość książkowych utworów czyni z historii wyjątkowo klimatyczną opowieść.


Czytaj dalej »

Pan na Wisiołach. Mroczne siedlisko

Piotr Kulpa

PAN NA WISIOŁACH. MROCZNE SIEDLISKO.

Wydawnictwo: Videograf
Rok wydania: 2014
Stron: 360
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 7/10 – bardzo dobra



Pan na Wisiołach. Mroczne siedlisko” to pierwsza powieść dla dorosłych Piotra Kulpy, ponieważ w swoim dorobku miał do tej pory książki dla dzieci i młodzieży. Publikował też poezję, jest liderem zespołu muzycznego Mea Culpa, a także współzałożycielem duetu Apetyt na Czereśnie oraz amatorskiego teatru Grupa Propaganda. Co tu dużo pisać, człowiek z niego wybitnie uzdolniony i kreatywny, co wyraźnie widać w jego powieści grozy, dlatego że „Mroczne siedlisko” jest wyjątkową historią, nie tylko pod względem fabularnym, ale również językowym. Poetyckość opisów i umiejętność lirycznego ujęcia wrażeń jest niesłychana.

Bohaterami historii jest rodzina Smutów, chociaż Bogiem a prawdą nie tylko Smutowie zajmują znaczące miejsce w historii. Śmiało powiedzieć, że są na równi z mieszkańcami Wisiołów. Mieszkańcami oryginalnymi i przerażającymi, ale zacznijmy do początku. Do odziedziczonej po dziadkach chałupie w Starogórach przeprowadza się rodzina Smutów czyli Tymek – tato, były biznesmen, nie pijący alkoholik. Magda - zawiedziona mama, marząca o własnym gabinecie stomatologicznym, i Czaruś – dziesięciolatek, który w wyniku traumatycznych przeżyć przestał mówić. Nowy początek jest dla nich szansą na lepsze życie, każdy z domowników liczy, że problemy odejdą i spełnią się ich marzenia. Kłopot w tym, że już od pierwszego dnia nie układa się tak jak powinno. Mieszkańcy wsi, głównie sami staruszkowi, nie pałają sympatią do „nowych”. Nie w smak im zadawane przez Tymka pytania. Poza tym dziwne odgłosy, uczucie czyjejś obecności, niesiona z wiatrem muzyka skrzypiec, to wszystko nie nastraja optymistycznie nowych lokatorów, którzy coraz bardziej są przekonani, że przeprowadzka była jedną wielką pomyłką.

Piotr Kulpa. Zdjęcie pochodzi ze strony tarnowskiegory.naszemiasto.pl

Trudno się dziwić Smutom, że nie odnajdują się w zapomnianej przez Boga wsi. Zachowanie mieszkańców znacznie odbiega od normy, poza tym nawet jeśli seniorzy prowadzą, z pozoru, zwykłe rozmowy, to z całą pewnością ich podtekst może wprawić w konsternację postronnego słuchacza, a nawet wywołać ciarki na plecach. Ponieważ w Wisiołach nic nie jest takie, jakie się wydaje, co więcej nagromadzona w nich paranormalna atmosfera nie wróży nic dobrego, ewidentnie złe moce maczają palce we wszystkich wydarzeniach mających miejsce w otoczeniu nowych lokatorów, tyle że Smutom, do tej pory korzystającym z dobrodziejstw cywilizacji, trudno jest się pogodzić z ponurą naturą mieszkańców, ich przesądami i zachowaniami dalece odbiegającymi od normalnych. 

Bez dwóch zdań Kulpie udało się stworzyć świetny metafizyczny klimat, a nawiązania do wierzeń słowiańskich, to prawdziwy majstersztyk. Co ciekawsze obecna w historii groza, mimo że jest jawna, nie jest nachalna. Za to subtelnie zadrażnia, jak nocą ledwo słyszalny chrobot albo skrzypienie huśtawki w bezwietrzny dzień. Spora w tym zasługa poetyckiego stylu autora. Wiele fragmentów zniewala pięknymi opisami, które świetnie kontrastują z ostrym rysem bohaterów, szczególnie miejscowych zadymiarzy, w których wypowiedziach roi się od dosadnych wyrażeń. W powieści Piotra Kulpy nadnaturalne zdarzenia są nierozerwalnie związane z decyzjami z przeszłości. Płynie z nich pewna lekcja, bardzo wyrazista, która przestrzega przed zbyt łatwym wkroczeniem w mrok, z którego bardzo trudno jest się wyrwać. I mimo że XXI wiek nie skłania do wiary w upiory, przekleństwa, ani gusła, to kto wie, czy nie ma na tym świecie miejsc, które skrywa cień, nie pozwalając dostać się nadziei. Jeśli ciekawi Was koloryt Wisiołów, to proponuję przeczytać „Mroczne siedlisko”, gwarantuję, że będziecie zaszokowani wyczynami wiekowych dziadków i że spodoba się Wam rodzina Smutów, w której każdy z domowników ma swoje sekrety. Lektura jest na tyle absorbująca, że z chęcią sięgniecie po kolejny tom „Krzyk Mandragory”, ja na pewno tak zrobię, ponieważ autor intrygująco zakończył historię, a nic tak dobrze nie podkręca apetytu, jak suspens na zakończenie. 

Czytaj dalej »

Wyniki konkursu i plan czytelniczy

Trochę późno, ale wcześniej nie chciano wypuścić mnie z pracy, ogłaszam wyniki konkursu, w którym do wygrania była książka Katarzyny Michalak „Zacisze Gosi” i zestaw kosmetyków Golden Rose. Mimo że chętnych nie było wielu, to jednak miałam dylemat z wybraniem zwycięzcy, ponieważ tylko jedna osoba zastosowała się do zasad, pozostawiając wszystkie niezbędne dane. 

Dlatego żeby nie było niedomówień, że temat dzieje się poza regulaminem nagrodę zdobywa Laura Godzwon, gratuluję, e-mail już do Ciebie poleciał :-)  A'propos uroczy, zielony kącik z hamakiem, to bajeczna wizja ogrodu.  

Za niekonwencjonalne podejście do tematu wymarzonego ogrodu zostaje wyróżniona Elfik Book i jeśli tylko wyrazi chęć otrzymania ode mnie książki „Sklepik z niespodzianką. Bogusia”, to ją dostanie. 
Elfik, jeśli jesteś zainteresowana, to proszę o kontakt.



Bardzo, ale to bardzo podobała mi się odpowiedź Joanny, ale zasady były jasne, a moje niezważanie na przekroczenie limitu słów, byłoby nie fair wobec pozostałych dziewczyn. Brawo również dla Elenki_, uwielbiam róże, stąd też w moim ogrodzie jest ich pełno, mam nadzieję, że Twoje marzenie o różanym zakątku kiedyś się spełni. 

Niebawem do zdobycia, w dużo prostszej formie, będzie kolejna książka, tym razem coś dla smakoszy mocnych wrażeń. Zapraszam.


Żeby wpis nie był przynudnawy, to wrzucam swój plan czytelniczy na najbliższy czas, czyli całkiem przeciętny nieprzeciętny stosik. Składający się z egzemplarzy kupionych (wieżyczka z prawej), pożyczonych (wieżyczka środkowa) i recenzenckich (wieżyczka z lewej). Jestem z niego bardzo zadowolona, ponieważ jest w nim wszystko to, co lubię, czyli trochę dramatu, powieści obyczajowej, powieści historycznej, kryminału i thrillera, czyli miszmasz gatunkowy.


Jeśli czytaliście któryś z tytułów, to chętnie poznam Wasze opnie. Jestem też ciekawa, czy przed przeczytaniem „Uśmiechu Medeline” muszę poznać „Herbaciarnię Medeline”? Kupiłam książkę pod wpływem chwili i teraz zastanawiam się, co z tym fantem mam zrobić.
Czytaj dalej »

Bezcenny. Zygmunt Miłoszewski

Zygmunt Miłoszewski

BEZCENNY

Wydawnictwo: WAB
Rok wydania: 2013
Stron: 496
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami


Moja ocena: 6/10 - dobra




Mam spory problem z ubraniem w słowa myśli po lekturze „Bezcennego”, m.in. dlatego że powieść nie jest taka, jaka bym sobie życzyła, a zaznaczam, że mam słabość do książek Miłoszewskiego. Bardzo lubię „Domofon” i uwielbiam serię z Szackim. Dlatego jestem w rozterce po „Bezcennym”. Nie oznacza to jednak, że książka jest zła, nic z tych rzeczy, ale historia jest w iście amerykańskim stylu, który niekoniecznie lubię, na dodatek intryga kręci się wokoło świata sztuki, z którym jestem na bakier, i dotyczy spisku na miarę światową, dodam, że w moim odczuciu spisku tak nieprawdopodobnego, że aż absurdalnego. I nie chodzi o to, że nie lubię dywagować na podrzucane mi tematy, dajcie mi newsa, że zajączek z wilkiem trzymając się za puchate łapusie wchodzą do lasu, a stworzę co najmniej sto wersji wydarzeń. Niemniej jednak nie znoszę, kiedy tworzy się intrygi oparte na motywie dotyczącym antyglobalistycznych zapędów jednego z wielkich państw. Nie chodzi o to, że są mało ciekawe, czy mało realne, ale boli mnie, gdy atrakcyjny temat zostaje przerysowany, tak jak w "Bezcennym", te przekombinowania sprawiały, że w niektórych momentach dopadał mnie żenujący śmieszek, i nie kupuję tego, że historia miała mieć ironiczny wydźwięk, ale przejdźmy do rzeczy.

Przez premiera RP zostaje powołany zespół, którego zadaniem jest odzyskanie wyjątkowego dziedzictwa - „Portretu Młodzieńca” Rafaela. Na czele zespołu stoi doktor Zofia Lorentz niepozorna blondynka, równie złośliwa co inteligentna, zajmująca się odzyskiwaniem skradzionych w Polsce dzieł sztuki. Pod jej komendę trafia Anatol Gmitruk emerytowany major Wojska Polskiego, specjalista do spraw wywiadowczych. Lisa Tolgfors – słynna złodziejka dzieł sztuki, obecnie odbywająca wyrok w polskim więzieniu, oraz marszand Karol Boznański jeżdżący najbardziej pieprzniętym samochodem sportowym świata. Grupa to wyjątkowa, absolutnie do siebie nie pasująca. Na szczęście, w chwilach zagrożenia, potrafią działać na najwyższych obrotach. Pech chciał, że ich tajna misja, wcale nie jest taka tajna. Ktoś jest przed nimi o krok i, co tu dużo mówić, próbuje ich wysłać na tamten świat. Okazuje się, że komuś bardzo zależy, aby obraz nie został odnaleziony. Ślady prowadzą do roku 1945, kiedy to Generalny Gubernator Hans Frank ukrył łupy, żeby wykupić swoją skórę. Niestety drogocenny skarb zaginął w tajemniczych okolicznościach. Podejrzanych jest kilku, w tym amerykańskie służby.

Bezcenny” co nieco przypomina powieści Dana Browna, ponieważ mnóstwo w nim odniesień do świata sztuki. Grupa powołana do odnalezienia obrazu Rafaela idzie po tropach różnych zagadek, a każda jedna stanowi początek kolejnej i tak aż do skutku. Poza tym często trzeba pokonać sporą ilość informacji/dywagacji nad historią sztuki, zwłaszcza tą z czasów II wojny światowej. Nie powiem, rozmowy ekipy Lorentz są ciekawe, wiele można się z nich dowiedzieć, szczególnie że prawdziwych faktów w nich nie brakuje. Niestety, momentami można na nich przysnąć, a co gorsze mimo zdobytej wiedzy nic, a nic się nie rozjaśnia. Zagadka słynnego obrazu jest tak zapętlona przez czas i przez licznych bohaterów, że grozi to ryzykiem pobłądzenia. W konsternacje mogą również wprowadzić niesamowite wydarzenia, głównie że często są tak nieprawdopodobne i efekciarskie, że aż śmieszne. Sadzę, że z tej książki mogłoby powstać całkiem niezłe kino akcji, o ile jest się w stanie przymknąć oko na to i owo, bo bohaterowie przechodzą samych siebie żeby sprostać zadaniu. Stąd też mamy oszałamiające strzelanki, niekiepskie wybuchy, imponujący pościg po zamarzniętym morzu, spektakularny włam, heroiczne wyczyny, niezobowiązujący seks, wielką miłość, i złamane serce. W tej przejaskrawionej historii nie brakuje też humoru, często z wąsami, ponieważ Lisa Tolgfors mimo że włada kilkoma językami, to polski jest jej znany tylko z więziennego żargonu, więc w jej wypowiedziach królują bluzgi, mnie one akurat bawiły, ale mam chore poczucie humoru. Mniej mnie bawiło rozwikłanie tajemnicy obrazu, ponieważ jest tak grubymi nićmi szyte, że opadły mi ręce. Nie zmienia to jednak faktu, że powieść Miłoszewskiego jest dobrą lekturą, często klimatyczną np. atmosfera chorwackiej wyspy jest niesamowita, zresztą tło wydarzeń jest przepiękne: lasy, morza, zasypane śniegiem dzikie tereny, to wszystko czaruje, ale cóż zrobić skoro nie przekonały mnie przesłanki „wrogiego obozu”. Na szczęście oryginalni bohaterowie, ich porywające dysputy, przede wszystkim ich obrzucanie się inwektywami, a także dynamika powieści i styl pisania autora, na tyle mnie kupiły, że „Bezcenny” był dla mnie zajmującą powieścią, taką z przymrużeniem oka.  Mimo to, nie chciałabym żeby pisarz poszedł w tym kierunku, zdecydowanie lepiej wychodzą mu kryminalne intrygi umieszczane w lokalnych klimatach, z Szackim w roli głównej. 

Ciekawy wywiad z Zygmuntem Miłoszewskim - klik. Pisarz wycenił prawa filmowe do książki. 


Czytaj dalej »

Niebezpieczna znajomość. Christine Drews

Christine Drews

NIEBEZPIECZNA ZNAJOMOŚĆ

Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2014
Stron: 248
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 6/10 - dobra





Porwanie dziecka jest jednym z najgorszych koszmarów rodzica. Doświadcza tego Katrin, której trzyletni synek zostaje porwany przez jej... przyjaciółkę. Kobiety poznały się w przedszkolu, do którego uczęszczały ich maleństwa, a że obie dopiero się przeprowadziły do Münsteru, łatwo nawiązały wspólną nić porozumienia. Zabieganą Katrin zachwyciła zorganizowana Tanja, poza tym niezmiernie ją cieszyło to, że ma wreszcie z kim porozmawiać, komu się wyżalić, kiedy jej zapracowany mąż co rusz wyjeżdża na konferencje. Gdy niespodziewanie umarł ojciec Katrin, ta powierzyła przyjaciółce opiekę nad swoim synkiem Leo. Tanja zobowiązała się odciążyć zapracowaną Katrin i przywieźć dziecko zaraz po pogrzebie. Niestety nie wywiązała się z danego słowa, zaniepokojona Katrin dzwoniąc do niej, usłyszała niepokojący komunikat „wybrany numer nie istnieje”.


 „Niebezpieczna znajomość” jest debiutem niemieckiej pisarki Christine Drews. Książka dość szybko stała się bestsellerem i uznana została za najlepszy debiut portalu Amazon. Nie bez powodu. Autorce udało się stworzyć ciekawą i niepokojącą intrygę, na dodatek wielowątkową, która pokazuje, że nie wszystko złoto co się świeci i że grzechy przeszłości często odbijają się czkawką.

Fabuła powieści jest przemyślana, nie ma w niej nieistotnych wątków, wszystkie elementy układanki idealnie się komponują, dzięki czemu książkę czyta się bardzo sprawnie. Nie bez znaczenia jest również styl Christiny Drews, bardzo uporządkowany, płynny, chciałoby się rzec niemiecka precyzja. Tak naprawdę niewiele można tej lekturze zarzucić, bo jest to poprawny thriller, w którym - w wraz z rozwojem wydarzeń - pojawia się coraz więcej zagadek, a pozorna sielskość, w pozornie spokojnym, czarującym miasteczku, zostaje brutalnie zburzona. Nagle ludzie, do tej pory będący wzorem do naśladowania, okazują się być grzesznymi, obrzydliwymi osobnikami. Jest tylko fasada, bardzo wymuskana, za którą ukrywają się paskudne tajemnice. Do ich odkrycia najbardziej przyczynia się Charlotte Schneidmann (chociaż nie bez znaczenia są kreatywne działania zdesperowanej matki) pracująca w policji kryminalnej. Jak na policjantkę przystało ma niecodzienny życiorys; w jej przeszłości skrywa się wielki dramat, z którym przyjdzie się jej zmierzyć, co prawda nie tylko jej jednej, ponieważ każdy z bohaterów tej historii będzie miał sporo doświadczeń na swoim koncie, z wielu będą musieli się zdrowo tłumaczyć i z wieloma przyjdzie im żyć. Autorka nie oszczędza swoich bohaterów, biedna Christina przeżyje najgorsze dni w swoim życiu. Jej perypetie sprawiają, że z wielkim wzruszeniem czyta się o dramacie, który ją spotkał. Jednak mimo że chwalę tę powieść, bo jest za co, to niestety napięcie związane z niewiadomą jest znikome. To powieść z gatunku tych, których rozwiązanie jest znane, nawet zwroty akcji nie są tak szokujące, jak być powinny. Na szczęście chwytliwy temat i wnikliwy obraz emocjonalnego załamania, oraz intrygujące wstawki dotyczące dziwnych, krwawych zdarzeń, sprawiają, że historię się chłonie. Bez dwóch zdań „Niebezpieczna znajomość” jest udanym debiutem, który wskazuje, że Christine Drews ma talent i na pewno jeszcze nie raz o niej usłyszymy.


Czytaj dalej »

Dziesięć płytkich oddechów. K.A. Tucker

K.A. Tucker

DZIESIĘĆ PŁYTKICH ODDECHÓW

Wydawnictwo: Filia
Rok wydania: 2014
Stron: 420
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 6/10 - dobra





Kacey Cleary, cztery lata temu, przeżyła dramatyczny wypadek. Sprawcą kolizji był pijany kierowca. To traumatyczne wydarzenie bardzo mocno odbiło się na jej życiu. Nie radząc sobie z bólem po utracie najbliższych, sięgała po różnego rodzaju używki, skupiła się też na przemocy i seksie. Na szczęście miłość do młodszej siostry, Livie, sprawiła, że Kacey podjęła decyzję o zmianie swojego życia. Wraz z siostrą przeprowadza się do Miami. Nie jest łatwo w nowym miejscu, tym bardziej że nowy sąsiad, przystojniak Trent Emerson, zajmuje sporo jej myśli, a przecież nie ma ona na to ani ochoty (klituś-bajduś), ani czasu. Jednak przed zniewalającym uczuciem trudno się obronić, tylko czy mur, który stworzyła, by ochronić się przed bliskością, pozwoli jej uwierzyć w lepszy los. 
 
O „Dziesięciu płytkich oddechach” K.A. Tuker, powieści z serii new adult, ostatnio jest dość głośno. Większość czytelników zachwala powieść, toteż skuszona rekomendacjami podjęłam się poznania historii Kacey i cóż mogę rzec. Z całą pewnością nie jest to coś, czego się spodziewałam. Ponieważ jest to najzwyklejszy w świecie romans, z tym że w tle rodzącej się miłości, bo namiętność jest już na starcie, jest okropny dramat - wypadek, który bardzo mocno odcisnął się na psychice młodych ludzi. Traumatyczna sytuacja jest istotnym elementem tej powieści, bo ukazuje objawy zespołu stresu pourazowego. Muszę przyznać, że autorka dość dobrze odtworzyła jego skutki. Świetnie udało się jej zobrazować zmiany w psychice bohaterów, głównie w ich sposobie postrzegania świata. Ta strona książki jest znakomita, żałuję tylko że Tucker umniejszyła problem, co prawda akcentuje konieczność korzystania z pomocy doświadczonego psychoterapeuty, ale również pokazuje, że namiętność, wręcz zwierzęcy pociąg, jest w stanie wyleczyć człowieka ze wszystkich lęków. Mnie to nie przekonało, co więcej trochę zirytowało. Zwłaszcza że miałam problem z polubieniem Kacey, aż dziw bierze, że mimo jej niewyparzonego języka i zdystansowanej postawy, aż tyle osób do niej lgnie. Dziewczyna jest zakręcona na punkcie swojego boskiego sąsiada, głównie skupia się na jego wyrzeźbionym ciele i kobaltowych oczach. Jej monologi wewnętrzne na widok jego seksownego wyglądu, to niezła, choć żenująca zabawa. Tak naprawdę Trent jest przedstawiony bardzo powierzchownie, nic o nim nie wiemy, oprócz tego że jest chodzącym feromonem, wpatrzonym w Kacey. Mimo że fabuła ma trochę zagadek, to jednak historia jest przewidywalna; jest Ona – poraniona i On – chcący ją ratować. Chyba nic więcej nie trzeba dopowiadać.

Być może niektórych dziwi, że książka mimo tych wad, dostała ode mnie dobrą oceną. Już wyjaśniam. Powieść „Dziesięć płytkich oddechów” była dla mnie rozrywkową lekturą, dlatego pomimo drażniących motywów, podobała mi się jej dynamika, nawet jej naiwne przesłanie, że miłość wyrwie nas z każdego dramatu, przypadło mi do gustu. Zakochałam się również w kilku postaciach m.in. w uroczej i serdeczniej Storm, cudownym aniołku Mii, i w szczerej i kochanej Livie. Podobała mi też więź łącząca tych bohaterów, ich poczucie humoru i oddanie. Na zmysły zadziałało również nocne życie Miami i co tu dużo mówić, zmysłowa strona tej historii. Erotyczna gra między głównymi bohaterami jest subtelna i kokieteryjna co sprawia, że książka ma frywolny charakter, który na pierwszy rzut oka nie pasuje do tragicznych doświadczeń bohaterów, jednak zestawienie wielkich namiętności z wielkimi nieszczęściami sprawdziło się, przynajmniej w moim przypadku. Dlatego zachęcam do przeczytania powieści, tym bardziej że niebawem ukaże się drugi tom „Jedno małe kłamstwo”.

Książkę otrzymałam od Księgarni Libroteka - "Dziesięć płytkich oddechów"
Czytaj dalej »