Keith
Ablow
ARCHITEKT
Wydawnictwo:
Rebis
Rok
wydania: 2008
Stron:
276
Oprawa:
Miękka
Moja
ocena: 3/10 - słaba
Keith
Ablow jest psychiatrą i pisarzem, niestety moim zdaniem
nie najlepszym. Wiem, że nieładnie oceniać po jednej książce, ale
uwierzcie mi, „Architekt” to jeden z najgorszych thrillerów
jakie czytałam. I wcale nie chodzi o to, że tożsamość mordercy
jest znana od samego początku, zresztą, już w opisie książki,
podano na tacy wszystkie personalia zabójcy, ale chodzi o to, że w pierwszych rozdziałach przedstawiono motywy działania
tytułowego architekta, psując przy tym frajdę z doszukiwania się przesłanek którymi się kieruje, więc po co dalej czytać? Gdyby nie
to, że nie porzucam książek w trakcie czytania - bo mam nadzieję,
że akcja zrobi twista i kiepska historia okaże się dobrą historią
- to „Architekta” już po kilkunastu stronach spaliłabym w
kominku.
Historia
zbójcy parającego się nie tylko architekturą, ale też
projektowaniem życia swoich ofiar mogła być bardzo interesująca.
Zwłaszcza że sfiksowani osobnicy potrafią zdrowo namieszać w
swoim otoczeniu, niestety czarny charakter Ablowa, mimo że wykonuje
widowiskowe mordy połączone z sekcją zwłok ofiar, jest postacią
infantylną. Jego maniery, postrzeganie świata i wywody dotyczące
nieskazitelnego piękna są żenujące. Poza tym autor ma okropną
tendencję do epatowania markami. Owszem, można to zrzucić na
poranioną psychikę psychopaty, którego piękno bez skazy:
symetryczne rysy, nienaganna fryzura, zadbane paznokcie, idealny kant
w spodniach, i metka znanego domu na ubraniu, doprowadza do ekstazy,
ale jeśli ma się traktować poważnie zakapiora, to niestety taka
maniera nie służy prestiżowi. W każdym razie wymuskany zabójca
coraz odważniej sobie poczyna i niestety najprawdopodobniej miejscem
jego kolejnego mordu ma być Biały Dom. Śladem szalonego architekta
podąża psychiatra sądowy Frank Clevenger, którego alkoholizm i
problemy rodzinne powoli sprowadzają na dno.
W
pewnym momencie tej książki nie wiedziałam czy „Architekt”
jest historią o okrutnym zabójcy, czy o staczającym się
psychiatrze sądowym, ponieważ wątek problemów osobistych
Clevengera niekiedy dominował nad wyczynami architekta. Co gorsze, przez te dwa
tematy, fabuła nie jest spójna, to jak czytanie dwóch różnych
powieści. Rozumiem, że powstało sześć książek poświęconych
Frankowi i zapewne fani serii, będę mieć radość z tak bogatego
wątku dotyczącego ich bohatera, o ile zdążyli się do niego
przyzwyczaić, bo ukazały się u nas tylko dwie powieści z
Clevengerem w roli głównej: „Psychopata” oraz „Przymus”.
Mnie w każdym razie postać psychiatry sądowego nie przypadła do
gustu, raz, że klasyczny z niego przypadek, a dwa, standardowo jest
tak skrzywdzony przez los, że czytanie po raz kolejny tych samych
banialuk staje się błędnym kołem, które nic nowego
do historii nie wnosi. Poza tym częste wspomnienia Clevengera
podkreślają, że mamy do czynienia z kontynuacją, i że brakuje
nam dodatkowych informacji. Niestety wszystkie te nieudane motywy
sprawiły, że książka jest ciężko przyswajalna, zwłaszcza że
nie ma w niej żadnych zaskoczeń. Historia jest absurdalna,
nieskładna, a nawiązania do tajnych zrzeszeń tylko bawią,
ponieważ sprawiają wrażenie, że autor nie wie jak uzasadnić
utajnienie danych architekta przed policją, dlatego czyni go
postacią prawie mistyczną, na dodatek z CV tak sekretnym, jakby
należał do tajnego agenta, a nie architekta. Jakby nie patrzył na
tę książkę, to jest to bardzo słaba pozycja, na którą
zdecydowanie szkoda czasu, dlatego szczerze odradzam, nie i jeszcze
raz nie dla „Architekta” Ablowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Słowami Hanny Banaszak " Gościu znużony, gościu znudzony,jeśli zabłądzisz kiedyś w te strony (...)". No właśnie, jeśli tylko zabłądzisz w te strony zostaw proszę kawy dwie krople, pyłek z rękawa lub najprościej słów kilka - daj się zapamiętać.
Zastrzegam sobie prawo do usuwanie wszelkiego rodzaju spamu oraz komentarzy anonimowych i wulgarnych.