Białe róże dla Matyldy. Magdalena Zimniak

Magdalena Zimniak

BIAŁE RÓŻE DLA MATYLDY

Wydawnictwo: Prozami
Rok wydania: 2014
Stron: 296
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 8/10 - rewelacyjna



Pisarka Aleksandra Tyl o powieści „Białe róże dla Matyldy” Magdaleny Zimniak  napisała, że jest to „książka, od której nie sposób się oderwać, dopóki nie pozna się prawdy” - nie pomyliła się, ponieważ powieść jest tajemnicza i pełna napięcia, tak absorbująca, że odłożenie jej przed poznaniem zakończenia jest wręcz niemożliwe.

Bardzo lubię powieści obyczajowe, chociaż ostatnio rzadko je czytam. Powodem jest to, że często trafiam na przesłodzone i przekombinowane fabuły, które najczęściej nijak się mają do realnych problemów, a mnie przeidealizowane historyjki nie interesują. Trochę obawiałam się że „Białe róże dla Matyldy” okażą się właśnie taką „nieprawdziwą” historią. Najprawdopodobniej zwiodła mnie łagodna, pastelowa okładka, która ewidentnie kojarzy mi się, prawdopodobnie i Wam, z bardzo lekkimi, rozrywkowymi powieściami. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak byłam zaskoczona, mile zaskoczona tą historią, chociaż w przypadku tej książki przymiotnik „mile” wydaje się być nietaktem, ponieważ historia Beaty, która w tragicznym wypadku traci rodziców jest dramatyczna i okrutna. Tak bardzo, że momentami miałam problem z pokonywaniem kolejnych wersów tej opowieści, bo bolało mnie serce, a rozpacz ściskała za gardło.


Sam początek nie zwiastuje aż tak koszmarnych problemów Beaty, co prawda śmierć rodziców jest tragicznym i nieopisanym przeżyciem, jednak wydaje się, że kobieta z czasem pogodzi się ze stratą, zwłaszcza że ma męża, który jest jej oddany i wpiera ją na każdym kroku. Ma też ciotkę Matyldę, rodzoną siostrę matki, z którą wprawdzie nie ma najlepszego kontaktu, ale zawsze ją podziwiała, głównie za niezłomną podstawę i siłę, gdyż mimo że życie nie obchodziło się z nią łagodnie, zmarło jej dwoje dzieci, a wkrótce po nich mąż, to jednak potrafiła poradzić sobie po tak wielkim nieszczęściu i pomimo doświadczonego bólu pozostać serdeczną i uczciwą osobą. Niestety kilka dni po pogrzebie Beata dowiaduje się, że najprawdopodobniej śmierć jej rodziców nie była przypadkowa. Zaszokowana tą wiadomością postanawia na własną ręką poszukać śladów świadczących o tym, że ktoś miał złe zamiary w stosunku do jej rodziców. Jak się okazuje tropów nie brakuje, jednak największym dla niej szokiem będzie okrycie pamiętnika Matyldy, w którym ciotka opisuje życie swojej rodziny, całkiem inne niż to, które zna Beata.

Wpisy z pamiętnika przewrócą życie Beaty do góry nogami, rodzinne tajemnice sprawią, że straci wiarę w siebie, jej poczucie tożsamości zostanie zaburzone, a przyszłość zacznie jawić się jako najgorszy koszmar. Uznane prawdy okażą się kłamstwem, nasza bohaterka znajdzie się na równi pochyłej, wydawać się będzie, że kolejna tragedia jest nieunikniona. Różane pastele skrywają wstrząsającą fabułą, nie wiem czy okładka to celowy zabieg, czy pomyłka, w każdym razie autorka dała nam możliwość poznania historii, która niszczy życie, psychikę, i zaburza pewien porządek. Nie chcę zbyt dużo zdradzić, bo okrywanie kolejnych zagadek jest doświadczeniem szokującym, a także ekscytującym, ale uprzedzam, nastawcie się na ogromne emocje. Dlatego że Magdalena Zimniak trafnie celuje w najczulsze punkty, z wielkim talentem opisuje nastroje bohaterów, genialnie wnika w ich psychikę, kreśląc niejednoznaczne portrety, bo chociaż niektóre zachowania są ewidentnie złe i hańbiące, to gdzieś w podświadomości tli się współczucie dla ofiar tej historii, ofiar, które krzywdzone i poniżane stały się niebezpieczne dla siebie i dla otoczenia, są zarazem ofiarą i katem. Genialna intryga, którą łączy teraźniejszość z przeszłością, przeskoki czasowe, dzięki którym poznajemy czas dorastania Matyldy, a tym samym matki Beaty, a także piękny styl autorki, głównie jej zdolność do analizy zachowań, czyni z tej powieści intrygującą, wzruszającą i mądrą lekturę, która pokazuje, że każde nasze działanie, to konsekwencje, w ten czy inny sposób dające o sobie znać.

Białe róże dla Matyldy” były dla mnie lekturą wyjątkową, ogromnie wstrząsającą. Owszem był moment, w którym pomyślałam, że trochę za dużo zwala się na głowę Beaty, to niemożliwe, żeby tak wiele zła dopadło jednego człowiek, ale czy życie nie bywa okrutne... Magdalena Zimniak za jedną ze swoich powieść „Jezioro cieni” zdobyła nagrodę Czytelniczek w kategorii „Pióro”, za najbardziej poruszającą powieść, przyznawaną podczas Festiwalu Literatury Kobiecej w 2014 roku. Sądzę, że jej najnowsza powieść ponownie może pretendować do tej nagrody, bo „Białe róże dla Matyldy” wywołują silne emocje, z których niełatwo wyjść. Jeśli chcecie doświadczyć takich wrażeń i zobaczyć siłę destrukcyjną miłości, a także upadek wartości i rozbicie emocjonalne, to zachęcam do przeczytania powieści Magdaleny Zimniak, na pewno się na niej nie zawiedziecie.

Czytaj dalej »

13 godzina. Richard Doetsch

Richard Doetsch

13 GODZINA

Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2011
Stron: 416
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 6/10 – dobra




13 godzina” Richarda Doetscha, amerykańskiego pisarza, właściciela firmy inwestycyjnej, fana sportów ekstremalnych, i autora „Złodziei nieba”, to kolejna książka, którą wybrałam przypadkowo. Stała sobie spokojnie na bibliotecznej półce, niczym specjalnym się nie wyróżniając, bo nawet została oprawiona w szarą okładkę, jednak jakaś siła wyższa, sprawiła, że wzięłam ją do ręki i już nie wypuściłam. Ponieważ ogromnie zainteresował mnie w niej motyw podróży w czasie. Dlatego cieszy mnie, że powieść okazała się bardzo udana, dynamiczna i ciekawa. Nie bez powodu wytwórnia New Line Cinema zakupiła prawa do jej sfilmowania. Podobno film miał wejść do kin wiosną 2013 roku, ale nie mogę znaleźć o nim dokładniejszej informacji. Jeśli coś wiecie na ten temat, to proszę o info.

Wracając jednak do książki. Bohaterem jest Nick Quinn, mężczyzna wybijający się ponad przeciętną, tak jak i jego urocza i prześliczna żona Julia. Quinnowie stanowią parę idealną, ich miłość i pasja życia jest wielka. Niestety pewnego wieczoru Julia zostaje zastrzelona. Policja podejrzewa Nicka, który był na miejscu zbrodni. Sytuacja jest patowa. Niespodziewanie na komisariacie podchodzi do Nicka tajemniczy mężczyzna, który wręcza mu list i stary zegarek, informując, że jeśli chce ocalić swoją żonę, ma na to 12 godzin. Co godzinę będzie się cofał w czasie, co będzie mu dawało szansę na zmianę przyszłości. Zrozpaczony mężczyzna, mimo że nie bierze na poważnie słów nieznajomego, postanawia zaryzykować.

Źródło
Jak można się domyśleć Nick będzie ryzykował kilkanaście razy, gdyż każdy jego skok w czasie będzie przynosił nowe konsekwencje, tzn. efekt motyla, który będzie miał tragiczny wpływ na wynik końcowy, absolutnie niezadowalający naszego bohatera. Poza tym sprawę będzie utrudniać kilka innych dramatycznych zdarzeń, które jak się okażą nie będą bez znaczenia na losy Nicka. Każdy jego ruch, każda decyzja, to milion rozwiązań, milion pułapek i milion nowych problemów do pokonania, a czas ucieka. Doetsch świetnie poradził sobie z logiczną stroną historii, tak naprawdę nie można się do niczego przyczepić, bo całość gra w jednym tonie. Mnie trochę męczyły powtórzenia, ale to typowe dla powieści, w których zamyka się pętla czasu. Na szczęście dla nas Nick musi sobie też radzić z licznie mnożącymi się znakami zapytania i nowymi bohaterami dramatu. Interesujące jest również to, że powieść zaczyna się od 12 rozdziału czyli historię poznajemy od końca. To oryginalne posunięcie świetnie sprawdza się w tej książce, jak zresztą wiele innych zabiegów nakręcających dramaturgię i szybkie tempo.

Autor wykazał się sporą kreatywnością pisząc tę powieść. Gdyż mnogo w niej zaskakujących i niebezpiecznych zdarzeń oraz szokujących rozwiązań. Nie brakuje też rozpaczliwych, poruszających serce opisów, niepokojącego klimatu, suspensu i momentów pełnych grozy, w końcu nasz bohater będzie musiał stawić czoła niebezpiecznym osobnikom, desperatom dla których ludzkie życie nie ma większej wartości. Szkoda tylko, że Doetsch przeidealizował postacie Julii i Nicka, są one zbyt czarno-białe, nie ma żadnych domysłów, w dodatku ciągłe podkreślanie wyjątkowości tej pary, sprawia, że jest to trochę zbyt czułostkowe i melodramatyczne. Jednak jeśli szukacie powieści rozrywkowej, w której rozwinięty jest wątek doskonałej miłości i która dostarcza sporo wrażeń, to „13 godzina” jest pod tym względem idealna.


Mam do Was prośbę, bardzo prosiłabym o danie mi znać, jak widzicie tę czcionkę, chodzi mi o jej wielkość czy jest normalna, czy też baardzo wielka (tak na marginesie jest większa od  standardowej czcionki) Zauważyłam, że w zależności od przeglądarki jej rozmiar się zmienia, jak zobaczyłam jej rozmiar w IE, to o mało z krzesła nie spadłam. Dlatego proszę o reakcję, w razie czego będę szukać rozwiązania w kodzie html.
Czytaj dalej »

Trupiarz. Ian Weir

Ian Weir

TRUPIARZ

Wydawnictwo: PWN
Rok wydania: 2014
Stron: 472
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 7/10 – bardzo dobra





Nie wiem, jak Wam, ale mnie często się zdarza, że gdy spojrzę na okładkę książki i jej krótki opis, to zostaję w momencie zafascynowana, tak bardzo, że muszę dany tytuł mieć. Tak właśnie było z „Trupiarzem” Iana Weira – amerykańskiego scenarzysty i pisarza, autora powieści „Daniel O'Thundre” uznanej przez „Library Journal” za jedną z najlepszych książek historycznych roku 2011. Mnie nazwisko autora nic nie mówiło, zresztą ze świecą szukać o nim informacji, przynajmniej na polskich stronach. Tak więc mój wybór był strzałem w ciemno, ale na szczęście był to udany strzał, bo „Trupiarz” jest powieścią niezwykłą, w pewien sposób magiczną, niepokojącą i humorystyczną.

Dziewiętnastowieczna sala operacyjna.
Jest Londyn, rok 1816. Naszym Wielce Uniżonym Narratorem jest Will Starling. Wychowanek dziecięcego przytułku, młodzieniec „nie wyższy niż pięć stóp, o ciekawej ciemnej twarzy, złożonej z samych trójkątów i zwycięskim uśmiechu świecącym niczym wschodzące słońce”. Will pomaga prowadzić praktykę znakomitemu i poczciwemu chirurgowi Alecowi Comriemu. Jednak mimo że panowie należą do uczciwych i szanowanych osób, to aby móc szkolić swoje umiejętności nie raz muszą wchodzić w układy z trupiarzami. Obrzydliwymi osobnikami rabującymi groby, a dokładniej dostarczycielami zwłok. Proceder jest haniebny i karany śmiercią, ale chętnych do zarobienia kilku funtów nie brakuje, zwłaszcza że popyt na truposzy jest niemały. Największe zamówienia składa Dionysus Atherton, wschodząca gwiazda chirurgii. Chodzą słuchy, że ów lekarz praktykuje na trupach nie całkiem martwych, podobno zamierza odkryć tajemnicę życia i śmierci. Will planuje rozszyfrować zamiary Athertona. Pomaga mu w tym słodka aktoreczka, w której nasz Wielce Uniżony Narrator się podkochuje. Poznanie tajemnic pionierskiego chirurga nie będzie łatwe, jednak upór Willa jest wielki, nie daje za wygraną i konsekwentnie podąża śladami wielkiego Athertona, które wiodą do najgorszych dzielnic Londynu. 

Kiedy człowiek jest martwy? Według Willa człowiek jest martwy, kiedy zaczyna śmierdzieć, a wdowa po nim okrywa się kirem. Jest martwy, kiedy przyjaciele wyolbrzymiają zasługi, a robaki biorą się do roboty”[str.101] Niby prosta sprawa, a jednak moment, w którym człowiek przechodzi na drugą stronę, jest subtelny i trudny do zdefiniowania. W powieści Weira jest ktoś, kto za cel obrał sobie uchwycenie tej chwili. Szkoda tylko, że kosztem wielu istnień.

Wierowi doskonale udało się ująć istotę dziewiętnastowiecznych kontrowersyjnych badań naukowych. Ukazał butę chirurgów, ich ciemną stronę, ale też innowacyjne metody zabiegów medycznych, powiedziałabym dość niejednoznaczne i szokujące. Poza tym do intrygującego wątku, co nieco podobnego do „Frankensteina” Mary Shelley, dodał oryginalnych bohaterów, być może na pierwszy rzut oka przerysowanych, jednak ich cudaczne cechy dodają im charakteru, zwłaszcza że najczęściej to mieszkańcy najuboższych dzielnic. Menele korzystający z burdeli i spelunek, posługujący się rynsztokowym językiem, prostym i wulgarnym, ale niepozbawionym maniery ówczesnych czasów, i humoru. Mnie wiele dialogów doprowadzało do śmiechu. Wiele postaci rozbrajało mnie swoja prostolinijnością. Nie powiem, czytając tę powieść można się świetnie bawić, ale też... zniesmaczyć. Ponieważ ilość grubiańskich i makabrycznych opisów jest ogromna. Co prawda bezceremonialna strona książki nadaje historii osobliwy smaczek, w końcu londyński smrodliwy cmentarz, ze smrodliwymi zwłokami, nocą najlepiej się prezentuje, podobnie jak dokładne opisy z ceremonii wieszania skazańców, z zabiegów chirurgicznych, do których nie podawano choremu znieczulenia, czy z okrutnych sesji ze zwłokami. Mnie w to graj, ale obawiam się, że wrażliwi czytelnicy mogą mieć momentami mdłości. Jednak ta powieść to nie tylko ordynarność, ale też piękna historia odkryć naukowych i tajemnic, w której nie bez znaczenia są romantyczne motyw zgrabnie łączące się z kryminalnym wątkiem, i intrygującym tłem Londynu, który kisi się we własnym smrodzie. Bez wątpienia „Trupiarz” jest specyficzną powieścią, być może ze względu na tematykę oraz scenerię, nie każdemu przypadnie do gustu, ale z całą pewnością Weir genialnie oddał klimat kontrowersyjnych odkryć chirurgicznych, dzięki czemu powieść jest sugestywna i pasjonująca, w sam raz dla fanów mocniejszych wrażeń oraz  mrocznych i plugawych zaułków i zakamarków Londynu. 
Czytaj dalej »

Grobowiec z ciszy. Tove Alsterdal

Tove Alsterdal

GROBOWIEC Z CISZY

Wydawnictwo: Akurat
Rok wydania: 2014
Stron: 491
Oprawa: Broszurowa ze skrzydełkami

Moja ocena: 6/10 - dobra






Tove Alsterdal obecnie uchodzi za najciekawszą i najważniejszą szwedzką autorkę powieści kryminalnych. Debiutowała niedawno wydaną na naszym rynku „Kobietą na plaży” - szwedzkim bestsellerem przetłumaczonym na ponad dziesięć języków. Ten sam sukces powtórzył „Grobowiec ciszy”. Całkiem świeżutka powieść, która – podobnie jak „Kobieta na plaży” - ukazała się nakładem wydawnictwa Akurat.

Byłam bardzo ciekawa tej książki, zresztą jak i wychwalanego pod niebiosa stylu Alsterdal. Wprawdzie obawiałam się fabuły, która mocno dotyczy historii Szwecji i z całą pewnością bardziej porusza serca Szwedów niż Polaków. Mimo to jestem pod urokiem surowej, a zarazem pięknej historii o poszukiwaniu własnych korzeni. Tym właśnie, całkiem przypadkowo, zajmie się Katrine, szwedzka dziennikarka mieszkająca w Londynie, która przyjeżdża do Sztokholmu, żeby zaopiekować się chorą matką. W zaległej korespondencji matki, Katrine odnajduje zaskakującą ofertę od Centrum Maklerskiego, które za starą posesję, zbudowaną w latach sześćdziesiątych, oferuje ogromne pieniądze. Kobieta jest tym bardzo zaskoczona, raz, że nie wiedziała, iż matka jest właścicielką domku, a dwa, kwota oferowana za zniszczoną chatkę za kołem polarnym jest niezrozumiale wysoka. Zaintrygowana postanawia dowiedzieć się o tym miejscu czegoś więcej. Mimo oporów najbliższych jedzie w rodzinne strony matki z zamiarem wyjaśnienia sprawy. Na miejscu poznaje zagadkowe i skandaliczne zdarzenia z dziejów swojej rodziny. Poczynania przodków prowadzą aż do rosyjskiej Karelii. Republiki, z którą wiązali wielkie marzenia. Jednak poszukiwania Katrine nie każdemu są w smak. Atmosfera robi się coraz cięższa, poznane tajemnice coraz większego kalibru, a i spokojna wieś przestaje być bezpieczną oazą, w sąsiedztwie domu matki naszej bohaterki dochodzi do brutalnego morderstwa.

Źródło
Grobowiec ciszy” nie jest prostą powieścią. Od swojego czytelnika wymaga zaangażowania, skupienia i odrobiny wiedzy historycznej. Co prawda wystarczy do tego podstawowa, szkolna wiedza, zwłaszcza dotycząca planów gospodarczych ZSRR po roku 1928. Oczywiście nie jest to wymóg, ale w pewnym momencie losy bohaterów łączą się z tymi danymi tworząc szczegółowy rys, dość absorbujący rosyjski wątek. Jednak nie tylko nawiązanie do Rosji ma znaczenie. Istotnym elementem opowieści jest też natura bohaterów. Autorka wiernie oddała mentalność Szwedów, głęboko zakorzenioną w nich tradycję i wiarę w ideały. Powściągliwość literackich postaci równa jest zimnej aurze. Zrozumienie ich intencji i zachowań nie należy do najłatwiejszych. Ale w tym cały urok, bo nie tylko trzeba mierzyć się ze skomplikowaną intrygą, pełną kłamstw i niedomówień, ale też z zamkniętymi w sobie ludźmi żyjącymi według ustalonego porządku. W miejscu gdzie wszyscy się znają, ufają sobie, a obcych nie pyta się skąd jesteś? ale czyj ty?

Miałam wrażenie, że wstrzemięźliwość szwedzka przełożyła się też na styl Tove Alsterdal, gdyż pisze konkretnie, oszczędnie, czasami aż za bardzo, bo niekiedy miałam problem ze zrozumieniem pewnych dialogów, głównie za sprawą sporej ilości chrząknięć i lakonicznych wypowiedzi, moim zdaniem nie zawsze gramatycznych, ale zakładam, że w ten sposób daje o sobie znać skandynawski chłód. Nie do końca podobał mi się też kryminalny wątek, który jest jakby gdzieś obok, i służy tylko do zaakcentowania tematu obyczajowego. Nie mogę powiedzieć, żeby „Grobowiec z ciszy” powalił mnie na kolana, ale nie mogę odmówić autorce talentu do tworzenia twardych charakterów, do kreślenia skrupulatnych i zajmujących intryg, oraz do zjawiskowej wizualizacji mocy natury. Sadzę, że „Grobowiec z ciszy” będzie idealną lekturą dla fanów wymagających fabuł o niepokojących i melancholijnych tonach.
 
Czytaj dalej »

Pan na Wisiołach. Krzyk Mandragory. Piotr Kulpa

Piotr Kulpa

PAN NA WISIOŁACH: KRZYK MANDRAGORY

Wydawnictwo:Videograf
Rok wydania: 2014
Stron: 346
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 8/10 - rewelacyjna



Ze sporą nieufnością podchodzę do cykli, a najbardziej do tych, których pierwszy tom jest bardzo udany. Zazwyczaj obawiam się, że pisarz nie przeskoczy poprzeczki, którą sam sobie ustawił. Na szczęście „Krzyk Mandragory” Piotra Kulpy jest świetną kontynuacją „Mrocznego siedliska”. Na odbiór lektury ogromny wpływ mają bohaterowie. Ich charaktery to pełna paleta cech. Bogactwo przymiotów oraz perspektyw pozwala ujrzeć daną postać na wielu płaszczyznach. Sprawia też, że historia nabiera przeróżnych odcieni, poprzez te najmroczniejsze, aż do tych najsubtelniejszych odnajdujących się w najwrażliwszych tonach duszy.

źródło
Moją największą sympatię zdobyła rodzina Smutów, która pełna nadziei porzuciła Warszawę i przeprowadziła się do zabitej dechami wsi Wisioły w Starogórach. Zresztą trudno było ich nie polubić, ponieważ Tymek i Magda to bardzo mili i życzliwi ludzie, którzy niestety w nowej miejscowości spotykają się tylko z wrogością. Nawet ich kilkuletniemu synkowi Czarusiowi sporo się dostało. Chłopczyk jest osamotniony w tej opuszczonej przez Boga wsi, gdzie większość mieszkańców to staruszkowie, tematem rozmów są przerażające legendy, a nocami, między drzewami, gdzieś w górach, zło na skrzypcach przygrywa. Smutom nie jest lekko, ale są twardzi, nie zamierzają się poddać. Niestety wzajemne oskarżanie się i coraz większy brak zaufania powoli dezorganizują im życie. Nawet Czaruś ulega ciężkiemu nastrojowi panującemu w domu. Niespokojną aurę próbuje wyciszyć ich znajomy Bargieł, ale czy aby na pewno chodzi mu o szczęście Smutów? Tymek przeczuwa, że ktoś względem jego rodziny ma niecne zamiary, czy ma rację?

Krzyk Mandragory” jest powieścią niezwykłą. Ponieważ nie tylko zachwycają bohaterowie o wnikliwej i oryginalnej charakterystyce, ale także świetna intryga, której ścieżki prowadzą do wierzeń i legend słowiańskich, oraz zachwycający baśniowy klimat, często bardzo zmysłowy. Poza tym w tej części sporo się dzieje, co z pewnością ucieszy miłośników dynamicznych fabuł. Mamy kilka przedziwnych zgonów, parę ambitnych planów, których wykonanie będzie wymagało wielkiego sprytu, jak również – wreszcie - poznamy tajemniczą historię wsi Wisioły, która jak się okazuje ma przedziwny i straszliwy początek. Liczne poboczne wątki również podbijają atrakcyjność powieści, zwłaszcza że zmienna narracja pozwala wniknąć w psychikę bohaterów, przez co znacznie silniej odczuwa się ich problemy i dylematy. Niewątpliwie Piotr Kulpa sprawił, że z pozoru niewinna historia zaskakuje, wywołuje niepokój, często też szokuje. Nie bez znaczenia jest fakt, że nawiązanie do wierzeń pogańskich, w których rządzą gusła i upiory, jest ekscytujące. Podejrzewam, że mało kto nie lubi ponurych historii, które z dawien dawna zasłyszane skutecznie działają na wyobraźnie i nie pozwalają spokojnie zasnąć. Ten niepokojący nastrój w tej powieści jest mocno wyczuwalny, szczególnie że sceneria i ujmujący styl pisania Kulpy wyczarowują sugestywne obrazy, tak bardzo, że groza jest na wyciągnięcie ręki. Powieść kończy się znakomicie, ale... wymaga kontynuacji. Mimo że Wisioły to niezbyt przyjemne miejsce, to jednak nie można w tak kluczowym momencie zostawić Smutów. Dlatego cieszy mnie, że w przygotowaniu jest trzeci tom, na który niecierpliwie czekam. Wam również polecam zwrócenie uwagi na cykl „Pan na Wisiołach”, bo pomysł jaki i wykonanie tej historii jest niesłychane. Zachęcam do czytania!

Czytaj dalej »

Sanato. Marcin Szczygielski

Sanato” wpadło mi w oko na jednej z Facebookowych stron, tak naprawdę to zwróciłam uwagę na świetny zwiastun, który przyprawił mnie o lekki dreszczyk, a że lubię powieści grozy, to uzbroiłam się w piękniuśki egzemplarz, tak, powieść jest rewelacyjnie wydana; twarda okładka, w środku czarno-białe zdjęcia, krótkie biografie bohaterów, przyjemna dla oka czcionka, całość sprawia bardzo dobre wrażenie. Fabuła również jest niezwykle smakowita.

Otóż, w luksusowym sanatorium w Zakopanem poddawana leczeniu jest śmietanka towarzyska. Młodzi, piękni ludzie bez większych nadziei godzą się na kolejne, często bolesne, zabiegi, mające ich wyleczyć z gruźlicy. Niestety jest 1931 rok, a jak wiadomo w owych latach choroba ta jest śmiertelna. Na szczęście pojawia się nadzieja. Do sanatorium przyjeżdża młody niemiecki lekarz wraz z zachwycającą i zdrowo wyglądającą narzeczoną Ireną, która ma być potwierdzeniem skuteczności jego nowej metody leczenia gruźlicy. Rewolucyjna terapia polega na wstrzykiwaniu pacjentowi płynnego złota. Do eksperymentalnej kuracji wybranych zostaje ośmioro kuracjuszy. Wśród nich jest Nina Ostromęcka, młoda mężatka, która zarazem jest narratorką powieści. Na początku wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku, niewielkie niedogodności są spychane na bok wizją szybkiego wyzdrowienia. Niestety po pewnym czasie w umysłach pacjentów zachodzą przedziwne, niepokojące zmiany. 

Sanato” to moje pierwsze spotkanie z twórczością Marcina Szczygielskiego. Oczywiście wcześniej słyszałam o autorze, głównie za sprawą takich powieści jak: „Berek”, „Bierki” czy „Poczet królowych polski”, ale niestety jakoś się nie składało... Ale nie ma tego złego, bo „Sanato” tak bardzo mi się podobało, że nie omieszkam poznać innych książek tego pisarza. Czytana przeze mnie powieść jest bardzo specyficzna, nietuzinkowa przez co obawiam się, że nie każdemu przypadnie do gustu, to jednak warto na nią zwrócić uwagę, ponieważ autor świetnie oddał klimat lat 30. oraz atmosferę niepokoju i nerwowości. Poza tym stworzył doskonałą intrygę z tak fenomenalnymi, odjechanymi motywami, że nie raz w łeb zachodziłam, skąd bierze się taka kreatywność, taka nieograniczona wyobraźnia.

Powieść jest genialna, ale uprzedzam, że na początku akcja jest nieśpieszna, dokładnie poznajemy otoczenie sanatorium, pacjentów, głównie dwudziestojednoletnią Ninę, którą gruźlicą zaraził mąż, notabene również będący pacjentem sanatorium. Wnikliwie są również przedstawione dysputy pensjonariuszy dotyczące ewolucji Darwina,  a także eugeniki (tak w skrócie, system poglądów dotyczący ulepszania gatunku z pokolenia na pokolenie). Z pozoru są to rozmowy nużące i nic nie wnoszące do historii, ale to tylko złudzenie, zresztą nie jedyne, raz, że intelektualne rozprawki w pewien sposób charakteryzują elitę lat międzywojennych, a dwa, są doskonałym wprowadzeniem w mrożące krew w żyłach wydarzenia. Ten początkowy spokój jest fasadą za którą ukrywają się lęki pacjentów, którzy często są nastolatkami, ludźmi z wielkim apetytem na życie. Każdy ich kolejny dzień to „Leżenie, jedzenie, umieranie”, to jak gra w rosyjską ruletkę. Przygnębiający nastrój jest niezwykle sugestywny, a każde zdanie zwiastuje zbliżającą się katastrofę. Druga połowa książki to piekielnie dynamiczna podróż, która wciąga, otumania i pozostawia w szoku. Brawa dla Marcina Szczygielskiego za jego wyjątkowy talent do malowniczych i mocnych opisów, które wychodzą daleko poza granice wyobraźni przeciętnego człowieka. Brawa za stworzenie historii, która na pierwszy, a nawet drugi, trzeci i kolejny rzut oka wydaje się być historią prawdziwą, oraz za skuteczne utrzymywanie uwagi, niepewności i lęku. O tej powieści można pisać bez końca, ponieważ w każdym jej rozdziale jest multum elementów nadających się do głębszej analizy, ale nie chcę Was zarzucić informacją, a polecić „Sanato”, przede wszystkim czytelnikom, którzy odnajdują się w wyszukanych oraz abstrakcyjnych fabułach i którzy doceniają staranne i szczegółowe wprowadzenia. Jeśli odważycie się poznać mroczną stronę zakopiańskiego sanatorium, to na pewno nie pożałujecie, bo zgubi Was upiorna terapia. 



SANATO

Marcin Szczygielski

Rok wydania: 2014
Stron: 357
Oprawa: Twarda

Moja ocena: 8/10 – rewelacyjna





Oko za oko” ma nowego właściciela!
Wybaczcie, że tak późno o tym informuję, ale ciągle żyję na piątym biegu. Chęć otrzymania książki wyraziło dziewięć osób. Losowanie przeprowadziłam tradycyjną metodą i wylosowałam... Katarzynę S.
Kasiu, mam nadzieję, że Tobie spodoba się ta powieść bardziej niż mnie. 

 
Czytaj dalej »

Krótko i na temat: "Oko za oko" i "Niedoręczony list"

Patrick Senecal

OKO ZA OKO

Wydawnictwo: Fu Kang
Rok wydania: 2011
Stron: 304
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 5/10 - przeciętna


"Łatwo jest myśleć poprawnie, kiedy wszystko w życiu układa się dobrze! Łatwo jest być humanistą, kiedy się nie poznało cierpienia i nieszczęścia!” 

Kilka dni temu wspominałam Wam, że przeżyłam głębokie rozczarowanie powieścią Senecala „Oko za oko”. Dzisiaj, tak króciutko, napiszę dlaczego tak mocno mnie zawiodła. Problem był jeden, całkowity brak emocji. Historia ojca zgwałconej i zabitej ośmioletniej dziewczynki, który bierze sprawy w swoje ręce i porywa zabójcę, żeby przez siedem dni go torturować, powinna być niezwykle emocjonalna. Ponieważ taka tematyka skłaniała do refleksji, przykuwa uwagę, prowokuje i zmusza do dywagacji nad niedoskonałością prawa. Niestety nic takiego mnie nie dopadło. Jednowymiarowi bohaterowie nie wzbudzili we mnie żadnych uczuć. Nie potrafiłam im współczuć, a przecież powinnam. W takiej historii nawet katowany zabójca winien wzbudzać mieszane uczucia, a tu nic, kompletnie nic, żadnych głębszych przemyśleń, żadnej pasji, ani rozterek. Jedynie sceny tortur przewracały mi żołądek na drugą stronę, ale to raczej zasługa mojej wyobraźni, niż kreatywności autora, który raczej nie zaszalał z opisami męczarni mordercy. W sumie dobrze, bo czytanie o cięciu, kłuciu i wydłubywaniu na dłuższą metę jest męczące i nużące. Poza tym zakładam, że w historii głównie chodziło o zajęcie stanowiska względem samosądów, ale mimo że niejednokrotnie uważam, że takie rozwiązanie byłoby najlepsze, to czytając tę powieść ani przez chwilę nie zastanawiałam się nad słusznością, czy też brakiem zasadności działania zdesperowanego ojca, który miał - najprawdopodobniej - problemy natury psychicznej już przed zabójstwem córki, bo po prostu żaden aspekt tej historii mnie nie zaszokował i nie uderzył w czuły punkt. Co więcej powieść nie jest zaskakująca, ani zbyt mocno skomplikowana. Nie wiem, może szukałam w tej książce tego, czego w niej nie ma. Może się czepiam, w końcu "Oko za oko" w serwisie Lubimyczytać ma ocenę 7/10, ale po rewelacyjnej „Alycji” i bardzo dobrym „Pasażerze” liczyłam na doskonałą lekturę, a dostałam przeciętną historię, w której zmarnowany został ciekawy, kontrowersyjny temat. 


Sarah Blake

NIEDORĘCZONY LIST

Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2011
Stron: 310
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 6/10 – dobra

Kiedy chodzę nocą po Londynie, mam wrażenie, że Bóg jest senny, zmęczony pilnowaniem świata, zmęczony, gdy próbuję go pojąć. Wtedy odłamki szkła kaleczą niemowlęta w łóżeczkach, a kobieta i mężczyzna, którzy właśnie się położyli, zostają zmiażdżeni”

Niedoręczony list” wybrałam pod wpływem chwili. Co prawda często słyszałam skrajne opinie na jej temat, ale taka ocena zazwyczaj mnie motywuje, a nie zniechęca. Niektórzy czytelnicy są  totalnie zachwyceni powieścią, inni narzekają na niespójną fabułę. Według mnie prawda jest pośrodku. Ponieważ historia zachwyca pięknymi, sugestywnymi opisami. Jej niepokojący i wzruszający ton nie raz sprawił, że załzawiły mi się oczy, zwłaszcza że temat wojen jest ostatnio coraz dobitniejszy, i często trudno pogodzić się z tym, że kiedy pijemy kawę i przeglądamy poranną prasę, gdzieś tam giną ludzie, czyjś los wali się w gruzy. To dramatyczne tło i wymowny temat zniewala, niestety fabularnie trochę się sypie. Według mnie dlatego, że historia trzech kobiet: Iris – naczelniczki poczty we Franklin, która zakochuje się w Harrym wierzącym w to, że Niemcy przypłyną do Ameryki, Emmy żony lekarza, którego poczucie winny zmusiło do wyjazdu do ogarniętego wojną Londynu, i Frankie – londyńskiej dziennikarki relacjonującej dramat wojny, nie ma dobrego łącznika. Owszem fabułę spina postawa kobiet, ich siła i nieustępliwość, a także motyw niedoręczonego listu, który wydaje się, nawiązujący do tytułu, powinien stanowić stabilny trzon historii, to jednak tak nie jest. Bo głównym tematem jest wojna, a raczej koleje losu zwykłych ludzi. Dzięki relacji prasowej Frankie głos zwykłego człowieka jest niezwykle silny, często bolesny, trudny do udźwignięcia. Niestety temat ten niezbyt udanie wchodzi w korelację z wątkiem amerykańskich kobiet oraz z analizą kłamstwa, a właściwie z motywami i przyczynami kłamstwa, przynajmniej w moim odczuciu. Coś mi w tym nie grało, jednak piękny język powieści jest tak zachwycający, że „Niedoręczony list” jest jak poezja; ma wielką moc, jest wzruszający, wstrząsający i czarujący, dlatego z czystym sumieniem go polecam. 
 
Czytaj dalej »

"Oko za oko" chętnie oddam

Przez ostatnie kilka dni nie miałam dostępu do komputera. Przedziwna konfiguracja systemu unieruchomiła mojego laptopika tak skutecznie, że potrzebny był mu lekarz. Przymusowy odwyk od komputera ukazał inne oblicze doby. Nagle okazało się, że mam czas dla domu – łatwiej ogarniam remont, dla ogrodu – dopieszczam i dosadzam kolejne krzewiki, dla swoich książek – znowu zrobiłam zapas, i dla męża, który niekiedy zapomina, że ma kobitę w domu. Co zabawne naprawdę niewiele czasu spędzam przy komputerze, ale jak się okazało grzebanie w necie i pisanie, pochłania człeka jak czarna dziura, ale do czego zmierzam.


Jakiś czas temu kupiłam, znowu, kilka książek. Dwa pierwsze tytuły pochodzą z wyprzedaży u anetapzn, reszta to zakup na czytajtanio.pl Bardzo lubię tę księgarnię, bo można w niej ustrzelić okazy za bezcen, dosłownie za kilka złotych. A'propos znacie jakieś inne solidne i tanie księgarnie? 

Kto chętny?
Wracając do tematu, jak widzicie w stosiku jest „Oko za oko” Senecala. Teoretycznie wiedziałam co robię wybierając ten tytuł, bo wcześniej czytałam „Pasażera” i świetną „Alycję”. Dlatego obstawiałam, że książka bardzo mi się spodoba. Niestety tak się nie stało, głęboko rozczarowałam się tą powieścią, jak dojdę do siebie, to napiszę co mnie w niej drażniło. W każdym razie chcę się jej pozbyć, bo raz, że jej nie miłuję, a dwa muszę zrobić miejsce na półkach dla innych książek. Stąd też jeśli ktoś chcę „Oko za oko”, to proszę się zgłaszać w komentarzu, zostawiając swój mail. Zasad jako tako nie ma. Ustalmy jednak, że do niedzieli, do północy można się po książkę dobijać. Udział w zabawie może wziąć każdy, z tym że nie wysyłam powieści za granicę. Myślę, że szczęśliwca, wylosowanego moją prawą ręką, poznamy w poniedziałek, ewentualnie we wtorek. Uprzedzam też, że "Oko za oko" nie jest lekturą lekką i przyjemną. Mnogo w niej dosadnych opisów ociekających krwią i ekskrementami, więc proszę wziąć to pod uwagę. 

Życzę przyjemnej zabawy, ja na razie zmykam w garnki, strawę warzyć, a wieczorem "poklikamy" :-)
Czytaj dalej »