Piękny dzień. Elin Hilderbrand

Elin Hilderbrand

PIĘKNY DZIEŃ

Wydawnictwo: Znak Literanova
Premiera: 5 czerwca 2014
Stron: 464
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 7/10 – bardzo dobra



Nie, miłość nie jest wszystkim: to nie pokarm, napój, nie sześć godzin snu w nocy i nie dach nad głową, nie koło ratunkowe, którego się łapią tonący, wynurzając się i znowu niknąć. Nie jest tchem zaczerpniętym w duszące się płuca, tlenem dla krwi czy gipsem dla pękniętej kości; A jednak wciąż - w tej chwili także - ktoś się rzuca w objęcia śmierci, woląc ją niż brak miłości.”
Edna St. Vincent Milley

Elin Hilderbrand nazywana jest królową wakacyjnej powieści. Jej książki, w których akcja umieszczana jest na pięknej wyspie Nantucket, zostały sprzedane w nakładzie ponad 4 milionów. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej autorce, ale wakacyjna powieść kojarzy mi się z banalną, przesłodzoną fabułą, której – co tu dużo mówić – nie trawię, więc samo przez się raczej jej unikam. 

 
Najnowsza powieść Elin Hilderbrant „Piękny dzień” skusiła mnie historią, która mimo że podejmowała temat miłości, różnych aspektów miłości, to zapowiadała jakiś dramat. Oczywiście mój domysł nie był odkrywczy, w końcu z rodziną pięknie wychodzi się tylko na zdjęciu, więc dodając dwa do dwóch łatwo się domyślić, że impreza ślubna Jeniffer, na którą ściągnął przeróżne osobistości, nie obejdzie się bez wzruszeń i osobistych dramatów. Zwłaszcza że panna młoda organizując swoje wesele korzysta z notatnika, a właściwie poradnika, zmarłej przed siedmiu laty matki. Poza tym honorową druhną jest jej starsza siostra, która przestała wierzyć w miłość, i która wdała się w romans z bardzo nieodpowiednim człowiekiem. Jakby tego było mało Doug, ich ojciec, zdaje sobie sprawę, że jego uczucia do obecnej żony nie są takie, jakie być powinny. Przygotowania do ślubu idą pełną parą, a bohaterowie tego wydarzania, coraz bardziej pogrążają się w domysłach i rozterkach.

Przeczytałam gdzieś, że „Piękny dzień” jest lekką i przyjemną lekturą, hmm... nie powiedziałabym, owszem historia sama w sobie jest czarująca, ale Elin Hilderbrad dodała do niej prozę życia, dzięki czemu opowieść o pięknym i wyjątkowym dniu nie jest banalną powiastką, ale wnikliwym i przejmującym spojrzeniem na relacje międzyludzkie. Początek książki, a szczególnie zachowanie Jenffer, która ustawia swój ślub wedle przedśmiertnego życzenia matki, notabene podpadającego pod manipulację, bywa irytujący, zresztą jak zachowanie pozostałych członków rodziny, którzy – ukrywając swoje problemy - chcą zaprezentować się idealnie i próbują robić dobrą minę do złej gry, ale autorka nie pozwala im na to i najważniejszych uczestników wesela drobiazgowo prześwietla, tworząc emocjonalny obraz ludzi zmagających się z różnymi obliczami miłości.

Elin Hilderbrand pisze bardzo konkretnie, nie tworzy domysłów, wszelkie lęki i wahania bohaterów przedstawia rzeczowo i niezwykle realistycznie, może dlatego ta książka zrobiła na mnie tak duże wrażenie, bo trafność oceny i inteligentne relacjonowanie tych wszystkich rozterek, sprawiły, że „Piękny dzień” stał się lekturą skłaniającą do refleksji nie tylko nad kwestią miłości, ale w głównej mierze nad konsekwencją podejmowanych decyzji i pięknem nieidealnej rodziny, która pomimo przeróżnych przeciwności losu powinna trzymać się razem. Powieść Hilderbrand jest ujmująca, efektowna, ponieważ opisy przygotowań przedślubnych, jak również uroków Nantucket robią niemałe wrażenie, ale też budząca emocje, dlatego sądzę, że książka będzie idealną lekturą dla wrażliwych czytelników, ceniących sobie psychologiczną perspektywę.
 

 
Czytaj dalej »

Porwana. Róża Lewanowicz

Róża Lewanowicz

PORWANA

Wydawnictwo: Replika
Data: 2014
Stron: 472
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 7/10 – bardzo dobra



Justyna i Łukasz Mayer to typowe małżeństwo, nie licząc tego, że Łukasz jest pracownikiem CBŚ. Na co dzień para wiedzie spokojny, aczkolwiek niepozbawiony problemów, rytm życia. Wszystko się jednak zmienia, kiedy na oczach męża  Justyna zostaje porwana. Zdarzenie jest szokujące, teoretycznie nie ma powodu dla którego, ktoś miałby porwać spokojną, niewyróżniającą się kobietę, pracownicę stołecznej korporacji. Mayerowie nie należą do bogatych ludzi, więc kwestia okupu nie wchodzi w grę. Policja zakłada, że być może porwanie związane jest z pracą Łukasza. Jednak w trakcie śledztwa wychodzą na jaw tajemnice skrywane przez Justynę, jak się okazuje ludzi chcących ją skrzywdzić jest całkiem sporo, a i sama porwana nie należy do przeciętnych osób.

Źródło
Porwana” jest bardzo udanym debiutem autorki ukrywającej się pod pseudonimem Róża Lewanowicz. Na początku sceptycznie podchodziłam do tej lektury, dość długo dojrzewała u mnie na półce, ale kiedyś trzeba było zacząć ją czytać, jak już zaczęłam, to nie mogłam się zatrzymać. Historia wciągnęła mnie maksymalnie, byłam ogromnie zainteresowana rozwojem wydarzeń i skrywanymi tajemnicami, poza tym, nie mogłam sobie wyobrazić, że taka szara myszka, jak Justyna, jest kobietą o wielu twarzach i tak szokujących przeżyciach. Moja niewiara brała się stąd, że początek książki przypomina delikatny obyczaj, w którym poznajemy Mayerów jako zwykłe małżeństwo, niczym nie wyróżniające się, a sama Justyna jawi się jako wrażliwa i bardzo sympatyczna kobieta, która jak się okazuje – wraz z rozwojem wydarzeń - ma liczne talenty, którymi nie pogardziłby nawet komandos. Muszę przyznać, że Justyna bardzo przypomina mi inną bohaterkę, Burą z „Invocato” Agnieszki Tomaszewskiej, nawet humor, żonglerka słowna, jak i druhowie Justyny – wyjątkowe oryginały, kojarzą mi się z nakręconą ekipą z Miasta Samobójców, więc jeśli ktoś czytał powieść Tomaszewskiej, to powinien już wiedzieć co go czeka w „Porwanej”, oczywiście mniej więcej, bo praca Lewanowicz nie nawiązuje do nadprzyrodzonych zjawisk i światów, a do bardzo realnych problemów dotyczących m.in. wojska i policji. 

Bardzo polecam powieść Róży Lewnowicz miłośnikom historii sensacyjnych i wielbicielom niecodziennych fabuł, ponieważ zaskoczeń w opowieści jest bez liku, może czasami trzeba przymknąć oko na irracjonalne rozwiązania, ale naturalność tej historii, dynamizm, dowcip i sympatyczni bohaterowie, sprawiają, że przyjmuje się książkę z całym jej dobrodziejstwem, w każdym razie ja ją  tak przyjęłam, co więcej chętnie przeczytałabym kontynuację „Porwanej”, bo zaskakujące i otwarte zakończenie, skłania od ciągu dalszego. 
 

Czytaj dalej »

Cięcie. Veit Etzold

Veit Etzold

CIĘCIE

Wydawnictwo: Akurat
Data: 2014
stron: 542
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 7/10 – bardzo dobra




Uwielbiam thrillery, zwłaszcza te krwiste, dlatego gdy w zapowiedziach wydawnictwa Akurat pojawiło się „Cięcie” - debiutancka powieść Veita Etzolda, to niech się wali pali, ale musiałam tę książkę mieć. Udało się, mam, co więcej jestem z niej bardzo zadowolona, chociaż obawiałam się, że jej fabuła nie spełni moich oczekiwań, dlatego że liczne pozytywne recenzje maksymalnie podkręciły mój apetyt i tak naprawdę byłam nasycona zanim zaczęłam jeść. Na szczęście opisana historia, jak i genialna okłada idealnie wpasowały się w mój gust.

Etzold stworzył ciekawą historię z bohaterami, którzy - dzięki swej złożoności - są niewyczerpanym źródłem inwencji, czyli z seryjnym zabójcą i poturbowaną psychicznie policjantką. Na pierwszy rzut oka, taka obsada to żadna nowość, ale jeśli w fabułę wprowadzi się uatrakcyjniające elementy, w tym przypadku interesujący portret psychologiczny socjopaty, ogłupiające i amoralne działania reality show, i zagadnienia związane z działaniem sieci internetowej, to dostaniemy coś, co nie tylko sprawia, że cierpnie skóra, ale też dostarcza wiedzy z zakresu informatyki i uzmysławia, że cały ten internet, będący synonimem wolności, jest doskonałym miejscem dla szaleńców, którzy wykorzystują go do swoich niecnych planów.

Bezimienny jest właśnie takim osobnikiem, inteligentnym potworem, który wyszukuje swoje ofiary za pomocą Facebooka. Zdobywa o nich jak najwięcej informacji i kiedy już „przechwyci” ich dane i zwyczaje, to zabiera im życie. Ostanie chwile takich osób, to makabra w najgorszej postaci, którą oprawca nagrywa i przesyła pani nadkomisarz Clarze Vidalis z Policji Kryminalnej w Berlinie. Śledztwo toczy się sprawnie, nawet ciut za łatwo idzie policji rozszyfrowywanie seryjnego zabójcy, który prowadzi z nimi makabryczną grę, ale to, co w kolejnych etapach zostaje odkryte, sprawia, że wszelkie teorie, rozsądek i granice wytrzymałości biorą w łeb.

Veit Etzold. Źródło
Wielką zaletą tej powieści, jest zwrócenie uwagi na nieograniczony potencjał internetu i na naiwność jego użytkowników, a zwłaszcza tych, którzy bezmyślnie relacjonują swoje życie w najpopularniejszych serwisach społecznościowych. Nie wiem czy słyszeliście, ale ceniony psycholog sądowy Kerry Daynes w jednej ze swoich prac „Psychopata w twoim otoczeniu. Jak go rozpoznać i bronić się przed nim”, notabene opinia o tej książce jest u mnie czytana najczęściej, informuje, że 210 milionów ludzi wykazuje zdolności psychopatyczne, czyli jeśli na Facebooku ktoś ma 100 znajomych, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że jedna z nich kwalifikuje się na psychopatę, szokujące? bardzo. Mimo to niektórzy nie mają problemów z obnażaniem swojej prywatności, z całą pewnością nie miały jej ofiary Bezimiennego, który z łatwością namierzał takie istoty i je wybebeszał, bo w obecnych czasach, kiedy nie pielęgnuje się związków w realu, kto by się tam martwił, że sąsiada od tygodni nie widać. Na tego typu relacjach, tych bezosobowych, bazuje ta powieść, dlatego historia tak bardzo przeraża, bo ma sporą dawkę realizmu. Poza tym, autor nie szczędzi dobitnych opisów zbrodni, a uwierzcie mi, te należą do jednych z bardziej oryginalnych, a zarazem, i makabrycznych jakie czytałam, jednak to nie tła zabójstw straszą, a wspomniana łatwość wytropienia drugiego człowieka.

Cięcie” bardzo mi się podobało, ale powieść ta zawiera również schematyczne elementy, które mogą drażnić. Wielokrotnie miałam wrażenie takiej akademickości, ponieważ w książce jest wszystko to, co tego typu literatura mieć powinna, jakby wykorzystano szablon do pisania tej historii, to trochę irytujące, podobnie jak ciągłe i skrupulatne wyjaśnianie informatycznych meandrów, jak również przedwczesne naprowadzenie na przeszłość zabójcy, którego geneza powstania jest również typowa. Jednak tajemnica i charakterystyka Bezimiennego oraz wspomnienia Clary i jej próby dotarcia do prawdy, sprawiły, że powieść dobrze się czyta, szczególnie że historia jest dynamiczna i emocjonalna, dlatego polecam ją miłośnikom mocnych treści. 
  
Książkę otrzymałam od księgarni Libroteka.pl - "Cięcie"
Czytaj dalej »

Zacisze Gosi. Katarzyna Michalak

Katarzyna Michalak

ZACISZE GOSI

Wydawnictwo: Znak Literanova
Data: 2014
Stron: 320
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 3/10 - słaba




Książki Katarzyny Michalak większość osób zna, ewentualnie o nich słyszała, głównie za sprawą rozbieżnych opinii na ich temat. Nie jestem znawczynią twórczości pani Michalak, bo - wliczając „Zacisze Gosi” - na moim koncie jest tylko cztery jej książki, ale stwierdzam, że im dalej w las tym ciemniej, co jedna powieść to gorsza, i o ile „Ogród Kamili” - pierwszy tom kwiatowej serii przetrwałam, tak „Zacisze Gosi” było dla mnie koszmarem, gdyby nie to, że byłam z tą książką zamknięta, dosłownie zamknięta, w czterech ścianach, to zapewne już po drugim rozdziale rzuciłabym ją w kąt, a tak z braku laku, przeczytałam i... żałuję, ponieważ „Zacisze Gosi” to powieść słaba, a nawet bardzo słaba. W miarę węzłowato, bo obawiam się, że jeśli ulegnę fali negatywnych emocji, to mogę nie zważać na słowa, a tego bym nie chciała, postaram się uzasadnić swoje zdanie.

Wyjdźmy od tego „Zacisze Gosi” to powieść współczesna, zaliczana również do gatunku powieści obyczajowych, hmm to chyba pomyłka, bo powieść obyczajową cechuje realizm, prawdopodobieństwo zdarzeń i bohaterowie, których, powiedzmy, możemy spotkać na co dzień. Żadnej z tych cech nie znajdziemy w pracy Katarzyny Michalak. Jej książka, to według mnie, jakaś odmiana „dramo-fantasy”, dlatego że fabułę tej lektury spinają dramatyczne wydarzenia, które gdyby - czarodziejską mocą - wyciąć z tej historii, to nic by z niej nie zostało, a także doświadczeni jak biblijny Hiob bohaterowie, którzy mimo niesprzyjających okoliczności, mają niezwykłą zdolność do regeneracji. 

Mam egzemplarz próbny, nie do sprzedaży, ale jeśli ktoś chce przeczytać tę książkę, to chętnie ją oddam. Pierwsza osoba reflektująca na ten tytuł dostanie go.

W tej części Kamila poznaje tajemnicę Jakuba, wieść zwala z nóg, ale po kilku pyskówkach, kilku fochach, dziewczyna wraca do normalności, ciesząc się zasobnym kontem Jakuba, jak i przywilejami wynikającymi z bycia jego „protegowaną”. W sumie wszystko układałoby się po jej myśli gdyby nie to, że jej związek został wystawiony na wielką próbę, a i w okolicy pojawił się były mąż Małgosi, który raczej czystych intencji nie ma. Dlatego pomimo wielu problemów Kamila będzie musiała podzielić swoją uwagę na ukochanego, który na wszelkie sposoby broni się przed miłością i na Gosię, której życie zrujnować chce były mąż.

Już od pierwszej strony dramat goni dramat i dramatem popędza. W historii natrafimy na choroby typu: depresja, anoreksja, utrata wzroku, choroby serca, i najprawdopodobniej kilka innych o których zapomniałam, a także na porachunki mafijne, zabójstwa, przemoc domową, gwałty i wypadki. Teoretycznie nic nie mam do tak „bogatej” fabuły, ale niechże to ma ręce i nogi, niech to przypomina pasjonującą, ale jednocześnie wyważoną opowieść, a nie upakowaną tragediami i nielogicznościami melodramatyczną historię, w której bohaterowie to z jednej strony nieszczęśnicy - raz po raz doświadczani przez los, a z drugiej, wyidealizowane istoty żyjące w odrealnionym świecie, w którym egzystują tylko piękni i bogaci, a' propos w historii pojawia się nowa bohaterka, nie byle kto, bo uczestniczka konkursu Miss Polonia, czyli znowu vipowska ławka. 

Rozumiem, że od czasu do czasu człowiek potrzebuje magicznej książki, przy której zapomni o Bożym świecie, ale nawet w takich arealnych opowieściach potrzebny jest zdrowy rozsądek, dystans do opisywanych zdarzeń, a nie przesada służąca wzmocnieniu reakcji czytającego. Nie jestem w stanie pojąć fenomenu tej powieści, zakładam, że realistkom trudno jest wbić się tak absurdalną, arcydziwną fabułę, chociaż i w to wątpię, bo bajki czyta mi się bardzo dobrze. Żeby nie męczyć tematu, w tej książce podobały mi się cztery rzeczy: okładka, czcionka, kwiatowe wpisy przed rozdziałami, i opisy, które autorce świetnie wychodzą, niestety to za mało, żebym mogła uznać „Zacisze Gosi” za dobrą, wartą polecenia lekturę, ale jeśli chcecie sami przekonać się, jak to z tym życiem Kamili i Gosi jest to proszę bardzo, nic mi do tego, ja w każdym razie prace Katarzyny Michalak będę mijać już szerokim łukiem.

Czytaj dalej »

Zamierające światło, Stuart MacBride

Stuart MacBride

ZAMIERAJĄCE  ŚWIATŁO

Wydawnictwo:Amber
Data: 2007
Stron: 328
Oprawa: Broszurowa

Moja ocena 5/10 - przeciętna



Dzisiaj, po raz kolejny, będę zanudzać Was cyklem thrillerów Stuarta MacBride'a traktującym o pracy sierżanta Logana McRae. Serię zaczęłam czytać od tomu czwartego - „Domu krwi”, cóż i tak się zdarza, na szczęście książka na tyle mi się podobała, że szaloną przygodę z policjantami z posterunku w Aberdeen pociągnęłam dalej i… było dobrze, „Chłód granitu” był świetny, ale dobra passa nie może trwać wiecznie, dlatego kolejny tom „Zamierające światło” rozczarował mnie, tym samym, aby nie psuć sobie humoru i Was nie zamęczać wynurzeniami na temat powieści będącej częścią pewnej całości, postaram się, żeby było w miarę węzłowato, postaram się, nie obiecuję.

W tej części sierżant McRae, który powinien być - jak głosi notka wydawnicza - sarkastycznym i niejednoznacznym bohaterem, jest safandułą, którego zgłuszyła jego nowa przełożona, baba z jajami - inspektor Steel. Pod dowództwem nowej szefowej Logan może/powinien się zrehabilitować za niefortunnie przeprowadzoną akcję, nie jest to jednak łatwe, ponieważ Steel ma swoje specyficzne zachowania i nie uznaje odmowy. Dlatego Logan podwija ogon i, mimo że jego dziewczyna ciosa mu kołki na głowie, z pokorą wykonuje rozkazy przełożonej, a uwierzcie mi, ma co robić. Ktoś bestialsko morduje prostytutki, a ktoś inny podpala domy. Ludzie giną w zastraszającym tempie. Ogarnąć ten bajzel nie jest łatwo, zwłaszcza że, jak to bywa w Aberdeen, deszcz zmywa wszystkie ślady, ale oczywiście Logan będzie się dwoił i troił, żeby sprostać zadaniu.

MacBride miał świetny pomysł na fabułę, typowa klasyka, co nieco nawiązująca do Kuby Rozpruwacza, czyli coś, co zawsze dobrze się sprzedaje: prostytutki, rzeź i krew, dużo krwi, ale ilość utworzonych wątków przekracza ludzkie pojęcie. Co gorsze, autor błyskawicznie przeskakuje z jednego na drugi, przez co trudno skupić się nad licznymi śladami i powiązaniami. Nie jest tajemnicą, że w pewnym momencie wszystko się zazębia, i to jest świetne, jednak zanim do tego dojdzie trochę trzeba się pomęczyć, układając sobie w głowie wszystkie zależności pomiędzy bohaterami – tych też jest pod dostatkiem, i śledztwami, bo równolegle toczą się dwa dochodzenia, a w pewnym momencie nawet trzy.

Musiałam lodami osłodzić sobie tę lekturę, bo inaczej nie szło.
Mimo totalnego rozgardiaszu w opisywanej historii, książkę czytałam z zainteresowaniem i skupieniem, bo inaczej się nie da, ale brakowało mi entuzjazmu w pokonywaniu kolejnych rozdziałów, dlatego powieść męczyłam klika dni. Nie wiem, może dlatego że jestem przesycona stylem MacBride'a, w szczególności dosadnymi opisami z miejsc zbrodni, czy z sekcji zwłok, a być może też dlatego, że brakowało mi charakterystycznego dla autora czarnego humoru, który najprawdopodobniej został zastąpiony metaforami i przekombinowanymi porównaniami typu:

Na grubych udach cellulitis jak biały ser, na brzuchu rozstępy wielkie jak piaskowe wydmy, pośrodku rżysko krótkich, ostrych włosów, którym przydałaby się wykonana domowym sposobem depilacja” [str.12]

Nie to, że nie lubię takich opisów, ale gdy co kilka zdań w ten sposób charakteryzowane są ofiary, bohaterowie, jak również ich styl życia, to w pewnym momencie ma się dość. Chwilami miałam wrażenie, że MacBride upaja się kreatywnością swoich opisów, przez co zapomniał o stworzeniu wyrazistego charakteru Loganowi MacRae, który w tej części jest dupą wołową, całe szczęście, że inspektor Steel ma temperament szatana po ekstazy, bo inaczej cała ta zbyt wymyślna historia posypałaby się jak domek z kart, a tak trzyma ją sarkastyczna i dwuznaczna inspektor. Szczerze, gdybym przy pierwszym zetknięciu z twórczością MacBride'a trafiła na tę część, a nie na „Dom krwi” to nie wiem czy miałabym zacięcie do poznania tej serii, bo „Zamierające światło” jest w mojej ocenie przeciętnym thrillerem, przy pisaniu którego najprawdopodobniej autor wyznawał zasadę im więcej tym lepiej, mnie przesada nie przekonuje, dlatego na jakiś czas daję sobie spokój z tym cyklem. Jednak jeśli ktoś odnajduje radość w chaosie i cynicznych, podkolorowanych opisach, to śmiało może brać się za „Zamierające światło”.





Czytaj dalej »

Sucha sierpniowa trawa, Anna Jean

Anna Jean


SUCHA SIERPNIOWA TRAWA

Wydawnictwo: Black Publishing
Data: 2014
Stron 299
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 6/10 – dobra



W upalny sierpniowy dzień trzynastoletnia Jubie wraz z mamą i rodzeństwem opuszcza rodzinne strony w Północnej Karolinie, aby odpocząć i poszaleć u wujka mieszkającego na Florydzie. Rodzinie Wattsów towarzyszy czarnoskóra Mary – pomoc domowa, którą Jubie darzy wielkim uczuciem. Dla dziewczynki Mary jest synonimem domu, ciepła i miłości; ta kobieta ją utula, pociesza gdy ojciec furiat przekracza granice wymierzania kary, i cierpliwie tłumaczy, kiedy inni nie chcą tracić na to czasu. Wyruszające w podróż kobiety nie przypuszczają, że lato 1954 roku będzie dla nich okresem dramatów i wielkich zamian. 

Kiedy zaczęłam czytać „Suchą sierpniową trawę” Anne Jean, książkę, powiedzmy szczerze, niezbyt wyrafinowaną, bo nie wyróżnia jej ani urzekający styl, ani oryginalna koncepcja, to zaczęłam zastanawiać się, dlaczego ta powieść ma takie wzięcie, odpowiedź jest bardzo prosta, ponieważ autorce udało się, w oparciu o własne wspomnienia i doświadczenia, stworzyć niezwykle emocjonalną historię, poruszającą ciągle aktualny i dotkliwy problem rasizmu. Włos się jeży i nóż w kieszeni otwiera, kiedy czyta się o segregacji rasowej. Współczesnym ludziom trudno zaakceptować to, że jeszcze 60 lat temu - w Ameryce, obecnie świecie wolnych ludzi - biali i czarni korzystali z oddzielnych szkół, toalet, ławek, przedziałów czy restauracji, że człowieka innego koloru niż biały można było bezkarnie poniżyć i uderzyć, to było w porządku, faux pas było traktowanie czarnoskórych jak równych sobie. I właśnie ta szokująca prawda historyczna plus wiernie oddane cechy ówczesnych realiów z wyraźnym podkreśleniem różnic klasowych, połączone ze wzruszającą i zarazem bulwersującą historią rodziny uchodzącej za idealną, tworzą emotywny obraz, wobec którego nie sposób być obojętnym. Szczególnie że na tym tle wyróżnia się wrażliwa nastolatka, która nie potrafi zaakceptować pewnych faktów, a zwłaszcza tych dotyczących uprzedzeń wobec drugiego człowieka, i mimo że jej dziecięca natura nie radzi sobie z pewnymi zjawiskami, to jednak Jubie rozumie więcej niż innym się wydaje i ten czas, to upalne lato jest dla niej, ale też dla innych, czasem przemiany, pewnej mentalnej metamorfozy.

Powieść Anne Jean nie zaskakuje scenariuszem, bo motyw segregacji rasowej przewija się w wielu innych lekturach, i mniej więcej każdy wie czym to pachnie, jednak to, co czyni tę książkę udaną, to gracja i wyczucie z jakim autorka przedstawiała historię Wattsów i problem rasizmu, który  wyjątkowo wyraziście został ukazany w zachowaniach bigoteryjnego, nietolerancyjnego  społeczeństwa. Poza tym, w tej poruszającej opowieści nie brakuje niedomówień i ciężkiego klimatu charakterystycznego dla prowincji Północnej Karoliny, mnie trochę uwierał prosty, niefinezyjny styl pisania Anne Jean, ale podejrzewam, że większość osób doceni niewyszukany język, w końcu narratorką jest trzynastoletnia dziewczynka. Sądzę, że dopóki będzie istnieć problem rasizmu, to tego typu historie, nawiązujące do tolerancji i szacunku, zawsze będą wywoływać poruszenie, dlatego jeśli interesuje Was tematyka segregacji rasowej na terenach Południowej Ameryki w latach 50. XX wieku, to ten tytuł powinien spełnić Wasze oczekiwania. 

 


Czytaj dalej »

Plan dnia w obrazkach

Dzisiaj trafił mi się, jak ślepej kurze ziarno, wolny dzień, jakież ja miałam ambitne plany, czego to ja nie miałam zrobić... nic nie zrobiłam! Zawsze jak mam do dyspozycji trochę luzu, to mało kiedy korzystam z niego właściwie, dzisiaj również tak było.

Rano łaziłam po domu jak obłąkana, czytać coś? niee, oglądać coś? niee, pisać coś? niee, a jest co, bo pięć książek: „Błękitna wampirzyca”, „Sucha sierpniowa trawa”, „Jeszcze jeden dzień”, „Zacisze Gosi” i „Apokalipsa Z. Mroczne dni” czekają na komentarz. Ze stanu maligny wyrwała mnie sąsiadka, która kawę przygotowała, utuliła i zorganizowała babski wypad, na którym też weny nie miałam i wróciłam z niego tylko z tymi cacuszkami.

Kiedy ja z takich pierdół wyrosnę?
Pal licho to, kilka godzin później spojrzałam na przepełnione półki i  postanowiłam, że oddam dwie książki „Marcowe fiołki” i "Tajny Raport Millingtona”. Pierwszy tytuł został przeze mnie zmolestowany, drugi jest nowiutki, jeśli ktoś ma ochotę na którąś z tych książek, to proszę pisać w komentarzu. Żeby nie męczyć i Was i siebie, pierwszy komentujący, który zgłosi chęć posiadania którejś (jednej) z powyższych powieści, dostanie ją ode mnie bez szemrania, ale proszę o przemyślany wybór, zwłasza jeśli chodzi o „Tajny Raport Millingtona”, bo zakładam, że to książka, które nie każdemu przypadnie do gustu.

Brać póki mam chęć oddać :-)
Wieczorkiem wybudziłam się z letargu i wzięłam się za czytanie, na warsztat poszło „Zamierające światło” MacBride'a, tak, będę Was zamęczać tą serią, i kupiony kilka dni temu FanBook - gazetka wydana na nie najlepszej jakości papierze, ale taniutka i w sumie ciekawa, dopiero ją przejrzałam, jednak sądzę, że nie będzie źle.

Żelki, kawa i ciastko... turbulencje żołądkowe gwarantowane
Przypomniało mi się, rano zaskoczyła mnie przesyła, była w niej książka i... okulary w czerwonych oprawkach :D Takich patrzałek jeszcze nie maiłam, muszę przyznać, że prezent jest odjechany, ale następnym razem, jako dodatek, poproszę szczęśliwe numerki w Lotto.

Im człowiek starszy, tym coraz coraz głupsze pomysły przychodzą mu do głowy ;-)
Nie wiem czy jest sens pisać o książkach, które czekają na czytanie, ponieważ każdy szanujący się mol książkowy ma spore zapasy, ja też takie mam; trochę bibliotecznych, trochę kupionych, trochę od wydawnictw, ot! taki miszmasz.

Czasu, czasu poproszę
Ułożenie książek nie jest przypadkowe, układam je w kolejności czytania, co nie oznacza, że zawsze się tego trzymam :-) 

Na zakończenie pochwalę się, że zakwitły mi bzy, które przez kilka lat były jak zaklęte. W tym roku cieszę się zapachem i wyglądem "Krasawicy Moskwy" i "Lilaka sensation", yupi! uwielbiam lilaki!



Wystarczy tego bredzenia, miałam plan zorganizować to inaczej, wyszło jak wyszło. Życzę przyjemnego wieczoru i oczywiście udanych lektur. 

 
Czytaj dalej »

Suflet, Asli E. Perker

Asli E. Parker

SUFLET

Wydawnictwo: Sonia Draga
Data: 2014
Stron: 328
Oprawa: Zintegrowana

Moja ocena: 8/10 - rewelacyjna




Suflet” powieść Asli E. Perker ma bardzo apetyczny tytuł. Podejrzewam, że każdy wie jak wygląda ten przepyszny deser, można śmiało powiedzieć, że jest to idealny wypiek, ale wbrew pozorom trudny do wykonania, bo nawet jeśli włoży się w niego multum pracy, dokładnie odmierzy produkty, to i tak może się nie udać, ponieważ suflet jest niezwykle wrażliwy na zmiany temperatury, nawet niewielkie wahania mogą sprawić, że mimo szczerych chęci, w decydującym momencie ciasto opadnie. Być może zastanawiacie się po co rozprawiam o suflecie, ano dlatego, że przygotowanie tego deseru, poświęcony mu czas, jak i wynik końcowy, nie zawsze właściwy, można porównać do życia, bo po pierwsze, jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, a po drugie, często mimo zmagań i olbrzymiego nakładu pracy, nie jest ono takie, jakie sobie wymarzyliśmy, o tym właśnie jest ta książka; o wielkich rozczarowaniach, niespełnionych marzeniach i o budowaniu, nie zważając na trudności, nowej drogi życia.

Suflet czekoladowy. Źródło.
Powieść Perker to scena trojga bohaterów: Lili – Filipinki mieszkającej w Nowym Jorku, która swoje życie poświęciła mężowi gburowi i adoptowanym dzieciom, mającym dla niej więcej pogardy niż miłości. Lila jest uroczą kobietą, która zaabsorbowana dbaniem o innych zapomniała o sobie, stanu tego nie poprawia nagła choroba męża, który zaczyna nienawidzić swojej dobrej, pomocnej żony. Marca – bujającego w obłokach Paryżanina, właściciela galerii z komiksami, zakochanego po uszy w swojej żonie. Beztroska Marca kończy się w chwili, gdy w pewne piątkowe popołudnie wchodzi do domu pachnącego waniliową kawą i odkrywa, że jego ukochana nie żyje. Ferdy – mieszkanki Stambułu, rezolutnej i towarzyskiej pani domu, której życie przewraca się do góry nogami w chwili, gdy jej schorowana i ekscentryczna matka,  wprowadza się do jej domu. Trudny charakter matki, sprawia, że nie ułatwia życia swojej córce.

Asli E. Perker. Źródło.
Trzy historie scalają się w jedną przepiękną, mądrą, i niezwykle wzruszającą opowieść o ludzkich losach. Wielkie brawa dla autorki za wnikliwość i za doskonały zmysł obserwacji, i co najważniejsze, za umiejętność nazywania rzeczy po imieniu. Mnie ta powieść oczarowała, nie tylko w tle pachnącymi przyprawami, melodycznym stukaniem garnków i mieszaniem deserów, ale przede wszystkim smakami życia, opisanymi z wielką szczerością, wrażliwością i estetyzmem. Powieść - z powodu swojej refleksyjności - ma specyficzny, lekko melancholijny, momentami feeryczny klimat, być może dlatego, że ta czarująca historia ma też metaforyczny wydźwięk. Poza tym, niepowodzenia bohaterów łagodzone są przez gotowanie, może to banalnie zabrzmiało, ale to właśnie kuchnia, a także związane ze wspomnieniami zapachy i smaki przynoszą bohaterom ukojenie. Magia kuchni ma niezwykłą moc, mnie bardzo podobało się podejście Marca, dla którego kuchnia „nie miała czasu się zatrzymać, zapłakać. (…) A więc musiała być gotowa; musiała podać swoim powracającym do domu dzieciom kromkę chleba. Kuchnia była matczynym łonem, dłońmi ukochanej osoby i osią kosmiczną" [str.128] 

W „Suflecie” kuchenne eksperymenty nie są na pierwszym planie, ale są czymś, co towarzyszy bohaterom w dniach smutku i radości, są odskocznią i metodą na wyrażenie uczuć, bo to właśnie one grają tutaj pierwsze skrzypce. To ich brzmienie towarzyszy nam od początku aż do końca, w powieści nie ma szalonej akcji, rozbudowanych dialogów, jest tylko wewnętrzny głos bohaterów, który zdradza ich największe tajemnice, rozczarowania i marzenia, a także uzmysławia jaki wpływ na nasze losy mają życiowe dramaty i w jaki sposób można sobie z nimi radzić. Powieść Asli E. Parker jest doskonałą lekturą dla smakoszy słowa, bo w tej książce nie tylko tytuł jest pyszny, ale również historia trojga doświadczonych przez los bohaterów. 
 


Czytaj dalej »

Chłód granitu, Stuart MacBride

Stuart MacBride

CHŁÓD GRANITU

Wydawnictwo: Amber
Data: 2007
Stron: 320
Oprawa: Broszurowa

Moja ocena: 7/10 – bardzo dobra





Nie wiem czy pamiętacie, ale jakiś czas temu czytałam „Dom krwi” Stuarta McBride'a. Jak się okazało był to czwarty tom cyklu opisującego pracę policji w niewielkim miasteczku położonym w północno-wschodniej Szkocji, a w szczególności śledztwa sierżanta Logana McRae. Książka na tyle mocno mi się spodobała, że postanowiłam poznać cały ten cykl, oczywiście od początku. Na moje szczęście bardzo sprawnie poszło mi zdobycie „Chłodu granitu”. Bogiem a prawdą trochę obawiałam się tej powieści, ponieważ ostrzegano mnie, że skoro miałam pewne problemy z przyswojeniem „Domu krwi”, którego fabuła momentami była dla mnie zbyt przejaskrawiona, to podobne odczucia mogę mieć po tomie wprowadzającym. Nic z tych rzeczy. „Chłód granitu” bardzo mi się podobał, może dlatego że jestem ogromnie wrażliwa na krzywdę dzieci, a w tej powieści jest ona ukazana w bardzo brutalny, pozbawiony jakichkolwiek sentymentów sposób, co sprawiało, że lektura wywołała u mnie multum uczuć, w szczególności odczucie bezsilności i wściekłości na wypaczonych, zdegenerowanych osobników.

Główny bohater czyli Logan McRae, a'propos już dawo nie czytałam tak mylnego opisu postaci, nie wiem kto maczał w tym palce, ale scharakteryzowania Logana jako policjanta bez złudzeń, bez sentymentów i skrupułów, przekraczającego prawo i łamiącego regulamin, to jakieś wierutne brednie, bo kto jak kto, ale Logan McRae jest wzorowym stróżem prawa i daleko mu do nieetycznych zachowań. W każdym razie nasz niezłomny sierżant wraca do pracy po długim, rocznym, urlopie zdrowotnym. Jak na złość zostaje od razu rzucony na głęboką wodę. Musi wytropić mordercę dzieci. Sprawa nie jest łatwa. Dochodzenie utrudnia ciągle padający deszcz, który skutecznie zaciera ślady, nie ma też żadnych świadków, przez co policja tkwi w martwym punkcie, a ofiar przybywa.

Musieli wyciągnąć go z zimnego, wypełnionego wodą rowu, zanim lekarz mógł stwierdzić zgon. Chociaż wątpliwości być nie mogło; dzieciak nie żył od dawna. Leżał teraz na plecach na kwadratowej płachcie niebieskiej folii, wystawiony na widok publiczny. Koszulkę z napisem „X-men” miał zadartą pod szyję. Poza tym był nagi.”

Zabójstwa dzieci poruszają jak żadne inne, a jeśli autor nie przebiera w słowach i w dobitny sposób relacjonuje śledztwo, czy sekcje zwłok maleństw, to dostajemy najgorszy z koszmarów. Mnie ta historia bardzo dotknęła, głównie dlatego że psychologiczna strona tej książki jest bez zarzutu, owszem gdybym się uparła, to przyczepiłabym się do tego, że MacBride poszedł po linii prostej, czyniąc z mordercy kogoś, kogo profiler wytypowałby bez chwili wahania, ale że czytelnik nie jest specem od analiz kryminalnych, to zanim pozna tożsamość mordercy będzie musiał pokonać kawał mocnego tekstu, momentami prowadzącego na manowce, ponieważ śledztwo się skomplikuje, a ilość podejrzanych będzie dość liczna.

Droga do poznania wyników dochodzenia policji z Aberdeen jest arcytrudna, gdyż nie tylko psychologiczny aspekt powieści daje się we znaki, ale również dobitne opisy zwłok dzieci ściskają za gardło, zapewne dlatego że gwałtowna i brutalna śmierć dziecka to nienaturalna kolej rzeczy. Temat ten jest bolesny i szokujący, dla niektórych wręcz tabu. Na szczęście MacBride wplata w fabułę - przełamując przerażający wątek - ironiczny, czarny humor i tworzy intrygujących bohaterów, którzy poszczycić się mogą wyjątkową osobowością, i o ile w „Domie Krwi” irytowała mnie karykaturalność niektórych ich cech, o tyle w tej części odbierałam ich jako bardziej prawdziwych, nieprzekłamanych. W mojej ocenie „Chłód granitu” to bardzo dobry, klimatyczny thriller, na pewno specyficzny i nie dla każdego, bo ilość makabry i wulgaryzmów przechodzi ludzkie pojęcie, ale jednak taki, który czyta się z przejęciem i w ciągłym wzburzeniu. Mnie MacBride kupił, dlatego cieszę się, że przede mną leży kolejna część „Zamierające światło”, coś czuję, że będzie się działo.

Czytaj dalej »

Kuchenne rewolucje. Nowe przepisy Magdy Gessler

Magda Gessler

KUCHENNE REWOLUCJE.

NOWE PRZEPISY MAGDY GESSLER

Wydawnictwo: Znak Literanova
Data: 2014
Stron: 160
Oprawa: Miękka



Kuchenne rewolucje. Nowe przepisy Magdy Gessler” to nie lada gratka dla fanów restauratorki, ponieważ w publikacji można znaleźć przepisy - oczywiście nie wszystkie - z czterech ostatnich sezonów „Kuchennych rewolucji”, dlatego, że jest to druga książka powstała na podstawie programu emitowanego w TVN. Każdy przepis opatrzony jest informacją z którego sezonu i odcinka pochodzi. Uważam to za ciekawy pomysł, bo osoby zainteresowane konkretną recepturą mają możliwość podejrzeć wykonanie przepisu na stronie kuchennerewolucje.tvn Poza tym książka ma interesujący wstęp dotyczący pracy Magdy Gessler nad metamorfozami restauracji, i o ile w tych tekstach entuzjazm autorki szalenie mi się podoba, o tyle uważam, że chyba co nieco przecenia swoją pracę, ale my tu nie o marketingowym wizerunku Pani Gessler a o jej przepisach.

Bogiem a prawdą spodziewałam się, że będą to przepisy skomplikowane, szałowe formuły tylko dla wtajemniczonych w kulinarne tajniki, jednym słowem, nie dla przeciętnego Kowalskiego, który nie dysponuje „puchatym kontem”* i do suto wyposażonego marketu dalej mu niż bliżej. Myliłam się. Większość przepisów jest bardzo łatwa w wykonaniu, z całą pewnością ktoś, kto ma  już za sobą etap przypalania wody będzie umiał usmażyć polecane przez Magdę Gessler placki ziemniaczane, ugotować kartoflankę, czy przygotować lody migdałowe. Szczególnie że przepisy są czytelne, często bardzo proste, a i dostępność składników nie powinna nastręczyć kłopotów. Co więcej, każde danie opatrzone jest czarującym zdjęciem, którego za pewne głównym zadaniem jest kuszenie nieszczęśnika, który weźmie do ręki nowe przepisy Magdy Gessler.

Dodam jeszcze, że „Kuchenne rewolucje. Nowe przepisy Magdy Gessler” podzielone są na działy:
Przystawki (Ryba po grecku, Kruche babeczki z mięsem z kaczki)
Zupy (Zupa szczawiowa, Zupa cebulowa na karmelu i białym winie)
Sałatki (Sałatka cezar nieoszukana, Sałatka z kurczaka po amerykańsku z kukurydzą)
Dania wegetariańskie (Naleśniki z bryndzą, Kluski śląskie z pesto)
Ryby (Gołąbki z dorsza, Piracka ryba)
Mięsa (Faszerowana kaczka, Sekret podwójnego schabowego)
Desery (Copa melba, Mango lassi)

W książce znajduje się sześćdziesiąt przepisów, których - jak już wspomniałam -  wykonanie nie jest trudne, zaś jeśli chodzi o smak - nic zarzucić im nie można, piszę to z całą odpowiedzialnością, ponieważ z kuchnią żyję za pan brat i większość tych przepisów znam i lubię, dlatego według mnie, wydanie jest idealne dla osób, które zaczynają się bawić w eksperymentowanie w kuchni lub chcą poszerzyć, ewentualnie odświeżyć swoją wiedzę w zakresie przyrządzania pewnych dań. Dla zaawansowanych w sztuce kucharskiej nowe przepisy Magdy Gessler mogą nie być odkrywcze, ale na pewno będą ciekawym urozmaiceniem kulinarnej kolekcji, zwłaszcza że publikacja zachwyca kolorami i grafikami, o przepisach już nie wspomnę.


*określenie zapożyczone z książki Joanny Sykat :-)
Czytaj dalej »

Alicya, Patrick Senecal

Patrick Senecal

  ALICYA


Wydawnictwo: Fu Kang
Data: 2010
Stron: 441
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 8/10 - rewelacyjna 




Alicja/Alicya jest błyskotliwą nastolatką, mającą wszystko co jej do szczęścia potrzebne: serdeczną przyjaciółkę, cudownego chłopaka i kochających rodziców, którzy daliby jej gwiazdkę z nieba, ale niepokorna, pełna sprzeczności i głodna nowych wyzwań Alicja nie chce gwiazdki. Dziewczyna zamierza opuścić rodzinny dom, bo pragnie być niezależna i chce zdobyć nowe doświadczenia. W dniu, w którym skończyła osiemnaście lat, mimo sprzeciwu rodziców, pakuje manatki i jedzie do Montrealu. Tam, na jednej z ulic, zauważa jak nieznajomy gubi portfel. Alicja w pogoni za mężczyzną wskakuje do metra i wysiada... gdzieś tam, w miejscu które stanie się jej największym koszmarem. Dzielnicy gdzie nie istnieją żadne normy moralne.

Patrick Senecal. Źródło.
Alicya” Patricka Senecala kanadyjskiego pisarza, pasjonującego się suspensem, fantastyką i grozą, autora m.in. takich książek jak „Oko za oko”, „Pasażer”, „Na progu” jest pastiszem „Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carolla. Dzieło Carolla jest doskonałym polem manewru do stworzenia iluzyjnej rzeczywistości, szczególnie gdy posiada się wyobraźnię nieznającą granic, a tej Senecalowi nie brakuje. Ze swojej powieści uczynił fenomenalną historię, w której logika nie istnieje i gdzie filozofia Fredricha Nietzhschego jest interpretowana, przez bohaterkę, w dość przewrotny sposób, a znaczy to tyle, że zadufana w sobie dziewczyna neguje moralność, uważa, że wszelkie normy postępowania ograniczają wolność i aby uzyskać pełnię szczęścia należy robić co tylko się chce. Jak można się domyśleć nic z tego dobrego nie wyniknie. Wszelkie działania Alicyi sprawią, że ta młoda istota będzie się stawać amoralna, po części będzie to wynik jej naiwności i otumanienia wywołanego przyjmowaniem narkotyków o nazwach Makro i Mikro, ale też okoliczności, ponieważ bohaterka nie trafiła do baśniowej krainy, ale do przerażającego miejsca, w którym rządzi seks i okrucieństwo.

Historia Alicyi napawa trwogą, raz, że psychiczna metamorfoza bohaterki jest bolesnym zjawiskiem, a dwa drastyczne, bardzo, bardzo sugestywne opisy przemocy i seksu, sprawiają, że zostajemy zamknięci w kleszczach przerażenia, tym bardziej że szaleństwo w tej opowieści jest niezwykle realne, zapewne wywołane specyficznym językiem, nawiązujący oczywiście od pracy Carolla, jak i ekspresywnymi postaciami, które mają wiele wspólnego z bohaterami „Alicji w Krainie Czarów”, tak więc m.in. znajdziemy „sobowtóra” Królika, tabletki, które wywołują wizje bycia olbrzymką i mikro istotką, a także kopię Gąsienicy,  Szalonego Kapelusznika, i Czerwonek Królowej.

Książka Senecala jest specyficzną i trudną lekturą, nie tylko z powodu dosadnego języka i przerażających opisów scen ociekających wszelkimi wydzielinami ludzkiego ciała, ale głównie za sprawą jej metaforyczności ukrytej w każdym zadaniu i każdym działaniu bohaterów. Poza tym, filozoficzne rozważania stanowią wyzwanie, szczególnie że ich znaczenie często ukryte jest pod obscenicznymi scenami i alegorycznymi dialogami. Na mnie książka zrobiła wrażenie, skończyłam ją czytać kilka dni temu i nadal o niej myślę, bez wątpienia „Alicya” jest niezapomnianą powieścią, według mnie, fenomenalnym dziełem Senecala, który w oparciu o baśniową historię Carolla, stworzył surrealistyczną „Alicję w Krainie Antylogiki” - mroczną, duszną i ściskającą za gardło opowieść tylko dla wytrwałych czytelników o mocnych nerwach. 
 
Czytaj dalej »