(Nie) Mam się w co ubrać. Karolina Gliniecka

Charlize Mystery
Karolina Gliniecka

(NIE) MAM SIĘ W CO UBRAĆ

Wydawnictwo: SQN
Rok wydania: 2014
Stron: 352

Moja ocena 7/10 - bardzo dobra





Dzisiaj post typowo kobiecy. Porozmawiamy o modzie. Kiedyś niespecjalnie przywiązywałam uwagę do mody, a właściwie do tego, co jest top trendy. Teraz też nie jestem modową trandsetterką. Zazwyczaj kieruję się wygodą, a nie tym co jest na czasie, czy też ma metkę znanego domu mody. Nie oznacza to jednak, że mam w nosie rady stylistów, od czasu do czasu w poszukiwaniu inspiracji podglądam modowe blogi i kolorowe magazyny, jednak to, co na siebie zakładam, to głównie zasługa wypracowanej przez lata sztuki dobierania fasonów i kolorów, które sprawiają, że unikam modowych wpadek.


Mam wrażenie, że kilkanaście, a nawet ekhem... kilkadziesiąt lat temu dużo łatwiej było się ubrać, bo raz, że nie było w czym wybierać, a dwa, większość chodziła w tym samym, więc mało kto odbiegał od reszty. Poza tym nie było programów, konkursów modowych i innych rzeczy ułatwiających poruszanie się po tym temacie. Zakładało się to, co było i basta. Teraz albo jest się modnym, albo nie jest. Oczywiście lepiej jest być w tej drugiej kategorii, ale co zrobić jak się nie urodziło z odpowiednim zmysłem? Ratunkiem może być modowa prasa lub modowe stacje telewizyjne, są też książki np. takie jak „(Nie) Mam się w co ubrać”. 

 
Autorką książki jest Karolina Gliniecka, znana jako Charlize Mystery, jedna z pierwszych w Polsce blogerek modowych. Jej stylizacje publikowały m.in. „Elle”, „Glamour” i „Voug British”. Karolina chwalona jest za wyjątkowy gust, nie powiem, podoba mi się to, co zazwyczaj prezentuje, dlatego z niemałą ciekawością zajrzałam do książki. Tym co od razu rzuciło mi się w oczy jest to, że ta pozycja została przygotowana dla osób, że tak powiem, zielonych w temacie. Ktoś, kto w miarę sprawnie porusza się po tym polu, nie znajdzie w książce nic ponad uniwersalne porady. Nie mówię, że to źle, ponieważ po poradniki zazwyczaj sięgają osoby poszukujące dorady i podpowiedzi. Dlatego uważam, że właśnie dla nich ta publikacja będzie idealna. Ponieważ już w pierwszych rozdziałach poznajemy uniwersalne informacje dotyczące kształtu sylwetki i pasujących do niej fasonów. Autorka świetnie opisuje typy figury oraz doradza jak podkreślić atuty, wykorzystując odpowiednie dodatki. Następnie trafiamy na opis najbardziej klasycznych modeli począwszy od białej koszuli, swetrów, sukienek, spódnic aż po spodnie i okrycia wierzchnie. Nie brakuje również informacji o dodatkach, które mają kolosalne znaczenie dla wizerunku. Muszę przyznać, że uwagi Karoliny Glinieckiej są bardzo trafne. Kierując się jej wszystkimi radami z całą pewnością uniknie się poważnych wpadek, zwłaszcza że w książce znajdują się też wzmianki o rodzajach tkanin, a jak wiadomo ich jakość jest bardzo istotna. Co więcej Karolina podpowiada jak łączyć style, kompletowania ubrania oraz jak o nie dbać. Świetnym dodatkiem do tych wszystkich rad są piękne zdjęcia, ukazujące stylizacje autorki.


„(Nie) Mam się w co ubrać” nie zrewolucjonizowało mojej szafy, ale z przyjemnością czytałam kolejne rozdziały. Uważam, że ten poradnik jest bardzo przystępny, ciekawy i sympatyczny w odbiorze, może to śmiesznie zabrzmi, ale dzięki swobodnemu stylowi pisania ma się wrażenie, że autorka jest wyjątkowo miłą i przyjacielską osobą, a swoimi radami nie narzuca obowiązku ubierania się tak czy siak, ale umiejętnie kieruje na właściwe tory. Dlatego jeśli zależy Wam na poznaniu podstawowych informacji o modzie, to jak najbardziej polecam ten przejrzysty i pięknie wydany tytuł. 

 
Czytaj dalej »

Pośród żółtych płatków róż. Gabriela Gargaś

Gabriela Gargaś

POŚRÓD ŻÓŁTYCH PŁATKÓW RÓŻ

Wydawnictwo: Feeria
Rok wydania: 2015
Stron: 308
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 6/10 - dobra





Dwa lata temu zachłysnęłam się książkami Gabrieli Gargaś „Jutra może nie być” i „W plątaninie uczuć”. Oba tytuły szalenie mi się podobały, dlatego bez wahania zainwestowałam w najnowszą powieść autorki. Od razu napiszę, że jeśli ktoś nie czytał powyższych dwóch książek, to do mojej dobrej oceny może dorzucić jedno oczko, za chwilę wyjaśnię dlaczego.

W powieści „Pośród żółtych płatków róż” stykamy się z osobistymi historiami kilku osób, w których bardzo mocno zaakcentowano relacje rodzinne i miłosne. Kilkoro bohaterów, jak na moje oko zbyt wielu, zmaga się z prywatnymi dramatami. Zuza jest zakochana w żonatym mężczyźnie, Joanna – po kilku latach małżeństwa – straciła wspólny język z mężem, Milena jest zapracowaną gospodynią domową, która poświęcając się rodzinie, zrezygnowała ze swoich marzeń. Do rozterek pań dołącza męski punkt widzenia. Partnerzy i partnerki zaczynają się ścierać, domagać tego, co w ich ocenie jest ważne lub tego, czego pragną. Teoretycznie ich wymagania nie są niemożliwe i skomplikowane. Niestety decyzje, które podejmują nie zawsze ułatwiają im dotarcie do tego najważniejszego celu. 

 
Z pozoru fabuła jest prozaiczna, i niczym specjalnym nie zaskakuje, bo ileż to już razy spotykaliśmy się z wątkami rozwodów, zdrad, i niespełnienia. No właśnie... moja ocena wynika z tego, że już o tym czytałam w książkach pani Gargaś. Przed podobieństwo losów bohaterów odczuwałam deja vu, jednak powieść mnie na tyle zaabsorbowała, że pomimo pewnej czytelności niektórych motywów i ckliwości, czytałam ją z wypiekami na twarzy. Głównie dlatego, że autorka ma doskonały zmysł spostrzegawczy, dzięki czemu bardzo celnie opisuje stany emocjonalne bohaterów. Nie boi się też nazywać rzeczy po imieniu, aczkolwiek zaznacza, że nie powinniśmy osądzać wyborów i moralności innych ludzi, ponieważ nieznane są nam ich koleje losu. Stąd też w tej opowieści ukazano zawiłe relacje międzyludzkie. Na pierwszy rzut oka łatwe w ocenie, ale kiedy wraz z rozwojem akcji poznajemy pragnienia bohaterów, to raz, że zaczynamy dostrzegać inny punkt widzenia, a dwa, zauważamy drugie dno, gdyż w tej historii nie jest jednoznaczne.

Owszem, możemy ganić kreacje bohaterów, zarzucając im schematyczność oraz że ich zachowaniom brak logiki, a ich spostrzeżenia - stworzone przez autorkę - opierają się na stereotypach. Pewnie, że tak... tylko, że żyjąc w społeczeństwie, które ma pewne wzorce poglądów, nie idzie tego uniknąć, szczególnie gdy historia ma brzmieć realnie, a ta taka dla mnie jest. Co prawda niekiedy miałam wrażenie, że różnych doświadczeń i tajemnic jest zbyt dużo, a momentami zbyt tłoczno od nagromadzonych dramatów i emocji, to jednak książkę bardzo dobrze mi się czytało. Spora w tym zasługa łatwego i obrazowego stylu pisania Gabrieli Gargaś, która oprócz tego, że nie zamęcza czytelnika wymyślnym słownictwem, to świetnie kreśli mozaiki złożone z uczuć. Według mnie „Pośród żółtych płatków róż” jest książką typowo kobiecą, która dzięki poruszającym obrazom ludzkich losów wywołuje wzruszenie i sprawia, że kobiece serducha dopada sentymentalność i melancholia. Jeśli lubicie historie o miłości, niekoniecznie tej łatwej i bajkowej, to z całą pewnością ta powieść  przypadnie Wam do gustu.
Czytaj dalej »

Opowiem ci mroczną historię. Stefan Darda

Stefan Darda

OPOWIEM CI MROCZNĄ HISTORIĘ

Wydawnictwo: Videograf
Rok wydania: 2014
Stron: 325
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami


Moja ocena: 6/10 - dobra




Stefana Dardę zapewne kojarzy większość czytelników, a już na pewno miłośnicy mrocznych klimatów. Ponieważ Darda jest najpopularniejszym polskim autorem powieści i opowiadań grozy. Znamy go m.in. z „Domu na Wyrębach”, serii Czarny Wygon i krótkich form z antologii „Horyzonty wyobraźni”, „”13 ran” oraz „15 blizn”. Twórczość Dardy bardzo lubię, wybitnie podoba mi się nastrój jego historii, sugestywne opisy i zazwyczaj zaskakujące zakończenia. Dlatego z niemałą ekscytacją wzięłam się za czytanie jego najnowszego zbioru opowiadań „Opowiem ci mroczną historię”.


W antologii znajduje się dziewięć opowiadań, które powstały na przestrzeni kliku lat i w pewnym sensie zamykają pierwszy etap twórczości Dardy. Z założenia są to opowiadania grozy, ale tej grozy jest w nich nie za wiele. Owszem, nastrój każdej z historii przyjemnie zadrażnia, niepokoi, ale nie na tyle, żeby fani dreszczu emocji mogli być nią nasyceni. Mnie w każdym razie brakowało mocnych wrażeń, chociaż nie powiem, fabularnie teksty są dobrze i ciekawie skonstruowane, a poza tym autor w swoich pracach zawsze świetnie ukazuje intencje bohaterów, ich stany wewnętrzne, dzięki czemu psychologiczna strona opowiadań zachwyca, bo nie ma to jak drażnienie najczulszych strun naszej emocjonalności. Może dlatego opowiadaniem, które zawsze – bo znam je już z antologii „15 blizn” - robi na mnie wrażenie jest „Spójrz na to z drugiej strony”. W tekście tym stykamy się z zaskakującą postacią psychopaty i przerażającym dylematem matki bliźniaków zmuszonej do wybrania dziecka, które zostanie ocalone. Równie mocno podobało mi się opowiadanie „Ostatni telefon”, w którym kontrowersyjny temat, a właściwie zachowanie dziennikarza, doprowadza słuchaczkę do samobójstwa. Tak naprawdę każdy tekst jest ciekawy, każdy ma drugie dno, w każdym są domysły, niedopowiedzenia oraz jest możliwość analizy intencji bohaterów. Bardzo mi się to podoba, za to cenię autora, bo nawet jeśli, któreś z opowiadań nie spełniło moich oczekiwań jak np. tytułowe „Opowiem Ci mroczną historię”, czy choćby „Nika”. Gdzie pomysły były świetne; w pierwszym mamy do czynienia z historią sprzed lat, opowiadaną przez staruszka, która rozpoczyna się od zatrważających wydarzeń na cmentarzu, a w drugim z postacią wampira, to jednak czułam, że temat jest niewyczerpany. Może się czepiam, bo w końcu miałam do czynienia z opowiadaniem, a nie powieścią, ale czułam, że można więcej, mocniej, z większą grozą. Na szczęście do większości opowiadań nie mam zastrzeżeń, poza brakiem większej trwogi, którą niekiedy dobrze zastępowało zaciekawienie, nakręcające emocje do maksimum, tak np. było w opowiadaniu „Pierwsza z kolei” - genialny tekst, bardzo dobrze ukazujący studium szaleństwa i świetnie grający na emocjach.

Źródło
Podsumowując. „Opowiem ci mroczną historię” jest zbiorem nierównym. Znajdziecie w nim teksty o różnym natężeniu emocjonalnym, bardziej lub mniej rozwinięte. Jednakże tematyka opowiadań jest tak ciekawa, ponieważ trafimy na typowe ghost story, socjopatów, samobójców, wypadki, depresje, wampiry, że każdy znajdzie coś dla siebie. Dodatkowym atutem jest interesujące posłowie, w którym autor zdradza genezę opowiadań, jest to nie lada gratką dla fanów Dardy, sądzę, że dobrze mieć taki zbiór na swojej półce. Mnie on bardzo cieszy, mimo że oczekiwałam od niego czegoś więcej, czegoś znacznie mocniejszego, ale to jak pisze Darda, jak działa na zmysły, pobudza wyobraźnię i zmusza do analizy zachowań wystarczająco mnie usatysfakcjonowało.
Czytaj dalej »

Wirus. Guillermo Del Toro, Chuck Hogan

Guillermo Del Toro, Chuck Hogan

WIRUS

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2014
Stron: 560
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 7/10 – bardzo dobra



 
Lubię horrory, lubię okropieństwa, dziwadła, i sceny, w których krew leje się strumieniem. Lubię też wilkołaki i wampiry, oczywiście te paskudne i złe do szpiku kości. Dlatego bardzo ucieszyła mnie powieść „Wirus”, pierwsza część trylogii o wampirach, bardzo nietypowych wampirach. Domyślam się, że niektórzy na słowo wampiry reagują bleee, rozumiem, winię za to współczesną popkulturę, która z krwiopijców zrobiła błyszczących, wymuskanych chłoptasiów, samców o cud urodzie. Ale do „Wirusa” rękę przyłożył Guillermo Del Toro, człowiek o niesłychanej wyobraźni, fenomenalny reżyser i producent. Twórca takich filmów jak „Cronos”, „Mutant”, „Blade: Wieczny łowca II”, „Hellboy”, „Labirynt fauna”, „Pacifik Rim”, czy ostatnio obejrzanych przeze mnie „Strażników marzeń” - polecam. W każdym razie Del Toro to nie byle kto, stąd też i fabuła „Wirusa”, stworzona także przez Chucka Hogana autora „Miasta złodziei”, jest nietuzinkowa i daleka od schematów. Mocno się zaczyna i intrygująco kończy. 

 
W Nowym Jorku ląduje samolot z Berlina. Wszystko wydaje się w porządku. Lot jak i lądowanie przebiegało bez problemów. Jednak chwilę później wieża kontrolna traci łączność z boeingiem. W samolocie gasną światła, panująca w nim cisza przeraża. Ewidentnie coś jest nie tak, bardzo nie tak. Okazuje się, że z ponad dwustu osób na pokładzie przeżyły tylko cztery.  Władze obawiają się zagrożenia śmiertelnym wirusem. Zostaje wezwana ekipa z centrum zwalczania chorób. Przewodzi jej genialny doktor Ephraim Goodweather. W samolocie nie znaleziono żadnych toksycznych substancji. Jednak wygląd zmarłych osób jest mocno niepokojący, tak jak i zachodzące w ich ciałach metamorfozy. Tymczasem Nowy Jork szykuje się do zaćmienia Słońca. Nikt nie zdaje sobie sprawy, że to zjawisko będzie początkiem czegoś przerażającego, tak wielkiego, że światu będzie grozić zagłada. 

 
Nie wiem, jak Wam, ale mnie fabuła bardzo się podoba. Niby typowo, ale tak nie do końca. Sam fakt, że źródłem „zakaźnym” staną się pasażerowie samolotu, począwszy od gwiazd rocka, a skończywszy na kilkuletnich słodkich dziewuszkach, już działa na korzyść historii. Ponieważ nie ma to jak identyfikowanie się z bohaterami. Zwykłymi ludźmi, którzy przez przypadek zetknęli się ze złem w czystej postaci. Bo zło, nasz wampir numer jeden, jest wcieleniem tego co najgorsze. Autorzy stworzyli szkaradną istotę o fenomenalnej genezie pochodzenia, a także regułach działania. Już nie wspomnę o ich wyglądzie, który nie ma nic wspólnego z romantyczną wizją wampira, za to co nieco przypomina Draculę Stokera, ale tylko co nieco, bo jest zdecydowanie bardziej przerażający. W każdym razie w tej powieści wampir jest ohydztwem, z którym przyjdzie się zmierzyć dwóm lekarzom z Centrum Zwalczania i Prewencji Chorób: Ephowi i Norze, a także współczesnemu Van Helsingowi – Abrahamowi Setrakowi, którego historia zaczyna się przed II Wojną Światową. 

Bohaterowie odrobinę podpadają pod schemat, bo mamy do czynienia
Dr Eph i  Setrakow. Źródło
z mężczyzną któremu praca przysłoniła życie rodzinne, i teraz musi walczyć o opiekę nad ukochanym synem. Trafiamy też na wątek miłosny, jednak daleki od infantylnych westchnień, a także wszechwiedzącego staruszka, który jednak nie pozwala się zaszufladkować. Ich walka ze złem nie przypomina typowego uzbrajania się w wodę święconą, czosnek i krzyżyki, to nie ta bajka, ale w maczety i lampy ultrafioletowe. Zmagania z nową plagą są dynamiczne i przerażające, może nie na tyle, że włos się jeży, ale niektóre sceny, za sprawą doskonałych opisów, mrożą krew w żyłach. Tym bardziej że historia obfituje w niebezpieczne i zatrważające zdarzania, które mają sporą dawkę realizmu. Wiem, jak to brzmi, bo przecież wampir to legenda, ale... nigdy nic nie wiadomo. Twórcom „Wirusa” udało się zbudować ciekawy klimat i niegłupią opowieść. Może przypomina ona za bardzo scenariusz filmowy, jednak pomysłowe i intensywne wydarzenia oraz świetni bohaterowie niwelują to odczucie. Mnie powieść bardzo się podobała, z niecierpliwością będę czekać na kolejny tom. Bardzo polecam „Wirusa”, zwłaszcza osobom, które tęsknią za wizerunkiem wampira z legend i cenią sobie porywające intrygi. 


Tymczasem ja, żeby umilić sobie czekanie na kolejne części trylogii, zapewne obejrzę serial nakręcony na podstawie książki - „The Strain”. Muszę przyznać, że pierwszy odcinek przypadł mi do gustu, jestem ciekawa co będzie dalej, dlatego jeszcze dziś wieczorem podejrzę co u Epha i jego ekipy. Chętnie też dowiem się czy znacie i polecacie tę produkcję. 

Zwiastun serialu
 

Gify pochodzą ze strony http://www.mtv.com/news/1866630/the-strain-disgusting-gross-gifs/

Książkę otrzymałam od Księgarni Libroteka - WIRUS

Czytaj dalej »

Splątany warkocz Bereniki. Anna Gruszka

Dzień dobry, wszystkiego dobrego w Nowym Roku!
Wreszcie udało mi się wyrwać z kieratu służbowych obowiązków, święta też minęły, więc mam nadzieję, że wrócę do normalnego blogowego rytmu. Niestety blogowy rok zacznę od książki, która zepsuła mi sporo krwi. Jeśli interesuje Was moja opinia na temat „Splątanego warkocza Bereniki” to zapraszam.

 Anna Gruszka

SPLĄTANY WARKOCZ BERENIKI

Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Stron: 600

Moja ocena: 3/10 - słaba




Debiutancka praca Anny Gruszki „Splątany warkocz Bereniki” reklamowana jest jako książka, która ma szansę stać się jedną z najgorętszych polskich powieści erotycznych. Nie powiem, takie hasła kuszą, mnie w każdym razie skusiły, chociaż ten typ powieści niekoniecznie jest moim ulubionym. Zapewne dlatego, że oprócz pikantnych, rozbudzających wyobraźnię opisów, oczekuję wyjątkowej, trzymającej się kupy fabuły i bohaterów o fascynującej osobowości i stylu życia, a niestety, ze świecą szukać takich historii. Z przykrością stwierdzam, że i powieść Anny Gruszki nie spełniła moich oczekiwań.

Zacznę od tego, że główna bohaterka – Berenika, w skrócie Nika, to istota ogromnie irytująca, która często sama siebie nazywa nienormalną, a swoją psychikę popieprzoną. Cóż, zgadzam się z tym. Berenika na pewno nie jest ani normalna, ani emocjonalnie zrównoważona, już nie wspomnę o tym, że mało kiedy uznaje zasady moralne. Pewnie, można sobie pomyśleć, że pisze to ciotka Klotka, ale litości! bohaterka myli miłość z pożądaniem, ma problemy natury psychicznej, a seks traktuje jak lek na wszelkie dolegliwości; na tęsknotę, na samotność, nudę, wbrew sobie, dla siebie, do śniadania i kolacji. Nie ważne z kim, nie ważne jak, ważne żeby było dobrze. W sumie przytaknęła bym jej, gdyby nie to, że jest zakochana w Piotrze, który jest jej alfą i omegą, mężczyzną idealnym, dogadzającym jej tak dobrze, że każda kobieta, która nie przeżywa ze swoim ukochanym co najmniej kilku orgazmów w ciągu pięciu minut powinna zastanowić się nad swoim związkiem. W każdym razie młodzi poczynają sobie w najlepsze, pech chciał, że łączy ich specyficzna więź, przez co ich związek może budzić kontrowersję, dlatego ukrywają swoje uczucia, co jest dla nich ciężkim doświadczeniem. Niestety plany służbowe Piotra również dokładają swoją cegiełkę do problemów codziennych. Mężczyzna służbowo wyjeżdża na półtora roku do Australii. Nika jest zdruzgotana, żeby uniknąć samotności i płakania w poduszkę, wynajmuje pokoje dwóm młodym mężczyznom, dzięki którym czekanie na Piotra nie będzie aż tak uciążliwe.

Ach! ta Nika – atrakcyjny, niekonsekwentny i rozbuchany pakuneczek, który słowa oddziela od czynów. Pisze łzawe, ewentualnie pełne pożądania mejle, żeby zaraz po nich albo przed nim oddać się seksualnym rozkoszom, czy to w ramach biznesowych pertraktacji czy koleżeńskiej solidarności. W końcu żadna zakochana kobieta nie czekałaby w celibacie przez półtora roku na miłość swojego życia, kto to słyszał. Owszem Nikę dręczą wyrzuty sumienia, ba! nawet w chwilach szczerości nazywa siebie dziwką, ale co z tego skoro nie uczy się na błędach, chociaż Bogiem a prawdą nauczanie innych idzie jej całkiem dobrze. Co tu dużo pisać, Berenika w moim odczuciu, to taka słodziutka, w biznesie ostra i bezwzględna, nimfomanka nie mająca bladego pojęcia o wierności i miłości. Przypominam, że bohaterka ma 28 lat, więc powinna wiedzieć co jest be, a co cacy. Z całą pewnością nie nadaję na tej samej fali co Berenika, krótko i węzłowato - nie lubię jej. Jeśli chodzi o Piotra, to nie jestem w stanie jednoznacznie określić swojego stanowiska względem jego zachowań. Ponieważ w tej historii jest go tyle co nic. Daje się co nieco poznać na początku i na końcu powieści, środek zaś to mejle (Nika nie jest w stanie korzystać ze Skypa, bo widok Piotra ją rozkleja, a telefonów najprawdopodobniej nie uznają), w których opisuje swoje fantazje dotyczące Bereniki, czyli coś w stylu „zobaczysz co ci zrobię, jak cię złapię”. Szkoda tylko, że wszelkie opisy scen erotycznych są nijakie. Nie wzbudzają większych emocji, ani rumieńca ekscytacji. Zazwyczaj to kilka suchych, beznamiętnych zdań, podkreślających walory kochanków i ich mistrzowską technikę. Jak dla mnie było to żenujące, niekiedy zabawne, a chyba nie o to chodziło. 

Nie zachwyciła mnie też fabuła, która jest zlepkiem doświadczeń Niki w pracy, Niki upijającej się w klubie, Niki rozpaczającej w czterech ścianach, ewentualnie Niki baraszkującej. Czyli tak naprawdę nie ma w tym nic zaskakującego i porywającego. Powtarzające się sceny oraz brak konkretnego spoiwa łączącego kolejne etapy historii, niekorzystnie wypływały na odbiór książki. Swoje dołożył też styl Anny Gruszki. Przekombinowane porównania i metafory utrudniały czytanie. Nie podobały mi się sztywne dialogi, wyidealizowany wątek miłosny, wyolbrzymiony status Piotra i Bereniki, oraz wątki ni z gruszki, ni z pietruszki, a także - jak już wspomniałam - nieciekawe sceny erotyczne. Z przykrością stwierdzam, że nie podobała mi się ta książka. Jedynie co mogę pochwalić, to w sumie dobrze scharakteryzowane pokolenia ludzi przed trzydziestką, którzy postawili na karierę, drobili się dużych pieniędzy, żyją szybko, intensywnie, i luksusowo, a samotność tłumią w weekendy, upijając się i uprawiając szybki seks. Jednak czasami mają przebłyski, w których dochodzi do nich, że to wszystko marność, i nic nie zastąpi prawdziwej miłości i domu. Podpierając się tym można bronić Berenikę, tłumacząc, że jest doskonałym przykładem istoty z takiego pokolenia. Spełnionej zawodowo karierowiczki, ale ubogiej emocjonalnie. Jednak mnie to nie przekonuje, bo jej hipokryzja i momentami brak samokrytyki zniechęcił mnie do niej totalnie. Rozpisałam się na temat tej powieści, ale takiej irytacji czytaną historią już dawno nie miałam. Dlatego nie mam ochoty polecać tej książki, lecz jeśli ciekawią Was wybryki Bereniki, to najlepiej samemu sprawdzić na co stać bohaterkę powieści o tytule nawiązującym do słynnego gwiazdozbioru.


Czytaj dalej »