Zamierające światło, Stuart MacBride

Stuart MacBride

ZAMIERAJĄCE  ŚWIATŁO

Wydawnictwo:Amber
Data: 2007
Stron: 328
Oprawa: Broszurowa

Moja ocena 5/10 - przeciętna



Dzisiaj, po raz kolejny, będę zanudzać Was cyklem thrillerów Stuarta MacBride'a traktującym o pracy sierżanta Logana McRae. Serię zaczęłam czytać od tomu czwartego - „Domu krwi”, cóż i tak się zdarza, na szczęście książka na tyle mi się podobała, że szaloną przygodę z policjantami z posterunku w Aberdeen pociągnęłam dalej i… było dobrze, „Chłód granitu” był świetny, ale dobra passa nie może trwać wiecznie, dlatego kolejny tom „Zamierające światło” rozczarował mnie, tym samym, aby nie psuć sobie humoru i Was nie zamęczać wynurzeniami na temat powieści będącej częścią pewnej całości, postaram się, żeby było w miarę węzłowato, postaram się, nie obiecuję.

W tej części sierżant McRae, który powinien być - jak głosi notka wydawnicza - sarkastycznym i niejednoznacznym bohaterem, jest safandułą, którego zgłuszyła jego nowa przełożona, baba z jajami - inspektor Steel. Pod dowództwem nowej szefowej Logan może/powinien się zrehabilitować za niefortunnie przeprowadzoną akcję, nie jest to jednak łatwe, ponieważ Steel ma swoje specyficzne zachowania i nie uznaje odmowy. Dlatego Logan podwija ogon i, mimo że jego dziewczyna ciosa mu kołki na głowie, z pokorą wykonuje rozkazy przełożonej, a uwierzcie mi, ma co robić. Ktoś bestialsko morduje prostytutki, a ktoś inny podpala domy. Ludzie giną w zastraszającym tempie. Ogarnąć ten bajzel nie jest łatwo, zwłaszcza że, jak to bywa w Aberdeen, deszcz zmywa wszystkie ślady, ale oczywiście Logan będzie się dwoił i troił, żeby sprostać zadaniu.

MacBride miał świetny pomysł na fabułę, typowa klasyka, co nieco nawiązująca do Kuby Rozpruwacza, czyli coś, co zawsze dobrze się sprzedaje: prostytutki, rzeź i krew, dużo krwi, ale ilość utworzonych wątków przekracza ludzkie pojęcie. Co gorsze, autor błyskawicznie przeskakuje z jednego na drugi, przez co trudno skupić się nad licznymi śladami i powiązaniami. Nie jest tajemnicą, że w pewnym momencie wszystko się zazębia, i to jest świetne, jednak zanim do tego dojdzie trochę trzeba się pomęczyć, układając sobie w głowie wszystkie zależności pomiędzy bohaterami – tych też jest pod dostatkiem, i śledztwami, bo równolegle toczą się dwa dochodzenia, a w pewnym momencie nawet trzy.

Musiałam lodami osłodzić sobie tę lekturę, bo inaczej nie szło.
Mimo totalnego rozgardiaszu w opisywanej historii, książkę czytałam z zainteresowaniem i skupieniem, bo inaczej się nie da, ale brakowało mi entuzjazmu w pokonywaniu kolejnych rozdziałów, dlatego powieść męczyłam klika dni. Nie wiem, może dlatego że jestem przesycona stylem MacBride'a, w szczególności dosadnymi opisami z miejsc zbrodni, czy z sekcji zwłok, a być może też dlatego, że brakowało mi charakterystycznego dla autora czarnego humoru, który najprawdopodobniej został zastąpiony metaforami i przekombinowanymi porównaniami typu:

Na grubych udach cellulitis jak biały ser, na brzuchu rozstępy wielkie jak piaskowe wydmy, pośrodku rżysko krótkich, ostrych włosów, którym przydałaby się wykonana domowym sposobem depilacja” [str.12]

Nie to, że nie lubię takich opisów, ale gdy co kilka zdań w ten sposób charakteryzowane są ofiary, bohaterowie, jak również ich styl życia, to w pewnym momencie ma się dość. Chwilami miałam wrażenie, że MacBride upaja się kreatywnością swoich opisów, przez co zapomniał o stworzeniu wyrazistego charakteru Loganowi MacRae, który w tej części jest dupą wołową, całe szczęście, że inspektor Steel ma temperament szatana po ekstazy, bo inaczej cała ta zbyt wymyślna historia posypałaby się jak domek z kart, a tak trzyma ją sarkastyczna i dwuznaczna inspektor. Szczerze, gdybym przy pierwszym zetknięciu z twórczością MacBride'a trafiła na tę część, a nie na „Dom krwi” to nie wiem czy miałabym zacięcie do poznania tej serii, bo „Zamierające światło” jest w mojej ocenie przeciętnym thrillerem, przy pisaniu którego najprawdopodobniej autor wyznawał zasadę im więcej tym lepiej, mnie przesada nie przekonuje, dlatego na jakiś czas daję sobie spokój z tym cyklem. Jednak jeśli ktoś odnajduje radość w chaosie i cynicznych, podkolorowanych opisach, to śmiało może brać się za „Zamierające światło”.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Słowami Hanny Banaszak " Gościu znużony, gościu znudzony,jeśli zabłądzisz kiedyś w te strony (...)". No właśnie, jeśli tylko zabłądzisz w te strony zostaw proszę kawy dwie krople, pyłek z rękawa lub najprościej słów kilka - daj się zapamiętać.

Zastrzegam sobie prawo do usuwanie wszelkiego rodzaju spamu oraz komentarzy anonimowych i wulgarnych.