Gdy zakwitną poziomki. Agnieszka Walczak-Chojecka

Agnieszka Walczak-Chojecka

GDY ZAKWITNĄ POZIOMKI

Wydawnictwo: Filia
Rok wydania: 2014
Stron: 400
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 7/10 – bardzo dobra





Powieść Agnieszki Walczak-Chojeckiej „Gdy zakwitną poziomki” już od dawna miałam na oku. Ilość entuzjastycznych recenzji tej książki jest niesłychana. Nauczyłam się jednak, że nie to ładne, co piękne, ale co się komu podoba. Dlatego zanim przystąpiłam do czytania stonowałam swój entuzjazm – niepotrzebnie, bo książka jest bardzo dobra.

Bohaterką historii jest trzydziestoośmioletnia Karolina, która stwierdza, że już czas zostać mamą. Jej partner również uważa, że to właściwa chwila. Co prawda nie podchodzi do tematu tak entuzjastycznie, jak Karolina, ale wspiera swoją ukochaną w każdej decyzji. Problem powstaje w chwili, w której okazuje się, że wcale nie tak łatwo zajść im w ciążę, jakby się wydawało. Kobieta zaczyna obsesyjnie myśleć o macierzyństwie. Czas określa od cyklu do cyklu, a Filipa zaczyna traktować jak dawcę nasienia. Karolina ma świadomość, że nie tak to miało wyglądać. Miał być dom, ukochany, i malutka dziewczynka z warkoczykami, jednak życie boleśnie zweryfikowało jej plany. Na domiar złego ma wrażenie, że jej idealny związek nie jest taki idealny, rodzinne problemy piętrzą się w zastraszającym tempie, a jej myśli zaczynają niebezpiecznie krążyć wokół tajemniczego mężczyzny z przyszłości. 
 

Karolina jest wytrwała w staraniach o dziecko. Jej przeżycia są ogromnie wzruszające, i chociaż nie zawsze się zgadzamy z jej spostrzeżeniami na temat macierzyństwa, to jednak nie sposób być obojętnym wobec jej wielkiej tęsknoty za posiadaniem maleństwa, które jest dla niej wyznacznikiem szczęścia i kobiecości. Tak, Karolina czuje się wybrakowana. Jej nastrój definiuje wynik testu ciążowego, i fazy leczenia. Huśtawka emocji – od ekscytacji do przygnębienia, dość często dopada bohaterkę, zwłaszcza że codzienność również dokłada jej sporo problemów. Muszę przyznać, że autorce rewelacyjnie udało się opisać kondycję związku starającego się dziecko, jak również obawy i tkliwość Karoliny. Świetnie też przedstawiono rolę mężczyzny, teoretycznie pokornego, nawet obojętnego, który jednak zaistniałą sytuację przeżywa w swoisty sposób. W historii pojawia się też kilka innych znaczących wątków, które podkreślają główny temat, inaczej mówiąc eksponują rolę rodziny.

Nie mogę powiedzieć, żebym akceptowała każdą decyzję Karoliny, wielu w ogóle nie rozumiałam, zapewne trzeba być w odpowiednim stanie ducha żeby wczuć się w jej skórę. Jednak styl Agnieszki Walczak-Chojeckiej jest naładowany takim ładunkiem emocjonalnym, że nietrudno wzbudzić w sobie empatię. Szczególnie że portrety psychologiczne bohaterów oraz tło wydarzeń są wnikliwe i pomysłowo nakreślone. Wiele nagłych zwrotów akcji również uatrakcyjnia tę historię, jak również, już od pierwszych stron, uczucie dreszczu niepokoju i ekscytacji, które zwiastują nieprzewidziane koleje losu. „Gdy zakwitną poziomki” to bardzo dobra historia, kobieca, nie dlatego że bohaterka jest kobietą, ale że temat dotyczy nas – kobiet, bo traktuje o miłości i marzeniach o rodzinie, dla większości pewnie łatwych w realizacji, ale niestety dla sporej części nieosiągalnych.

Czytaj dalej »

Cold Blood Tag - bawimy się

Jakiś czas temu krążył Gold Blood Tag. Uwielbiam mrożące krew w żyłach historie, dlatego chętnie dołączam do zabawy.

 

Jaki tytuł nosiła pierwsza książka, którą przeczytałaś z autentycznym przerażeniem?

 

Niestety, nie pamiętam. Swoją przygodę z horrorami i thrillerami zaczęłam bardzo wcześnie, była to zasługa starszego brata, który zaczytywał się w horrorach z lat 70. i 80. ubiegłego wieku, dlatego, chcąc nie chcąc, i mi coś skapywało. A że było to dawno, gdzieś w połowie lat 80., to niestety tytuły uleciały mi z głowy. Mimo to pamiętam książki, już teraz kiepsko straszącego, Mastertona. Dwie jego powieści najbardziej utkwiły mi w głowie „Wyklęty” i „Dżinn”. Po lekturze tych książek brat musiał spać ze mną w jednym pokoju, oj nie był z tego zadowolony :-)

 

 

Najlepszy thriller jaki przeczytałaś w minionym roku?

Trudne pytanie, bo udało mi się przeczytać kilka dobrych thrillerów, ale pierwsze miejsce przyznam „Sukni ślubnej”. Książce, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Jej nastrój jest tak sugestywny, a szaleństwo tak namacalne, że momentami bałam się odetchnąć.



Książka z czarną okładką, która mroziła ci krew w żyłach, kiedy ją czytałaś?

Zdecydowanie „Sanato”. Książka jest odjechana i niepokojąca. Człowiek ma wrażenie, że jest zamknięty w koszmarnym zakopiańskim sanatorium z lat 30. ubiegłego wieku, w którym z każdego kąta coś wypełza.



Ulubiony bohater thrillera. Z jakiej książki, dlaczego go lubisz? Uzasadnij.

Ot Zagwozdka, bo najczęściej darzę sympatią bohaterów historii kryminalnych i sensacyjnych, np: Harego Holle z serii Jo Nesbo, Jakuba Tyszkiewicz z klimatycznego cyklu Ciszewskiego, czy Szackiego z książek Miłoszewskiego. Uwielbiam ich za charyzmę, oryginalność i sarkastyczne poczucie humoru. A bohater thrillera? Nie wiem na kogo postawić.

Czytając książkę musisz mieć dopasowany soundtrack? Czy w ogóle słuchasz muzyki podczas czytania? Jeśli tak to jakiej?

Nie czytam książek przy muzyce. Do czytania potrzebuję ciszy.



Thriller lub horror, który zmroził ci krew w żyłach i długo nie mogłaś o nim zapomnieć.

Trochę tego było, wynika z tego, że albo jestem wielkie strachajło, albo mam szczęście do thrillerów. Poza tym boję się tego co realne. Nie straszne mi wampiry, demony, duchy i inne monstra. Straszą mnie ludzie z popapraną psychiką. Dlatego tytuły, które mnie przeraziły to: "Impuls", "Cień", "Egzekutor" i oczywiście "Suknia ślubna".


Z jakim bohaterem książkowym nie chciałabyś zadzierać?

Zdecydowanie z szajbusem z serii opisującej pracę Smoky Barrett autorstwa Cody McFadyen'a.



Ulubiony thriller, który został zekranizowany?

Stawiam na "Dziewczynę z sąsiedztwa" i "Misery", chociaż kilka innych tytułów też by się znalazło.



Jakiego autora chciałabyś poznać osobiście i może nawiązać znajomość?

Niezdecydowany ze mnie osobnik, dlatego zaszaleję i wybiorę kilka nazwisk. Nie będę orginalna, bo - pewnie jak większość miłośników Holle - chciałabym poznać Jo Nesbo, ale... też Bernarda Miniera, Sigurðardóttir Yrsę, i Chrisa Cartera.



 

Czytaj dalej »

Diabeł z więzienia dłużników. Antonia Hodgson

Antonia Hodgson

DIABEŁ Z WIĘZIENIA DŁUŻNIKÓW


Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2014
Stron: 448
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 7/10 – bardzo dobra





Marshalsea było jak wyspa osadzona we własnym czasie i przestrzeni”[str. 298] Nieszczęsny ten, kto tam trafił, a trafił dżentelmen – dwudziestopięcioletni Tom Hawkins. Nieszczęśliwe zbiegi okoliczności i upodobanie do hulaczego trybu życia doprowadziły do tego, że został zamknięty w piekle na ziemi. W więzieniu dla dłużników rządziły proste zasady, przeżył ten, komu udało się, najczęściej w niecny sposób, zarobić parę pensów. Za odpowiednią opłatą trafiał na stronę dla dżentelmenów, gdzie mógł korzystać z kawiarni, baru, a także cielesnych rozkoszy. Tom, chwała niebu, ulokowany został po stronie dającej nadzieję, ale myli się ten, kto sądzi, że dżentelmeni zachowywali się przykładnie. Nasz bohater dość szybko się o tym przekonał. Nie dość, że Marshalsea żyła głośną sprawą zabójstwa kapitana Robertsona, którego duch błąka się nocą po więzieniu, to na dodatek Tom zostaje współlokatorem osobnika uznawanego za winnego morderstwa. Bez dwóch zdań Marshalsea nie jest miejscem dla Hawkinsa, uratować go może tylko jedno, przyjęcie zlecenia na odkrycie prawdy o zabójstwie.


Debiutancka powieść Antonii Hodgson „Diabeł z więzienia dłużników” otrzymała nagrodę dla najlepszego kryminału historycznego 2014 – CWA Historical Dagger. Znalazła się też w Top 5 najlepszych kryminałów 2014 roku według „Publishers Weekly”. Muszę przyznać, że nagroda i wyróżnienie zrobiły na mnie wrażenie. Dlatego też skusiłam się na ten tytuł, chociaż kryminał historyczny to niekoniecznie mój ulubiony gatunek. Jednak stwierdzam, że coś, co jest dobrze napisane zawsze usatysfakcjonuje, bez względu na indywidualne upodobania.

Osiemnastowieczny Londyn jest wdzięcznym tłem wydarzeń, szczególnie gdy autorowi udaje się ukazać mroczne oblicze tego miasta. W tej historii Marshalsea jest epicentrum zła. To w niej dzieją się zatrważające rzeczy, to tutaj przywiązuje się więźniów do ciał zmarłych, zamyka w karcerze, głodzi, bije, czerpie zyski z nierządu, kradnie i morduje. Oczywiście najczęściej po stronie dla plebsu, ale nasi dżentelmeni wcale nie są lepsi. To hipokryci, dewoci i hochsztaplerzy, którzy dla zysku sprzedaliby własną matkę. W takiej hordzie manipulatorów nie trudno znienawidzić okrutnego zarządcę więzienia, który jest w stanie pobić na śmierć  dziecko, ani też polubić Toma, stającego w obronie słabszych. Jego prostolinijność i ironiczne spostrzeżenia czynią z niego pozytywnego bohatera, mimo że z pewnymi moralnymi zasadami jest na bakier. Mówiąc szczerze te dwie postacie są dość klarowne. Pozostali bohaterowie to hałastra o wielu maskach. Trudność w rozszyfrowaniu ich prawdziwych intencji sprawia, że prawdę o śmierci kapitana Robertsa poznaje się z niekłamanym entuzjazmem. Na odczucia nie bez znaczenia ma wpływ szarada kryminalna, która jest dość ekscytująca, chociaż autorka momentami zapomina o dynamice. Łatwo to jednak przebaczyć, ponieważ pasjonująca charakterystyka postaci i wiarygodne opisy miejsc porażają autentycznością, przypominam, że książka oparta jest na faktach. Tak naprawdę, oprócz momentami nierównego tempa, nie można nic zarzucić tej powieści. Piękny język i poprawne zdania dodają klimat ówczesnych czasów. Powiedziałabym, że „Diabeł z więzienia dłużników” to elegancki kryminał historyczny przedstawiający nieelegancki (delikatnie mówiąc) byt w Marshalsea, więc jeśli lubicie klimatyczne powieści historyczne, to śmiało możecie się brać za ten obiecujący debiut.


Czytaj dalej »

Klub porcelanowej filiżanki. Vanessa Greene

Vanessa Greene

KLUB PORCELANOWEJ FILIŻANKI

Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2012
Stron: 320
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 3/10 - słaba





Wzrokowiec ma ciężkie życie, bo często przy wyborze książki kieruje się okładką, a nie opisem. Chociaż w przypadku powieści Vanessy Greene zarys historii był obiecujący, a szczególnie rekomendacja, że jest to podnosząca na duchu powieść o damskiej przyjaźni, w dowcipnym brytyjskim wydaniu. Niestety, ktoś tu się bardzo pomylił.

Zapowiadało się całkiem dobrze. Trzy różne kobiety, o różnym statusie społecznym, poznają się na targu staroci, gdy ulegają zachwytowi porcelanowym serwisem. Panie nie walczą o zdobycz, ale idą na kompromis. Wspólnie kupują serwis i sprawiedliwie się nim dzielą. To już powinno dać mi do myślenia, kto widział kobietę rezygnującą ze swojego wymarzonego towaru na rzecz zadowolenia konkurentki. W każdym razie te wyjątkowe zakupy sprawiają, że kobiety zaprzyjaźniają się, tworząc barwne trio charakterów: Jenny, planuje swój ślub i zmaga się z traumą porzucenia przez matkę. Maggie, właścicielka kwiaciarni organizuje wesele bogatej panienki oraz walczy z dylematami serca, a Alison próbuje dodać skrzydeł swojej rozwijającej się firmie i uratować domowy budżet. Jak można się domyśleć panie będą wspólnie dywagować nad problemami, zagryzając je łakociami i zapijając pyszną angielską herbatką.


Zakładam, że historia z „Klubu porcelanowej filiżanki” miała być słodko-gorzka. Spod zachwycającej pierzynki złożonej z elementów cechujących czarującą brytyjską wieś, powinny wyłaniać się życiowe problemy. I teoretycznie tak jest. Gdyż oprócz tego, że dziewczyny miło spędzają ze sobą czas, podczas którego możemy zachłysnąć się świeżmy powietrzem, to systematycznie zarzucani jesteśmy życiowymi rozterkami. Między innymi trafiamy na temat porzucenia, niepełnosprawności, wychowania dzieci, braku pracy, zdrady. Są też zapytania o istotę przyjaźni i miłości. Nie można powiedzieć, żeby autorka nie starała się dodać opowieści rangi. Niestety słabo to wypadło. Ponieważ problemy są spłycone, potraktowane pobieżnie. Co gorsze bohaterki swoim nużącym analizowaniem i zasypywaniem przyjaciółek trywialnymi radami zabijają atmosferę. Nie podobały mi się też duże przeskoki czasowe. Wiele wątków dzieje się „na już” np. jednej z bohaterek wyznawana jest miłość, a dwa rozdziały dalej (żeby nie spojlerować, trochę przejaskrawię) już jest biały domek z ogródkiem, psem i pyzatym brzdącem. Rozumiem, że takie tempo w pewnym sensie wymusza zmienna narracja. Jenak w tym przypadku nie sprawdziła się, dlatego że autorka chcąc ująć jak najwięcej danych z życia poszczególnych bohaterek, narzuciła pęd, który sprawił, że zbagatelizowana została kwintesencja tematu. Mam wrażenie, że postawiono na ilość, a nie na jakość. Momentami też drażnił mnie język powieści, a właściwie niektóre zwroty. Historia toczy się współcześnie, a multum w niej archaizmów typu: wnet, wtem, powiada. Nie wiem ile w tym ręki autorki, a ile tłumaczki, ale takie terminy świetnie wypadają w historiach umiejscowionych w XIX wieku. 

Cóż, „Klub porcelanowej filiżanki” nie był dla mnie udaną lekturą. Nie doświadczyłam obiecanej ciepłej i szczerej powieści, a raczej trywialną, potraktowaną pobieżnie historię, w której masa komunałów zepchnęła w kąt to, co urocze. Książka należy do serii Leniwa Niedziela, samo przez się nie pretenduje do ambitnej lektury, ale czy nie mamy prawa wymagać więcej? Dobrze, że chociaż pięknie opisana angielska prowincja co nieco osłodziła mi tę przygodę, ale czy dla niej warto zawracać sobie głowę tą książką... 
Czytaj dalej »

W niewoli seksu. K.S. Rutkowski

K.S. Rutkowski

W NIEWOLI SEKSU

Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2014
Stron: 136
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 6/10 - dobra







Rzadko mam do czynienia z literaturą obyczajowo-erotyczną, ponieważ zazwyczaj nie podoba mi się to, co czytam, bo albo jest zbyt infantylnie, tym samym ktoś chce ze mnie zrobić odpicowaną w koronki i falbanki bohaterkę kiepskiego romansidła z dymankiem w tle. Albo zbyt ordynarnie, i jestem urabiana na prymitywa, który posiada tylko jedną szarą komórkę ukierunkowaną na kopulację, bez wnikania w to z kim? gdzie? i dlaczego? Może wyolbrzymiam, ale najczęściej takie towarzyszą mi odczucia i nic na to nie poradzę. Na szczęście bywam mile zaskakiwana, kiedyś zadziwił mnie „Fetysz” - wieloaspektowa i wymagająca historia, a teraz mile zaskoczyły opowiadania K.S. Rutkowskiego „W niewoli seksu”.

Jak głosi blurb K.S. Rutkowski jest autorem twardej męskiej prozy, i to się zgadza, i chwała mu za to, dosyć rozmemłania i naiwności. Bohaterami jego opowiadań są mężczyźni, którzy uwikłali się w różne, niekiedy niebezpieczne i niezrozumiałe, relacje z kobietami. Mowa o erotycznych relacjach, ale takich, które jednak z czegoś wynikały: z pragnień, nałogów, ukrytych marzeń, czy po prostu były wynikiem burzy feromonów. Seks czynił z naszych bohaterów niewolników, na wielu płaszczyznach, co doprowadzało do skrajnych sytuacji w ich życiu. Śmiało można powiedzieć, że zwierzęcy popęd seksualny przysłaniał im trzeźwą ocenę zdarzeń, a wszystko przez to, że pożądanie mieszało się z wieloma innym emocjami.

Zbiór „W niewoli seksu” zawiera dwanaście opowiadań. Tak jak napisałam powyżej osnową każdego tekstu jest żądza, ale mimo że bohaterami opowiadań są mężczyźni, to opowiadania ukazują, może zbyt przesadnie, ale jednak, naturę obu płci, przez pryzmat temperamentu, obsesji, a nawet nadmiernego zaangażowania. Nie straszne mi tego typu teksty, wolę wyolbrzymioną, lekko groteskową charakterystykę niż zbyt skromną, zafałszowaną Jednak niektórych może razić to, że kobieta nie jest przedstawiona jako niewinna białogłowa, ale istota o wielu twarzach, niekiedy bulwersujących, a mężczyzna jako samiec bez skrupułów zaspokajający swoje potrzeby seksualne. Tak naprawdę największą zaletą opowiadań jest ich psychologiczne zabarwienie, ukazujące skomplikowaną naturę człowieka, w której popęd płciowy bywa siłą niszczącą. Autor ciekawie scharakteryzował relacje damsko-męskie, co więcej bez owijania w bawełnę opisał lubieżności bohaterów, którzy w swoich ekscesach bywają bezwstydni.

Fabularnie opowiadania również są bardzo ciekawe, ale niestety zabrakło mi w nich zaskoczenia. Puenty która wbije mnie w fotel. Finał tylko dwóch opowiadań mnie zadziwił, toku pozostałych tekstów można było się domyśleć. Oczywiście niekoniecznie jest to zarzutem, ja jednak lubię jak w zakończeniu trafiam na fabularny twist. Brakowało mi też rumieńców, chociaż zakładam, że erotyczne sceny niekoniecznie temu służyły, mimo to dobrze by było gdyby - od czasu do czasu - nie tylko bohaterowie zapłonęli. Pomimo pewnego niedosytu opowiadania K.S. Rutkowskiego dobrze mi się czytało, co więcej prowokowały mnie do zastanowienia się nad istotą niektórych emocji, czasami też powodowały wzruszenie ramion, przytaknięcie. Śmiało mogę powiedzieć, że to intrygująca pozycja, która fascynuje i szokuje, ponieważ sprawia, że możemy zajrzeć za drzwi sypialni. Poza tym język opowiadań i ich przebieg balansuje na granicy przyzwoitości, a jak wiadomo zakazane kusi. Jeśli nie boicie się mocnych, powiedziałabym nawet mrocznych treści, to jak najbardziej zachęcam do poznania „W niewoli seksu”, gdyż jest to odważne spojrzenie na skomplikowane relacje damsko-męskie.

Więcej informacji o autorze i jego książkach na stronie www.ksrutkowski.pl

Czytaj dalej »

Gniew. Zygmunt Miłoszewski

Zygmunt Miłoszewski

GNIEW

Wydawnictwo: WAB
Rok wydania: 2014
Stron: 404
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 8/10 – rewelacyjna






Załamała mnie informacja o tym, że Miłoszewski kończy z pisaniem kryminałów, bo trudno mi było sobie wyobrazić, ba! nadal jest mi trudno zaakceptować, że „Gniew” kończy moje spotkania z Szackim. Ponieważ jest on moim ulubionym bohaterem, numerem jeden, który jest sprawiedliwy, ironiczny, dowcipny, a kiedy zajdzie potrzeba, to i sam siebie zbluzgać potrafi.

Gniew” - powiedzmy to głośno, może uwierzę, bo ciągle łudzę się, że to nie koniec – jest ostatnim tomem trylogii kryminalnej. W której po raz o s t a t n i możemy potowarzyszyć w pracy wybitnemu prokuratorowi Teodorowi Szackiemu, któremu na dłużej nie udaje się zagrzać miejsca w żadnym mieście. Była Warszawa w „Uwikłaniu”, był Sandomierz w „Ziarnie prawdy”, a tym razem jest Olsztyn. Miasto jedenastu jezior, które w oczach Szackiego jest szare, zimne, wilgotne, i wiecznie zakorkowane, jednym słowem nieatrakcyjne. Taka opinia nie jest zaskoczeniem, bo kto jak kto, ale nasz prokurator bywa mocno zrzędliwy, i na to trzeba przymknąć oko, albo trzeba go za to pokochać. Przechodząc jednak do sedna. Szacki w Olsztynie mieszka z Żenią i szesnastoletnią córką Heleną. Panie dają mu zdrowo do wiwatu, zresztą nie tylko one, nowa przełożona i bezkompromisowy asesor również nie ułatwiają mu życia. Swoje też robi sprawa, która na pierwszy rzut oka wydawała się Szackiemu niebywale banalna. Otóż w bunkrze koło szpitala miejskiego znaleziono stary szkielet, najprawdopodobniej przedwojenne szczątki, czyli typowe dla tego rejonu znalezisko, które zostało przekazane uczelni medycznej. W trakcie badań szkieletu pojawiają się wątpliwości co do pochodzenia kości. Informacje są tak zatrważające, że Szacki będzie musiał zmierzyć się z najtrudniejszym dochodzeniem w swoim życiu, śledztwem, które zmusi go do przewartościowania swojego życia.

Ten kto zna i lubi poprzednie książki Miłoszewskiego może być pewien, że i tym razem intryga jest na wysokim poziomie. Ten kto nie zna, niech bierze się za pierwszy tom, bo czeka na niego niezwykła przygoda z Szackim. Wiem, że prokurator to postać kontrowersyjna i zdarza się, że niektórym trudno żywić do niego sympatię, głównie dlatego że bywa perfidny i arogancki, ale warto dać mu szansę. Miłoszewski w moim odczuciu stworzył nie tylko charakterystycznego bohatera, który wraz z kolejnym tomem odrobinę się zmienia, co jest jak najbardziej naturalne, ale też w „Gniewie” skonstruował ciekawą fabułę, dotyczącą przemocy domowej, która - mam nadzieję - niektórym da do myślenie. Ponieważ pokazana jest przemoc, która nie dotyczy marginesu społecznego, ale zwykłego człowieka. Poznamy też różne rodzaje przemocy i jej skutki. Mnie cierpła skóra, jak czytałam o sprawach Szackiego. Temat przemocy domowej jest dla mnie, całe szczęście, abstrakcyjny. Nie jestem w stanie pojąć, jak można tak krzywdzić drugą osobę, a jeszcze bardziej nie mogę pojąć barku reakcji na przemoc, weźmy choćby na tapetę sytuację z kaliskiego sklepu, w którym matka publicznie biła i szarpała swojego ośmioletniego syna. Na zaistniałą sytuację nikt nie zareagował, szok!

Zapuszczam się na niebezpieczne tereny, ale chcę uzmysłowić, że ta powieść to nie tylko kryminalna szarada, ale też historia, która wymusza debatę na temat przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Jeśli zaś chodzi o stronę techniczną książki, to nie mam większych zastrzeżeń. Autor pisze lekko, interesująco i z humorem, teoretycznie bez przekombinowań, ale z ciekawymi porównaniami i celnymi uwagami. Dzięki czemu historia jest absorbująca i emocjonująca. Fabuła? Pewnie, że można się doczepić do tego, że w śledztwie Szackiego niektóre rzeczy dzieją się cudem, niekoniecznie wiadomo jak i dlaczego, ale jedno jest pewne, że prokurator, jak pomysłowy Dobromir, rozszyfruje zagadkę, a my z otwartą buzią będziemy zastanawiać się, jak on na to wpadł, ale ja to kupuję, mnie z tym dobrze.

Zapewne zauważyliście, że moja opinia jest czysto subiektywna, gdyż uwielbiam głównego bohatera, uwielbiam postacie drugoplanowe, które nie giną w blasku Szackiego, uwielbiam finezyjne wątki, a także zawiłości, humor i sarkastyczne uwagi, co tu dużo pisać trylogia o Szackim, to moja bajka. Tak wkręciłam się w tę historię, że momentami emocjonalnie nie wyrabiałam, ale... Miłoszewski podpadł mi za otwarte zakończenie, bo pozostałam w zawieszeniu i sama muszę sobie wykombinować co dalej. O ile normalnie nie przeszkadza mi taki zabieg, o tyle w przypadku Szackiego chcę wiedzieć więcej i dokładniej, a nie jest to możliwe, bo wykombinowałam kilka alternatywnych zakończeń, ale co jedno to gorsze. Cóż, jakoś muszę z tym żyć, mam jednak nadzieję, że kolejna powieść Miłoszewskiego również mnie zachwyci, gdyż nie mam ochoty żegnać się z tak utalentowanym pisarzem. Do dzieła!
Czytaj dalej »