Jeszcze jeden dzień. Mitch Albom

Mitch Albom


JESZCZE JEDEN DZIEŃ

Wydawnictwo: Znak Literanova
Rok wydania: 2014
Stron: 258
Oprawa: Twarda


Moja ocena: 7/10 – bardzo dobra


Mitch Albom jest amerykańskim pisarzem, śmiało można rzec twórcą bestselerów, ponieważ każda jego książka zdobywa wielkie uznanie, co więcej trzy tytuły doczekały się ekranizacji, należą do nich: moja ukochana powieść „Pięć osób, które spotykamy w niebie”, „Mniej trochę wiary” i „Jeszcze jeden dzień” - książka, którą chcę Wam dzisiaj co nieco przybliżyć.
- Mamo? - szepnąłem
Nie mówiłem tego od tak dawna. Kiedy śmierć zabiera twoją matkę, na zawsze kradnie ci to słowo.
- Mamo?
To tylko dźwięk, szmer wydostający się przez otwarte usta. Ale na świecie są miliony słów, a żadne z nich nie brzmi tak jak to.
- Mamo?
Delikatnie przetarła mi rękę myjką.
- Charley – westchnęła – Ty się pakujesz w jakieś kłopoty.”[str.58]
Charley wpakował się w nie byle jakie kłopoty, ale zacznijmy od początku. Nasz bohater jest niespełnionym bejsbolistą, któremu życie nie idzie gładko, pytanie komu idzie? Ale mniejsza o to. W pewnym momencie, rok po śmierci matki, bierze udział w nieudanej inwestycji, topi wszystkie oszczędności, a wraz z nimi swoje smutki w wysokoprocentowym alkoholu. Nawarstwienie problemów powoduje konflikty z żoną. Charley opuszcza rodzinę. Staje się zgorzkniałym, zimnym osobnikiem, któremu wydaje się, że tylko samobójstwo jest rozwiązaniem problemów. Planował „zwalić się z powrotem Panu Bogu na głowę”[str.19] Pijany wsiadł w samochód, docisnął gaz do dechy i ruszył w ciemność, przelatując nad barierką szykował się na tamten świat, ale znalazł się... w domu ze swoją mamą.
Zrobiłem krok w stronę matki i położyłem jej rękę na ramieniu; spodziewałem się niemal, że ręka przejdzie przez jej ciało na wylot, jak w filmach o duchach. Ale nic takiego się nie stało. Staliśmy tak, a ja czułem pod materiałem jej szczupłe kości.
- Umarłaś – wyrwało mi się.
Nagły powiew wiatru porwał liście z pobliskiej sterty.
- Masz skłonności do przesady.”[str.82]

Jeszcze jeden dzień” jest książką bardzo wzruszającą, a jeśli przeżyliśmy śmierć najbliższych, to powieść staje się lekturą trudną do przetrwania, wybitnie emocjonalną, momentami wyczerpującą, ponieważ stawia w konfrontacji ze wspomnieniami i uczuciami, często już głęboko schowanymi. Tak naprawdę opisywana historia jest banalnie prosta, nie ma w niej żadnych zawiłości, ot dorosłemu mężczyźnie dany jest jeszcze jeden dzień, dzień do zobaczenia, a właściwie zrozumienia kim dla niego była matka. Matka, której Charley nie poświęcał odpowiednio dużo czasu, którą nie traktował zbyt dobrze, bo był zapatrzony w wyidealizowany obraz swojego ojca. Niekiedy wynurzania bohatera są żenujące, aż chciałoby się go palnąć w czoło i krzyknąć „Gdzie ty chłopie masz rozum?!” Ale być może właśnie dlatego, że większość błędów, które on popełniał są nam znane, to historia budzi tak wielkie emocje, szczególnie że Albom nazywa rzeczy po imieniu, nie kombinuje z środkami stylistycznymi, nie tworzy wyszukanych metafor tylko otwarcie, bardzo prostolinijnie przedstawia relację syna z matką, i w czarujący sposób podkreśla istotę rodziny. Dla mnie ta powieść była niezwykłą lekturą, bardzo ważną, którą czytałam w towarzystwie paczki chusteczek higienicznych, ale tak ciut obiektywniej, mam wrażenie, że aby wyciągnąć z tej historii to co najważniejsze trzeba być w odpowiednim stanie ducha, ewentualnie być mocno empatyczną osobą, chociaż moim skromnym zdaniem nie jest łatwo oprzeć się matczynym ramionom, dlatego bardzo polecam tę ujmującą i przenikliwą opowieść.
Łagodnym gestem wyciągnęła do mnie ręce i przywołała mnie wzrokiem, i sam nie wiem, te okulary, jej skóra, włosy, to, że otworzyła tylne drzwi tak jak wtedy, gdy zrzucałem z naszego dachu piłki tenisowe. Coś we mnie stopniało, jakby z jej twarzy bił żar. (…) I wtedy coś się przełamało – niemal usłyszałem, jak pęka granica między wiarą a niewiarą” [str. 49]

Czytaj dalej »

Arisjański fiolet. Cisza. Pola Pane

Pola Pane

ARISJAŃSKI FIOLET. CISZA

Wydawnictwo: WFW
Rok wydania: 2012
Stron: 408
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 6/10 - dobra



Emily ma osiemnaście lat. Większość swojego życia spędziła z mamą w schronie, dlatego że dziesięć lat temu w Ziemię uderzyła kometa, czyniąc wielkie zniszczenia na planecie. Jak wielkie? tego kobiety nie wiedziały. W ostatniej chwili, w panice udało im się dostać do schronu zbudowanego przez sfiksowanego dziadka dziewczyny. Miały tam wszystko co niezbędne do życia, oprócz... radia. Po dziesięciu latach odosobnienia Emily stawia wszystko na jedną kartę, wychodzi wraz z mamą na powierzchnię. Ich oczom ukazuje się zniszczona, zasypana rdzawobrązowym pyłem ziemia i cmentarzysko drzew. Jedynym ratunkiem jest odnalezienie innych ocalałych. Dziewczyna postanawia udać się do najbliższego miasteczka. W drodze trafia na dziwnego, pomarańczowego osobnika. Spanikowana zaczyna uciekać, jednak nieznajomy uzbrojony w skuteczną broń unieruchamia ją i, jak się później okazuje, przywozi do miejsca, w którym kosmici - Arisjanie, do których zalicza się też „napastnik”, odtworzyli ziemską florę i faunę, i żyją w symbiozie z ludźmi. Emily bardzo szybko akceptuje zaistniałą sytuację, co więcej zaczyna odczuwać niezwykle silny pociąg do Korina - mężczyzny, który strzelając do niej uratował jej życie.


Bardzo sceptycznie podeszłam do powieści Poli Pane, na szczęście „Arisjański fiolet. Cisza” okazał się książką pomysłową i ciekawą. Oczywiście można się dopatrzyć w fabule elementów na które trzeba przymknąć oko jeśli chce się cieszyć lekturą. Naiwności głównie dotyczą zbyt wielkiej otwartości Emily, jak na kogoś kto dojrzewał w miejscu odciętym od świata, bardzo dobrze sobie radzi w nowej rzeczywistości, szybko godzi się z obecnością Arisjan na Ziemi i co więcej zaskakuje wiedzą, chociaż w to jestem w stanie uwierzyć, w końcu w schronie mogło być wiele książek. Łatwo też zarzucić Emily dziecinność w zachowaniu, wielokrotnie miałam wrażenie, że główna bohaterka ma lat trzynaście, a nie osiemnaście. Rozbieżność pomiędzy wiekiem fizycznym a mentalnym najbardziej mnie mierzwiła w scenach intymnych, ale... w tym momencie brawo dla autorki za nie owijanie w bawełnę. Sceny seksu są scenami seksu, a nie wyidealizowanymi fantazjami pensjonarki. Bardzo podobała mi się też wizja nowego świata, powstałego dzięki wiedzy przybyszów z kosmosu, na dodatek przybyszów nie tylko charakteryzujących się pomarańczową skórą i fioletowymi oczami, ale też cechami psychicznymi. 
 
Może się wydawać, że powieść głównie skupia się na relacjach damsko-męskich, ale nie do końca tak jest. Być może doszukuję się drugiego dna, ale w tej historii zostały przemycone wartości typu tolerancja, istota dobra i zła i ważność życia w zgodzie z naturą, już nie wspomnę o roli przyjaźni i miłości, dzięki czemu opowieść nie jest tylko czczą opowiastką, ale historią w pewnym sensie pouczającą, zajmującą, a nawet niekiedy zatrważającą, bo sytuacji przyprawiających o dreszcz niepokoju nie brakuje. Warto docenić też to, że do książki dołączona jest płyta z piosenkami głównej bohaterki, które wykonuje zespół Rayne. Są to mocne, rockowe brzmienia, które na pewno przypadną do gustu osobom lubiącym ten typ muzyki. Reasumując, „Arisjański fiolet. Cisza” to zdecydowanie lektura dla dziewuch, które na pewno pokochają Korina za jego urok, szczerość i wyjątkowy seksapil, a także poczują więź z Emily, która pomimo wielu przeciwności decyduje się na niełatwą relację. Poza tym książkę czyta się bardzo przyjemnie, więc jeśli ktoś złapie "arisjaskiego" bakcyla, to będzie mógł kontynuować przygodę, ponieważ w przygotowaniu jest kolejny tom.


Pewnie nie wszyscy zauważyliście, ale w pasku bocznym pojawił się Facebookowy Like Box. Oznacza to, że (chyba) dorosłam do fanepage, więc jeśli ktoś żywi chociaż maciupeńką sympatię do Książkowych Czary Mary, ewentualnie do mnie ;-) to oczywiście zachęcam do polubienia. Co będę wrzucać na fanepage? Trudno powiedzieć, na razie nie mam na niego określonego planu, ale tematyka będzie oscylować wokół książek, sadzę, że od czasu do czasu będą się pojawiać też moje dziwactwa ;-)
 
Czytaj dalej »

Listy od zabójcy bez znaczenia. Jose Carlos Somoza

Jose Carlos Somoza

LISTY OD ZABÓJCY BEZ ZNACZENIA

Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2005
Stron: 123
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 6/10 - dobra



Po raz pierwszy o Somozie hiszpańskim pisarzu urodzonym w Hawanie, przeczytałam u ArmAlKo Lit przy okazji jej recenzji „Jaskini filozofów”. W mojej bibliotece jak na lekarstwo książek Somozy, ale o dziwo trafiły mi się „Listy od zabójcy bez znaczenia”. Muszę przyznać, że liczyłam na kryminał, a nie na filozoficzną rozprawę, ukrytą pod zaskakującą zabawą głównej bohaterki, nie zmieniło to jednak faktu, że powieść Somozy jest dobrą, niepokojącą i zmuszającą do analizy zagadnień egzystencjalnych historią.
Pewna pisarka osiedla się w miasteczku na wybrzeżu, licząc, że znajdzie inspirację do swej następnej powieści […] Pewien zabójca śle listy do samotnej kobiety, nakłaniając ją do odpowiedzi.[str.39]”

Tak w skrócie mógłby brzmieć opis książki, wypada jednak dodać, że zabójca, a tym samym jego odpowiedzi są wytworem wyobraźni kobiety, a dokładniej Carmen del Mar Povedy. Wymiana listów jest niezwykle absorbująca, zwłaszcza że Carmen próbuje rozszyfrować zabójcę, wiem jak to brzmi, ale uwierzcie mi, że w książce próba namierzenia adresata jest bardzo zajmująca. Po pewnym czasie pisarka ma dość tej zabawy, ale wtedy okazuje się, że pewien wścibski mieszkaniec nadmorskiego miasteczka czytał te listy, przez co korespondencja nadal trwa.


 „Listy od zabójcy bez znaczenia” są niewielką, dosłownie 123 stronicową historią, ale że autor wprowadził kilka wątków, dodał do niej trzy dramatyczne historie kobiet pochowanych na lokalnym cmentarzu, zastosował też epistolarną formę i stworzył kilka rodzai narracji, to ma się wrażenie ogromnej powieści, będącą źródłem wszelkiej informacji. Choćby dlatego, że Carmen odpisując swojemu zabójcy zdaje mu relacje z życia społecznego miasteczka, opisuje swoje spostrzeżenia, wplata w treść listów gry logiczne i romantyczne ćwiczenia, a także nawiązuje do nauk filozofa Wittgensteina, podejmując zagadnienia umysłu, i do prac Williama Faulknera, który nade wszystko cenił sobie głębię emocjonalną i wyszukany tok narracji. Wszystko to sprawia, że mamy do czynienia z powieścią szkatułkową, książką w książce, na dodatek z odrobiną złowieszczej atmosfery, wywołanej przez obecność zabójcy i fascynującym, angażującym wszystkie zmysły tematem miłości i śmierci. Kiedy zaczęłam czytać tę książkę byłam lekko zmieszana jej formą, był moment, że zgubiłam się w podejmowanej polemice, a nawet nie bardzo wiedziałam kto jest kim, ale to było chwilowe, choć liczne metafory i skojarzenia nie ułatwiały mi czytania, jednak piękny, elegancki język Jose Carlosa Somozy i jego biegłość w tworzeniu tak wyszukanych intryg jest porywająca i kusząca, dlatego pomimo początkowych trudności na pewno nie zatrzymam się na tym jednym tytule i Was również zachęcam do poznania talentu pisarskiego Somozy, bo twórczość tego pisarza z całą pewnością należy do wartościowej, godnej uwagi literatury.
Czytaj dalej »

Czerwone gardło. Jo Nesbø

Jo Nesbø

CZERWONE GARDŁO

Wydawnictwo: Dolnośląskie
Data wydania: 2006
Stron: 422
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 8/10 - rewelacyjna




Jakiś czas temu uległam fascynacji twórczością Jo Nesbø – norweskiego pisarza, autora cyklu kryminalnego, którego bohaterem jest policjant Harry Hole. Na razie idzie mi dobrze, pilnuję systematycznego czytania i mam nadzieję, że tak już będzie. Po udanym „Człowieku nietoperzu” i równie udanych „Karaluchach” przyszła kolej na „Czerwone gardło”. Na książkę długo czekałam, wiadomo jak jest w bibliotekach, a jak już się doczekałam i przeczytałam kilka pierwszych rozdziałów to zdębiałam, wybaczcie ten kolokwializm, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. Nesbø stworzył tak zawiłą, wielowątkową, rozgrywającą się na dwóch płaszczyznach czasowych intrygę, z taką olbrzymią liczbą bohaterów powiązanych ze sobą niesłychanymi związkami, że miałam wrażenie, że jedynie umysł działający jak pamięć komputera jest w stanie to ogarnąć, ale myliłam się, przy dobrych chęciach wszystko jest możliwe, zwłaszcza że „Czerwone gardło” to fenomenalna powieść, której warto poświęcić czas.

Harry Hole trafia na ślad przemyconego do Norwegii karabinu Märklin. Niefachowe oko i mało bystry umysł najprawdopodobniej nie zinterpretowałby właściwie takiej informacji, ale Hole wiedział, że ten półautomatyczny karabin myśliwski po przeróbkach m.in. dodaniu optycznego celownika jest ulubioną bronią zabójców. Prowadzone przez niego śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, Hole trafia na ślad neonazistów i do grupy Norwegów walczących w czasie II wojny światowej po stronie hitlerowskich Niemiec. Z całą pewnością znalezienie wojennego weterana z poderżniętym gardłem w pobliżu miejsca spotkań neonazistów nie jest przypadkowe. Pytanie kto zabija i co najważniejsze, jaki ma plan. Hole będzie dwoił się i troił, ale sprytny zabójca będzie ciągle krok przed nim. 
 
Oficjalna strona Jo Nesbø Wydawnictwa Dolnośląskiego
Brawa dla Nesbø za napisanie bardzo odważnego kryminału, który porusza niechlubne, wstydliwe dla Norwegów kwestie dotyczące współpracy części obywateli z III Rzeszą. Zagadnienie to niełatwe, na szczęście autor bardzo sprawnie sobie z nim poradził, tworząc opowieść niezwykle ciekawą i emocjonującą, uwierzcie mi, że w pewnym momencie tej historii pękło mi serce i łzy lały się rzewnie ze wzruszenia, i stwierdzam, że Nesbø jak mało kto potrafi za pomocą prostych, a nawet rzeczowych zdań wywołać burzę, wzbudzić zachwyt i uznanie. Poza tym intryga w „Czerwonym gardle” to mistrzostwo. Już sam fakt wykreowania tak niejednoznacznych związków między bohaterami, których w dodatku charaktery i życiorysy wpisują się w level hard, to domena geniuszu. Jakby tego było mało autor wprowadza do historii bardzo subtelny, z lekka niedopowiedziany wątek miłosny, który chciałoby się powiedzieć, że nie pasuje, ale to nieprawda, tworzy on z dramatyczną, pełną napięcia historią jedną spójną, zniewalającą całość. Tak, jestem zachwycona tą częścią. Nie była ona dla mnie łatwą lekturą, wymagała ona ode mnie czasu i wielkiego skupienia, ale gra jest warta świeczki, nie bez przyczyny „Czerwone gardło” w 2004 roku zdobyło tytuł norweskiego kryminału wszech czasów. Obawiam się jednak, że mimo wielu zalet tej powieści nie każdy ulegnie czarowi tej historii, ale na pewno będą nią zachwyceni miłośnicy rozbudowanych fabuł, wielowymiarowych postaci, i kryminałów, w których nie krew lejąca się strumieniem, ale skrupulatne śledztwo, jak i błyskotliwe komentowanie bieżących wydarzeń jest crème de la crème.

Czytaj dalej »

Diamentowy Plac, Mercé Rodoreda

Mercé Rodoreda

DIAMENTOWY PLAC

Wydawnictwo: Pascal
Data wydania: 2014
Stron: 320
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 6/10 - dobra




Diamentowy Plac” Mercé Rodoredy po raz pierwszy ukazał się w 1962 roku. Książka, po kilku nieudanych próbach zaistnienia, zyskała sławę, przetłumaczono ją na ponad 30 języków i okrzyknięto arcydziełem literatury katalońskiej, ile w tym prawdy? Trudno powiedzieć, bo jest to powieść specyficzna, która potrafi i znudzić, i zadziwić, i zafascynować. Poza tym jej psychologiczny wydźwięk, jak również symbolika i metaforyczność nie zawsze ułatwia czytanie, mimo to warto poznać historię Natalii, młodej kobiety reprezentującej wiele innych istot, które przeżyły dramatyczny czas, wojnę domową w Hiszpanii. 

Scena ze sztuki teatralnej na podstawie powieści "Diamentowy Plac". Źródło.
Akcja dzieje się w Barcelonie, w latach 30. ubiegłego wieku. Młodziutka Natalia zostaje namówiona przez swoją przyjaciółkę Julietę na tańce na Diamentowym Placu. Tam poznaje Quimeta o małpich oczkach, który na placu pełnym pestek po arbuzach, skórkach i butelek od piwa, oświadcza, że nie minie rok, jak zostanie jej mężem. Prorocze okazały się słowa Quimeta. Natalia, a właściwie Colometa, bo tak nazwał ją jej oblubieniec zostaje jego żoną, po dłuższym czasie również matką. Młoda mężatka przejmuje na siebie wszystkie obowiązki domowe i cierpliwie znosi hobby swojego męża – hodowlę gołębi. Niestety niepewna sytuacja polityczna-gospodarcza burzy codzienny rytm, zaczyna im brakować na życie, aż przychodzi czas, kiedy Quiment podejmuje decyzję brzemienną w skutki.

Pomnik Colomety na Diamentowym Placu w Barcelonie. Źródło 
Autorka w posłowiu napisała „chciałam, żeby była to powieść kafkowska, bardzo kafkowska, i oczywiście absurdalna, i pełna gołębi. Chciałam, żeby te gołębie dławiły główną bohaterkę od samego początku do końca”[str.8] Bez wątpienia udał się zamysł Rodoredy. Jej bohaterka, bardzo prosta dziewczyna, opisująca siebie jako zwykłą osobę, nie różniącą się od innych ludzi, umiejącą pisać i czytać, a także pracować i być pożyteczną, zostaje stłamszona przez dominującą, wręcz apodyktyczną osobowość męża, i gołębie obijające się o ściany jej niewielkiego mieszkania. Colometa zatraca swoją tożsamość, całkowicie poddaje się Quimetowi, symbolizując konwencję epoki, która od kobiety wymagała jedynie trwania przy mężu i spełniania jego zachcianek, ale tak naprawdę to kobiety brały na swoje barki największe trudy, to one rezygnowały ze swoich pragnień i walczyły o byt swojej rodziny. Taka właśnie jest Colometa, być może na pierwszy rzut oka bardzo naiwna, niedoświadczona, zwracająca uwagę na drobiazgi, jak choćby na białe filiżanki do czekolady, ale to właśnie ta krucha istota mierzy się z życiem. To ona ulega metamorfozie, z nieśmiałej dziewuszki staje się kobietą, która stawia czoło brutalnej rzeczywistości, jednocześnie nie przestaje marzyć i tęsknić za beztroską, i miłością.

Nie mogę powiedzieć, że sprawnie czytało mi się tę książkę. Nie do końca odnalazłam się w specyficznym stylu autorki, która tej historii nadała wiele znaczeń i ozdobiła ją w liczne detale: dzwonki, frędzle, plisowane spódnice, złote guziki, klipsy, kwiaty, druciki i itd. itp. W tej powieści wszystko żyje, wszystko wydaje dźwięki, mnóstwo jest kolorów i materii, ale to jest do zaakceptowania, bo ma znaczenie i swój specyficzny urok. Mnie drażnił prosty język, zdaję sobie sprawę, że odzwierciedlał on charakter narratorki – Colomety, ale mimo to jej tendencja do relacjonowania banałów bywa uciążliwa. Absolutny zachwyt przeżyłam w drugiej połowie książki, być może tak miało być, może zderzenie zwykłej rzeczywistości z koszmarem wojny miało ukazać piękno zwykłych dni i zobrazować wpływ dramatycznych wydarzeń na życie normalnych ludzi. Bez dwóch zdań „Diamentowy plac” to piękna, ale też wymagająca powieść, która wzbudza emocje i na długo zostaje w pamięci. Jeśli nie boicie się ukrytych znaczeń, nie macie nic przeciwko zaglądaniu bohaterom w dusze i nie straszne Wam psychologiczne rozterki, to jest to dla Was książka idealna. 
 
Czytaj dalej »

Ziarno prawdy. Zygmunt Miłoszewski

Zygmunt Miłoszewski

ZIARNO PRAWDY

Wydawnictwo:W.A.B
Data wydania: 2011
Stron: 398
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 8/10 - rewelacyjna




Zygmunt Miłoszewski to pisarz, który zachwycił mnie zdolnością do tworzenia wyrafinowanych i intrygujących historii kryminalnych, które podobnie jak kryminały skandynawskie mają mocno rozwinięte tło obyczajowe. Rozumiem, że nie każdemu to w smak, ponieważ zdarza się, że i mnie irytuje zbyt mocno wyeksponowany wątek społeczny w opowieści, w której trup powinien być głównym bohaterem przedstawienia. Jednak Miłoszewski ma dar do opowiadania, do poruszania ciekawych kwestii i do układania zadziwiających relacji, dzięki czemu jego książki czyta się rewelacyjnie. Odczucie absolutnego zachwytu dopadło mnie po „Uwikłaniu”, dlatego aby nie ochłonąć zanadto, od razu wzięłam się za „Ziarno prawdy”, któremu zarzucić w sumie nic nie mogę, bo raz, że mam wielką słabość do prokuratora Szackiego, od razu uprzedzam, że nie tylko ja jestem wrażliwa na tę wyjątkową personę, którą jeden z bohaterów określa jako połączenie Gary'ego Coopera i Clinta Eastwooda, a dwa, fabuła, w którą wpleciono przerażające zabójstwa i żydowskie rytuały zafascynowała mnie ogromnie.

Zygmunt Miłoszewski
Albert Zawada/Agencja Gazeta. Żródło.
Teodor Szacki - znakomity prokurator, po wielu perturbacjach rodzinnych trafia do Sandomierza, to urocze miasteczko ma być dla niego oazą spokoju. Jednak z czasem sielankowy Sandomierz zaczyna mu się jawić jako dziura zabita dechami, w której każdy zna każdego, a on jako przyjezdny budzi tylko niepokój i nieufność. Poza tym stagnacja zawodowa nie nastraja go optymistycznie, ale zimny kwiecień niesie za sobą zmiany. Tuż po Wielkanocy, pod murami starej synagogi zostaje zamordowana powszechnie znana i lubiana działaczka społeczna o nieskazitelnej reputacji. Szacki przejmuje śledztwo, niechętnie, ale jednak pomaga mu prokurator Barbara Sobieraj, była przyjaciółka denatki, i stary inspektor Leon Wilczur. Szybko okazuje się, że niewielki Sandomierz ma wiele tajemnic, zaś w jego mieszkańcach jest mnóstwo uprzedzeń, a zwłaszcza dotyczących żydowskich przesądów i legend krwi. Rozdmuchana przez media aura zabójstwa wywołuje w mieszkańcach histerię, głównie związaną z żydowskim rytualnym mordem, który prezentuje znajdujący się w sandomierskiej katedrze obraz Karola de Prevot.

Historia stworzona przez Miłoszewskiego jest niezwykle wciągająca, gdyż bardzo odważny temat, budzi wiele kontrowersji, tym bardziej że fabuła zawiera kilka odniesień do autentycznych zdarzeń. Dlatego „Ziarno prawdy” wywołuje silne emocje, może nawet nie tyle przez same zbrodnie, które swoją drogą należą do obrzydliwych i przerażających, ale ze względu na ksenofobię, która w tej książce przybiera haniebny charakter. Może wydawać się to nieprawdopodobne, a jednak takie uprzedzenia, taka wrogość, i taki lęk przed Żydami w niektórych miejscach świata są prawdziwe. O tym właśnie pisze Miłoszewski, a robi to w sposób śmiały i zajmujący. Co się tyczy bohaterów, to z nimi bywa różnie, najczęściej to oryginały jakich mało jak np. pani sędzia, która pod togą skrywa ciało dziewczyny z rozkładówki, czy np. szefowa policji pieszczotliwie zwana Misią, będąca mistrzynią w sztuce kulinarnej. Nie mam też nic do zarzucenia Szackiemu, co prawda w tej części jest lekko rozmemłany, ale chłopisko ma tak wiele problemów osobistych, że wcale nie dziwię się jego nastrojom i swobodzie seksualnej, wszak wolny z niego osobnik, a rozpacz gdzieś musi rozładować. Mnie jedynie trochę przeszkadzał obraz Sandomierza, który został przedstawiony niezbyt ciekawie, ubrano go w zapuszczone i brzydkie szaty. Jednak pomimo tego, albo dzięki temu, ciągnie mnie do Sandomierza, bo jest to miasto z ciekawą historią, którą warto poznać. Poza tym wiem, że te paskudne opisy miasteczka to celowe działanie, które ma pokazać, po raz kolejny, stereotypowe myślenie.

Polecam wywiad w Zbrodnia w Bibliotece
Słowem podsumowania. Bardzo podobało mi się „Ziarno prawdy”, nie dziwie się, że za tę książkę autor otrzymał Nagrodę Wielkiego Kalibru, bo jest to niezwykła powieść, którą nie tylko można nazwać świetną rozrywką, ponieważ zagadek w niej mnogo, jest też wątek romansowy i zaskakujące zakończenie, ale też dlatego że taka lektura wywołuje polemikę, sprawia, że zaczynamy się zastanawiać nad wieloma zagadnieniami i nie raz, pod wpływem tej historii, ze wstydem spojrzymy na pewne nasze zachowania, czy też na narodowe przywary. Jak można się domyśleć jestem pod wielkim wrażeniem tej książki i z niecierpliwością oczekuję na kolejny tom „Na czerwonej ziemi”, wierząc, że i ta powieść dostarczy mi wielu wrażeń. Bardzo zachęcam do poznania cyklu kryminalnego, którego bohaterem jest wyjątkowa osobistoć - Teodor Szacki, doskonale charakteryzowana przez  ten opis "Rzeczowy, ale nie małomówny. Profesjonalny, ale nie zimny. Zdystansowany, ale nie chamski. Spokojny, ale nie czujny. Obcy, ale budzący zaufanie. Teodor Szacki taki właśnie był. Dumny szeryf, który wiele widział i wiele wie, ale nie ma potrzeby, żeby o tym opowiadać" [str. 280] 


Czytaj dalej »

Giń. Hanna Winter

Hanna Winter

GIŃ

Wydawnictwo:Fabryka Słów
Data wydania: 2012
Stron: 296
Oprawa: zintegrowana

Moja ocena: 5/10 - przeciętna



Laura wraz z kilkuletnią córką mieszka w Berlinie, tam też kobieta spełnia swoje marzenie, otwiera kawiarnię. Po zamknięciu, w drodze do domu, zostaje zaatakowana przez mężczyznę, który rani ją nożem, na szczęście w ostatniej chwili Laurze udaje się użyć paralizatora, dzięki czemu uwalnia się i ucieka. Następnego dnia odwiedza ją policja, która informuje, że napad pasuje do działania seryjnego zabójcy od bardzo dawna działającego na terenie miasta, który na pewno jej nie odpuści. Jakby na potwierdzenie, jeszcze tego samego dnia, na ścianie kawiarni Laura odkrywa napis „Dorwę cię, dziwko!” Policja radzi kobiecie, aby wyjechała i się ukryła. Jednak czy zmiana nazwiska i adresu sprawi, że Laura będzie się czuć bezpieczna?

Powieść Hanny Winter „Giń” była dla mnie książką z cyklu „chodzę za tobą i nie chcę się odczepić”. Ten tytuł jak mało który wrył mi się w pamięć, a może nie tyle tytuł, co promocja powieści. Jej recenzje zaatakowały blogi i portale, wszędzie, dosłownie wszędzie trafiałam na tę książkę. Nastroiłam się na nią ogromnie i niestety... lekko się rozczarowałam, bo mimo że historia niegłupia, mimo że czyta się ją bardzo sprawnie, to jednak fabuła w pewnym momencie wymyka się autorce z rąk i zaczyna żyć dziwnym niekontrolowanym rytmem. Poza tym opis na książce On zabija regularnie, z wielką precyzją planując kolejne zbrodnie. Nieuchwytny niczym zły duch, łaknący następnych mordów i bezlitosny jak demon, bestialsko torturujący kobiety jak Kuba Rozpruwacz i zimny jak sama śmierć!” sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z makabryczną historią, w której nie będzie brakować opisów z koszmarnej kuchni psychola. Nic z tych rzeczy, kilka „barwnych” opisów jest wszystkim co dostaniemy, autorka tylko drażni i osobników łaknących mocnych wrażeń pozostawia w niedosycie. 

Jednak mój główny zarzut dotyczy tego, że ciekawy wstęp, jak i rozwinięcie historii, na dodatek historii, która zawiera przyjemny dreszcz niepokoju, zostały zdominowane przez paradoksalne zakończenie, w którym dziwnym trafem znaleźli się prawie wszyscy bohaterowie, którzy oczywiście wcześniej błądzili jak ślepcy we mgle, ale jak widać mgła się rozstąpiła, bo jeden po drugim trafili do „tajemniczego” miejsca będącego sceną groteskowej rozgrywki. Nie wiem dlaczego Winter aż tak popuściła wodze fantazji, bo w sumie jej powieść przez długi czas przedstawiała bardzo realistyczną i wieloznaczną historię, z ciekawie zarysowanymi postaciami, włącznie z oryginalnym i intrygującym życiorysem zabójcy, a także z atrakcyjną atmosferą i gdyby nie to nieszczęsne zakończenie, to „Giń” śmiało by można było uznać za dobry dreszczowiec, niestety mnie ten niefortunny finisz popsuł wszystko, jestem zdegustowana, dlatego w jakiś szczególny sposób nie będę polecać tej książki, ale jeśli macie ochotę ją przeczytać, to wzbraniać się nie należy. 

Czytaj dalej »

Kiedyś cię odnajdę. Małgorzata Rogala

Małgorzata Rogala

KIEDYŚ CIĘ ODNAJDĘ

Wydawnictwo: Replika
Data: 2014
Stron: 280
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 6/10 – dobra




W maju 2002 roku, w blokowym mieszkaniu, ktoś gwałci i zabija kobietę. Niestety nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Śledztwo utkwiło w martwym punkcie i sprawę umorzono. Dziesięć lat później Weronikę, córkę ofiary, spotyka kolejny dramat, jej przyjaciółka Olga ginie w podobnych okolicznościach. Dochodzenie prowadzi Szymon Pawelec, jednak Weronika jest zdegustowana brakiem postępów w śledztwie i zamierza wziąć sprawy w swoje ręce. Dziewczyna sądzi, że jej przyjaciółkę zabił ktoś z byłych współpracowników. Weronika zatrudnia się w szkole - byłym miejscu pracy Olgi i zaczyna prowadzić niebezpieczna grę, w której stawką będzie jej życie. 

 
Małgorzata Rogala autorka również powieści „To, co najważniejsze” napisała ciekawy i wciągający kryminał z elementami romansu, który jest bardzo absorbującą lekturą. Książka nie posiada wyszukanej i zawiłej intrygi, nie szokuje też makabrycznymi opisami, ani nie przedstawia skomplikowanych relacji, a jest historią, która dzieje się w sposób bardzo naturalny, spontaniczność mocno jest widoczna w zachowaniach bohaterów i ich reakcjach. W historii nie ma przerysowania, za to można trafić na zajmujące prywatne śledztwo i zaskakujące korelacje, a także na ciekawie ujętą problematykę takich zagadnień jak szkolnictwo, wychowanie, i przemoc seksualna. Autorka nie epatuje wyświechtanymi frazesami, a jeśli nawet, to robi to bardzo subtelnie, jej styl jest estetyczny i przyjemny. Może się wydawać, że taka maniera nie służy kryminałowi, ale nic z tych rzeczy. Powieść zawiera sporą dawkę tajemniczości, szczególnie dotyczącą tożsamości mordercy, i niepokoju, bo ofiar przybywa, a nasza bohaterka – Weronika coraz mocniej depcze psychopacie po piętach. „Kiedyś cię odnajdę” to historia, w której bywa nerwowo, groźnie, sympatycznie, ale też pouczająco, a co najważniejsze, powieść idealnie wpisuje się w gatunek, dzięki czemu miłośnicy typowych kryminałów, takich trochę w stylu soft, nie powinni być zawiedzeni.  Szczerze polecam ten tytuł, bo gwarantuje on kilka godzin dobrej rozrywki. 
 
Książkowa melodia - dźwięk pozytywki "Kołysana" Brahmsa.

            
Czytaj dalej »

Iceman: Historia mordercy

Anthony Bruno

ICEMAN: HISTORIA MORDERCY

Wydawnictwo: Znak Literanova
Data: 2013
Stron: 320
Oprawa: Miękka

Moja ocena 7/10 – bardzo dobra




Książka Anthony'ego Bruno „Iceman: Historia mordercy” leżakowała u mnie już dłuższy czas. Trochę to do mnie nie podobne, bo mam dziwne hobby - fascynację osobowościami psychopatycznymi, więc raczej na bieżąco staram się „dokształcać” w tym temacie, nie wiem jak to się stało, że akurat ta pozycja skutecznie mi się ukryła, ale w czeluściach mojej biblioteczki o to nie trudno, w każdym razie co się odwlecze to nie uciecze.

            Richard Kukliński - Źródło
Iceman: Historia mordercy” to historia Richarda Kuklińskiego – Amerykanina o polskim pochodzeniu, pracującego jako płatny zabójca na usługach mafii. Kukliński działał przez ponad 30 lat, w ciągu swojej „kariery” zabił ponad 200 osób, jednak tak naprawdę nie jest znana liczba jego ofiar, ponieważ dla Kuklińskiego mordowanie nie było czymś, co należałoby w jakiś sposób celebrować, ot! zabijał i – powiedzmy - zapominał. Anthony Bruno znalazł dowody na 34 zabójstwa, ale Kukliński osądzono za zabicie tylko czterech osób za co otrzymał (w 1986 roku) dwa wyroki dożywocia. Skazaniec zmarł w 2006 roku, w wieku 70 lat, prawdopodobnie z przyczyn naturalnych, jednak istnieje prawdopodobieństwo, że zatruł się kadmem.

Anthony Bruno przeprowadził z Kuklińskim wiele rozmów, dlatego jego książka jest jedną z najbardziej rzetelnych prac dotyczących życia psychopaty. Większość postaci w tej historii jest autentyczna, a dialogi oparte są na prawdziwych tajnych nagraniach, które wykorzystano do oskarżenia Kuklińskiego. Książka napisana jest z perspektywy oddziału śledczego, utworzonego w celu zatrzymania "Ice Mana", który swój przydomek otrzymał ze względu na to, że swoje ofiary często zamrażał i do dopiero po wielu miesiącach porzucał ciała w różnych miejscach, dezorientującym tym policję. Oczywiście Kukliński do zabijania wykorzystywał pełną paletę metod, włącznie z topieniem żywych ludzi w stygnącym betonie, lecz do jego ulubionych sposobów należał cyjanek i dwustrzałowy deringer. Mimo że historia skupia się głównie na śledztwie służącym do zdemaskowania Kuklińskiego, to w książce umieszczono również retrospekcje z jego morderczych wyczynów. 

    Kadr z filmu "Iceman. Historia mordercy". Na zdjęciu Michael Shannon jako Kukliński. Źródło
Mnie postać Kuklińskiego co nieco kojarzy się z postacią z „Dextera” z trójkowym mordercą, głównie dlatego, że Kukliński cenił sobie rodzinę. Sam wychował się w patologicznym, pozbawionym ciepłych uczuć domu. Najstarszy jego brat zginął z ręki ojca, inny zgwałcił i zabił 12-letnią dziewczynę. Te makabryczne doświadczenia najprawdopodobniej pobudziły skłonności sadystyczne u nastoletniego Richarda i niestety zaczęło się klasycznie, czyli od znęcania się nad zwierzętami. Później nastąpiła gwałtowna eskalacja przemocy, 14 -letni Kukliński zakatował swojego kolegę, który nad nim się znęcał. Wydarzenie to nakręciło całą machinę przemocy. Kukliński stał się potworem, człowiekiem bez sumienia, bez uczuć, który wkroczył na ścieżkę, z której nie było już odwrotu. Jedyną jego ostoją, bezpieczną bazą była rodzina: żona i dwie córki, którym przychyliłby nieba. Jednak w atakach szału potrafił zdemolować dom, słowem dręczyć dzieci, a i jego żonie (o ile właściwie zinterpretowałam tekst) zdarzyło się uczynić fizyczną krzywdę. Barbara Kuklińska świadoma była dwojakiej natury swojego męża, często bała się jego zmiennych nastrojów, ale wydaje mi się, że wygodne życie, luksus w jaki opływali, bo Richard uwielbiał pieniądze, i markowe prezenty, którymi ją obsypywał, przesłoniły jej rzeczywisty obraz męża.

Iceman. Historia mordercy” jest książką wstrząsającą, ponieważ przedstawia obraz człowieka, który przez lata doskonale się kamuflował, uchodził za przykładnego obywatela, a był bezwzględnym seryjnym mordercą, który potrafił zabić tylko dlatego, że ktoś na niego krzywo spojrzał, albo zajechał mu drogę. Niezwykle trudno było go zdemaskować, ponieważ zabijał w urozmaicony sposób i potrafił skutecznie mylić funkcjonarjuszy, ale dzięki detektywowi z New Jersey Dominikowi Polifrone, nawiasem mówiąc jest on jednym z głównych bohaterów książki, któremu udało się przeniknąć do struktur mafii i zaprzyjaźnić z Kuklińskim, schwytano go i osadzono. Publikacja Anthony'ego Bruno pod wieloma względami jest wyjątkowa i co więcej nie jest fikcją, dlatego czyta się ją z niedowierzaniem i lękiem, ponieważ ktoś taki jak Kukliński może żyć obok nas, wiem, że Polska na szczęście uboga jest w seryjnych zabójców, ale w naszym niewielkim świecie nie brakuje psychopatów. Cytuję "Znany psychiatra badający morderców, dr Patric Dietz, scharakteryzował Kuklinskiego jako socjopatę o cechach paranoidalnych. Te dotykające 1-3 proc. populacji zaburzenia osobowości niezwykle rzadko występują jednocześnie. W przypadku "Ice Mana" nałożyły się one w dodatku na negatywne wzorce wyniesione z domu" [http://www.gazeta.pl/0,0.html] Do tej pory działania „Ice Mana” są obiektem badań kryminologów, więc jeśli chcecie, chociaż odrobinę, poznać życiorys i osobowość Kuklińskiego, to bardzo zachęcam do lektury książki Anthony'ego Bruno.





Na podstawie książki powstał film o takim samym tytule w reżyserii Ariela Vromela, w którym wystąpili Michael Shannon – genialny w roli Kuklińskiego, Winona Ryder jako żona Kuklińskiego, Ray Liotta – szef mafii Roy Demeo, i – to już jako ciekawostka – Weronika Rosati jako Liv. Trochę dziwię się, że Weronika umieszczana jest w obsadzie, bo z jej udziałem są tylko dwie sceny: w jednej - siedzi i się uśmiecha, w drugiej - stoi i się uśmiecha. Niby nic, a cieszy.


Film różni się od książki, ale to absolutnie nie jest zarzutem, mnie jedynie drażniło zmienienie pewnych istotnych faktów i uczynienie z Kuklińskiego osobnika, któremu można współczuć, który mordował żeby utrzymać swoją rodzinę, ewentualnie żeby ją ochronić. Zbyt mocno wybielono "Ice mana" ukazując go jako człowieka honorowego, z kodeksem który nie uznawał zabijania kobiet i dzieci, owszem taką zasadą podobno kierował się Kukliński, co jednak nie przeszkadzało mu zatłuc kilku nastolatków tylko dlatego, że drażniła go ich agresywna jazda samochodem. Film ma kilka mocnych scen, głównie zamrażania i ćwiartowania ludzi, ale jego atmosfera jest  subtelna, charakterystyczna dla filmów gangsterskich lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Nie jest to kino fenomenalne, ale nie zaszkodzi zawiesić na nim oko. Polecam.

Wywiad z Richardem Kuklińskim. 

Czytaj dalej »