W matni, Daniel Glattauer

Daniel Glattauer

W MATNI

Wydawnictwo: Sonia Draga
Data: 2014
Stron: 312
Oprawa: zintegrowana

Moja ocena: 6/10 - dobra




Daniel Glattauer jest austriackim pisarzem, któremu rozgłos przyniosły powieści „N@pisz do mnie” i jej kontynuacja „Wróć do mnie”. Obie powieści uznano za bestsellery i przetłumaczono na wiele języków. Sława, sławą, ale do mnie wszystkie te informacje nie dotarły. Jego najnowszą książką „W matni” (powieść ma zostać zekranizowana) zainteresowałam się głównie za sprawą rekomendacji Austria Presse Agentur, która reklamuję powieść, jako „Trzymający w napięciu thriller miłosny. Prawdziwe dzieło literackie”. Czy faktycznie tak jest? Niekoniecznie. Historia jest interesująca - to pewne, ale brak jej większego niepokoju, a i kilka elementów, w mojej ocenie, nie jest do końca trafionych.

Historia rozpoczyna się kiedy na trzydziestosześcioletnią Judith przypadkiem wpada nieznajomy mężczyzna. Niefortunne poznanie jest początkiem dziwnej znajomości - natarczywej obecności, jak się później okazuje Hannesa, w życiu Judith. Mężczyzna zakochuje się w niej na zabój, jego szarmanckie zachowanie i niezwykle uroczy uśmiech, sprawia, że nie ma problemów z nawiązaniem nici porozumienia nie tylko ze swoją wybranką, która straciła już nadzieję na poznanie kogoś interesującego, ale też z jej rodziną i przyjaciółmi.

Nie wiedziała dokładnie na czym polega urok tego pana Hanenesa (…) Może oszołomiło ją, że tak usilnie interpretował ich przypadkowe spotkanie jako zrządzenie losu. Może oczarowało ją to, że zjawiał się znienacka, zawsze wcześniej, niż można się go było spodziewać. A może zaimponowała jej konsekwencja, z jaką dążył do zawarcia bliższej znajomości; jakby nic więcej nie było dla niego ważne, jakby już nikt na tym świecie dla niego nie istniał, tylko ona. [str. 24]

O ile na początku znajomości Judith radziła sobie z obsesyjnym okazywaniem miłości przez Hannesa, którą opisywała jako zdolność kochania w nadzwyczajny, ponadwymiarowy, zapierający dech w piersiach sposób, tak z czasem nie była w stanie znosić fanatycznego uczucia, zwłaszcza że nie odwzajemniała jego zaangażowania i pożądania. Poza tym, przez intensywną obecność Hannesa, zaczęła czuć się osaczona. Nie zwlekając zbyt długo postanowiła zakończyć ten niezdrowy związek, jednak jej nowy „przyjaciel” to nie typ, którego można łatwo się pozbyć. 

Źródło
Powieść Glauttauera porusza bardzo interesujące zagadnienie – toksycznych związków, kiedy to „ukochany” staje się prześladowcą, doprowadzając kobietę swojego życia do ruiny. Temat ten idealnie nadaje się na książkę, oczywiście o ile uda się stworzyć z niego coś, co innym się nie udało. Nie napiszę, że autor nie podołał zadaniu, nic z tych rzeczy, jednak uważam, że skupienie się tylko na Judith, narratorce tej historii, to nie do końca udany manewr. Brakowało mi ukazania intencji Hannesa. W tej historii jest on jedną wielką niewiadomą i dopiero w finale, dosłownie na kilku kartkach, poznajemy parę faktów z jego życia. Mam świadomość, że poświęcenie uwagi tylko i wyłącznie Judith nie jest przypadkowe, że tak naprawdę o nią w tym wszystkim chodzi, o jej odczucia, a szczególnie o ukazanie jej reakcji na próby manipulowania, na jej obłęd, i niemożność nazwania rzeczy po imieniu. Za to zobrazowanie psychiki osaczonej kobiety należą się Glattauerowi brawa. Wielki plus należy się również za genialne, metodyczne pranie mózgu nie tylko bohaterce, ale również czytelnikom, uwierzcie mi, że w pewnym momencie pomyślałam sobie „O co jej chodzi, przecież ten Hannes nie jest taki zły, to ona ma problem”, mój błąd, dałam się zmanipulować, tak jak całe otoczenie Judith. Ten psychologiczny aspekt jest niezwykle udany, ale mimo to odczułam brak głębszej analizy emocji rodziny bohaterki, poza dokładnym poznaniem jej charakternej praktykantki, szesnastoletniej Bianci, która jest prawdziwym wulkanem energii, świetnie kontrastującym z melancholijną Judith.

Książka Daniela Glattaura posiada ciekawą perspektywę i świetne, szkoda że nieidealne, ale może za dużo wymagam, psychologiczne ujęcie. Do gustu przypadł mi też język powieści, który jest ciekawym połączeniem poetyckich, nastrojowych, ale też chłodnych tonów. Niestety rozczarowało mnie napięcie tej historii, jak na thriller za mało było niepokoju i ekscytacji związanej z czytaniem kolejnych stron. Dialogi w formie scenariusza to również nie był najlepszy pomysł. Zawiodło mnie też niespodziewane zakończenie, szast-prast i po wszystkim. Na szczęście te niedoskonałości nie psują lektury, uważam, że warto przeczytać „W matni” żeby się przekonać jak łatwo ukraść i zniszczyć komuś życie, i jak trudno się przed tym obronić.


Czytaj dalej »

Rook, Graham Masterton

Graham Masterton

ROOK

Wydawnictwo: Replika
Data: 2014
Stron: 276
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 6/10 - dobra 




Graham Masterton to twórca, któremu pisanie wychodzi raz lepiej, raz gorzej, ale nie szkodzi, zaakceptowałam to, co więcej, często mam niezłą frajdę z czytania słabszych książek, bo jednak jest coś w jego stylu, co sprawia, że jego prace dostarczają mi niemałej rozrywki. Tak też właśnie jest w przypadku powieści „Rook” - będącej początkiem cyklu horrorów, w którym opisane zostały przygody Jima Rooka, nauczyciela języka angielskiego i przedmiotów specjalnych w West Crove Communitv College. Książka nie jest ani straszna (najstraszniejsza jest w niej okładka), ani skomplikowana, ot po prostu jest przyjemną lekturą w typie miejskich legend, gdzie prym wiodą duchy i demony, a wszystko spowite jest w lekkim klimacie dreszczowca. 

 
Jim Rook to nauczyciel z powołaniem, dla swoich uczniów z klasy specjalnej jest w stanie zrobić bardzo wiele, więc kiedy zostaje brutalnie zamordowany jego wychowanek, a inny jego uczeń aresztowany pod zarzutem zabójstwa, Jim jest pewny, że to jakieś nieporozumienie, zwłaszcza że widział, jak z miejsca zbrodni wychodzi wysoki, ubrany na czarno mężczyzna. Szkopuł w tym, że nikt inny nie zauważył tego charakterystycznego osobnika. Rook, realista pełną gębą, nie dopuszcza do siebie myśli, że mógł widzieć zjawę, dopiero informacje uzyskane od sąsiadki i jednej z uczennic, otwierają mu oczy na zjawiska paranormalne, a dokładniej na religię voodoo i związane z nią ceremonie. Jak na złość, zjawa, a właściwie Dym - duch opuszczający ciało, zaczyna szantażować Jima, ale dzielny nauczyciel nie podda się tak łatwo, tym bardziej, że jego uczniowie stają za nim okoniem i nie zamierzają opuścić go w niedoli.

        Czyż rodzinne podobieństwo nie jest duże?
Rook to postać specyficzna, taka trochę nieporadna, zamotana, ale bardzo sympatyczna, zresztą tak samo jak jego uczniowie, wyjątkowe istoty, nieokiełznane, jednak na swój sposób rozbrajające. Taka charakterystyka nasuwa podejrzenie, że nie mamy do czynienia z pełnokrwistym horrorem, cóż... mylić się nie będziemy. Większość książki przeczytałam z lekkim uśmiechem. Liczne niebezpieczne sytuacje miały tak zabawną oprawę, że ubawiłam się czytając o zakopywaniu żywcem, czy o bliskich spotkaniach z żywym trupem, nic na to nie poradzę, że Masterton tak to wykreował, i nie sądzę, żeby była to kwestia przypadku. Jestem pewna, że powieść taka miała być, szczególnie że cykl pisany był z myślą o serialu TV, samo przez się połączenie żartu, grozy i prostoty złe nie jest. Historia nauczyciela widzącego duchy ma elektryzować, być może wywołać lekki dreszcz niepokoju, na pewno nie miała być horrorem po którym będą się śnić koszmary. Bo chociaż w powieści nie brakuje efektownego upuszczania krwi, ceremonii voodoo i czarnej magii, to jednak daleko jej do typowego przerażacza, być może dlatego że opowieść jest klasyczna, nie ma w niej nic zaskakującego, i jedynie informacje na temat voodoo, przekazywane szeptem przez bohaterów, sprawiają, że historia nabiera mrocznej aury, ale nie na tyle, żeby zniwelować tę sympatyczną otoczkę, oczywiście zakładając, że dowcipna strona książki jest wpadką, a raczej nie jest. Mnie czytanie „Rooka” sprawiło radochę, ta prosta historia o krwiożerczym czarowniku voodoo i prostodusznym nauczycielu wpasowała się w mój nastrój i sądzę, że przypadnie do gustu czytelnikom lubiącym subtelne opowieści o zjawach i złych siłach, które dybią na nieszczęśników, zaś osoby poszukujące mocnych wrażeń i wyjątkowych fabuł mogą się mocno rozczarować "Rookiem", dlatego uważam, że lekturę tej książki należy głęboko przemyśleć. 

Cykl Rook: „Rook”, „Kły i pazury”, „Strach”, „Demon zimna”, „Syrena”, „Ciemnia”, „Złodziej dusz”, „Ogród zła”.
 

Czytaj dalej »

Kiss, Ted Dekker i Erin Healy

Ted Dekker & Erin Healy

KISS

Wydawnictwo: Fontanna
Data: 2010
Stron: 336
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 5/10 - przeciętna 




Teda Dekkera (speca od metaforycznych thrillerów) i mnie łączy przedziwna relacja. Przedziwna dlatego, że jego książki wzbudzają we mnie mieszane uczucia, a mimo to, raz za razem podejmuję się ich czytania, coś mi się wydaje, że to toksyczna więź. Moja przygoda z twórczością Dekkera zaczęła się od „Obsesji” - interesującej, choć momentami słabej historii. Następnie był „Dom” świetna powieść napisana wraz z Frankiem E. Perettim tym m.in. od „Synów Buntu”, później przyszła kolej na „Adama” - moje wielkie rozczarowanie, no i teraz na „Kiss” - olaboga!

                                   Ted Dekker. Źródło.
Dekker i Healey (wielokrotnie nagradzany wydawca) wykorzystali ciekawy, ale niekoniecznie oryginalny pomysł. Ich bohaterka budzi się ze śpiączki, ma częściową amnezję, nie pamięta nic, co wydarzyło się w ostatnich sześciu miesiącach. Rozpoznaje najbliższe osoby, ale za żadne skarby świata nie jest w stanie przypomnieć sobie mężczyzny, który podaje się za jej narzeczonego. Shauna jest w szoku, dodatkowo informacja o wypadku w którym uczestniczyła doprowadza ją do załamania nerwowego. Fakty, które wiążą się ze zdarzeniem nie zgadzają się, podobno znaleziono w jej samochodzie narkotyki, ale ona nigdy z nimi nie eksperymentowała, inne newsy również nijak nie pasują do jej osoby. Zdesperowana kobieta postanawia na własną rękę rozwiązać sprawę tajemniczego wypadku.

Fabuła tej książki przypomina scenariusz niskobudżetowego filmu, w którym roi się od przeróżnej treści zagadek, ale tak naprawdę nic nie jest tajemnicą, bo wszystko łatwo rozszyfrować. Tak właśnie jest z tą powieścią. Już na samym początku możemy się domyśleć kto, co i dlaczego. Co gorsze główna bohaterka popełnia wszystkie możliwe błędy, zamiast trzymać buzię na kłódkę, to klepie nią wte i wewte, zdradzając podejrzanym osobom najistotniejsze informacje. Tak, wiem, że powieść sensacyjna rządzi się swoimi prawami, ale dlaczego wykorzystywane są tak kiepskie chwyty. Ubolewam też nad tym, że ciekawe motywy, jak choćby dar jakim została obdarzona Shauna po wypadku, to jest poznawanie wspomnień innych ludzi przez dotyk, został marnie potraktowany, tak samo jak nawiązania do wiary chrześcijańskiej. Treści te nie za dobrze się przenikają i sprawiają, że historii czegoś brak, jakiegoś mocnego łącznika między tym co realne, a tym co paranormalne, jednak pomimo pewnych niedociągnięć przesłanie jest jasne, nie trzeba nad nim główkować, bo zostało konkretnie ukazane, to w tej powieści jest udane, ale niestety cała reszta zgrzyta. 

 
                                               Oficjalna strona Teda Dekkera

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że pastwię się nad książką, może i tak jest, ale bardzo dużo wymagam od Dekkera, bo stać go na lepsze powieści, a mnie nie wystarczy historia, która ma kilka intrygujących wątków, w sumie dobre umotywowanie zdarzeń i jest napisana niewyszukanym językiem, który można uznać za atut, jak również za wadę. Co z tego, że powieść czyta się w miarę sprawnie, jak zawsze jest się krok przed bohaterami i z politowaniem patrzy się na ich działania. Nie, nie na to liczę biorąc do ręki książkę twórcy specjalizującego się thrillerach religion fiction, ale jeśli ktoś lubi lekkie i dynamiczne historie z nutką romantyczności, to być może będzie zadowolony z tej powieści. 
Czytaj dalej »

Łowca burz, Reed Timmer, Andrew Tilin

Reed Timmer, Andrew Tilin

ŁOWCA BURZ

Wydawnictwo: Znak Literanova
Data: 2014
Stron: 304
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 7/10 – bardzo dobra 




Ponieważ światło słoneczne padało prostopadle od tyłu, tornado było szare, a nawet wpadało w brąz. Jego kontury były obrysowane pomarańczową barwą promieni słonecznych. Znajdowało się mniej więcej 900 metrów od nas i kotłowało się na otwartej przestrzeni. Nie przesuwało się za bardzo w żadnym kierunku, jakby zadowalało się utrzymującym się jeszcze ciepłem gasnącego dnia i po prostu stało na jałowym biegu, zwiększając obroty silnika. Pytanie brzmiało, kiedy i czy tornado zamierza dodać gazu.” [str. 145]

Powyższy cytat to opis tornada z Manchesteru w Nebrasce; jednego z wielu wspomnień Redda Timmera, znanego meteorologa i łowcy burz, gwiazdy Discovery Channel, którego filmy z nagraniami tornad umieszczane na YouTube mają miliony wejść, zapewne dlatego, że jako jeden z niewielu śmiałków maksymalnie zbliża się do tego niesamowitego zjawiska, co można wytłumaczyć balansującą na granicy zdrowego rozsądku i szaleństwa fascynacją tornadami. Zazwyczaj Timmer pędzi przed siebie i dopiero paniczny głos towarzyszy, sprawia, że wrzuca wsteczny bieg. Momentami ma się wrażenie, że ten zwariowany miłośnik wszelkich burz ma niewyczerpany limit szczęścia.

Greensburg po przejściu tornada (Źródło)
Książka Reeda Timmera napisana wraz z Andrew Tilinem, to nic innego jak relacje z najbardziej szalonych przygód łowców burz. Miedzy innymi trafimy na opis pościgu za huraganem Katrina, w wyniku którego zginęło ponad 1800 osób i Nowy Orlean był bliski unicestwieniu, a także na spory fragment dotyczący tornada, które zrównało z ziemią miasteczko Greensburg w stanie Kansas. „Łowcy burz” to również ukazanie postępu w badaniach nad gwałtownymi zjawiskami pogodowymi, oraz interesujące wspomnienia z dzieciństwa, studiów, jak również z początków kariery Timmera, który najczęściej działał pod wpływem impulsu, często był nieprzygotowany i nie miał żadnego planu awaryjnego. Jego pogonie były spektakularne, ale nierzadko kończyły się w niespodziewany sposób i choćby dlatego video z takich eskapad sprzedawało się jak świeże bułeczki, a Timmera uznano za niepokornego i bezczelnego małolata zasługującego na porządne lanie.

Redd Timmer, a w tle jego samochód do zadań specjalnych - Dominator (Źródło)
Trzeba przyznać, że Reed Timmer to wyjątkowa osobowość, którą trudno zdefiniować. Z jednej strony wydaje się być sfiksowanym na punkcie burz egoistą, nie liczący się z nikim i niczym, za co był krytykowany przez kolegów po fachu, którzy uważali, że okrywał łowców burz złą reputacją, ale z drugiej strony, to człowiek, który z pokorą patrzy na niezwykłą i niszczycielską siłę natury, i na dramat ludzi, którym tornada zniszczyły dobytek całego życia. Wiele można zarzucić Reedowi Timmerowi, jego działania są kontrowersyjne, ale bezapelacyjnie wykonuje kawał dobrej roboty, m.in. informując stacje meteorologiczne o nagłych zmianach pogody i udostępniając transmisję na żywo, które pomagają synoptykom w obserwowaniu żywiołu i bieżącym informowaniu mieszkańców zagrożonych terenów, a że ściganie burz jest jego największa pasją, to już całkiem inna para kaloszy. Dodam jeszcze, że książka doskonale oddaje tę wielką pasję. Być może dlatego, że narratorem jest właśnie Timmer, który swoje wspomnienia opisuje z rozmachem i wielką sugestywnością, ale jakby mogło być inaczej skoro mówiono mu „(...) że każdy wyjazd daje możliwość patrzenia w niebo, obserwowania chmur, wąchania wilgoci, poczucia wiatru”. Pogoń Reeda Timmera za marzeniem, którym było i jest obserwowanie tornad, jest wyjątkową historią, która sprawi, że po jej poznaniu inaczej spojrzycie na nadciągającą burzę.



Strona Reeda Timmera http://www.tornadovideos.net/
Czytaj dalej »

Uwikłanie, Zygmunt Miłoszewski

Zygmunt Miłoszewski

UWIKŁANIE

Wydawnictwo: W.A.B.
Data: 2007
Stron: 324
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 8/10 - rewelacyjna




Domofon” - debiutancka powieść Zygmunta Miłoszewskiego - tak bardzo przypadła mi do gustu, że postanowiłam poznać inne prace autora. Na pierwszy strzał poszło „Uwikłanie”, kryminał, który utwierdził mnie w przekonaniu, że Miłoszewski ma niezwykły talent do tworzenia niepokojących i misternych intryg.

Warszawa, niedziela 5 czerwca 2005 roku. Za oknem jaskrawe słońce zachęca do aktywności, ale prokurator Teodor Szacki z wielkimi problemami wstaje z łóżka. Nie może wyłuskać z siebie ani grama energii, jednak niespodziewany telefon od Olega Kuzniecowa błyskawicznie stawia go na nogi. W kościele znaleziono ciało pięćdziesięcioletniego mężczyzny. Okazuje się, że zamordowany brał udział, wraz czterema innymi osobami, w kontrowersyjnej terapii ustawień rodzinnych Berta Hellingera, która polega na tym, że obcych ludzi ustawia się - symbolicznie - w miejsca członków rodziny np. matki, ojca, żony. Jeśli układ jest niewłaściwy uczestnicy czują dyskomfort, co więcej zaczynają odczuwać emocje osoby, którą reprezentują. Szacki podejrzewa, że zabójcą jest ktoś z uczestników terapii, ale jak się okaże, sprawa nie będzie tak prosta, z każdym kolejnym dniem prokurator zaczynie się przekonywać, że prowadzone śledztwo będzie wymagać od niego wielu poświęceń i niebezpiecznych działań.


Tajemnicza sprawa, która wydaje się być nie do rozwiązania i liczne znaki zapytania sprawią, że Szacki będzie miał trudny orzech do zgryzienia. Na domiar tego pojawią się przesłanki, że być może w sprawę zamieszane są tajne służby jeszcze z czasów PRL-u. Zmęczony życiem prokurator będzie musiał stawić czoła wielu dylematom moralnym, nie raz poczuje totalną bezsilność wobec wszechobecnego zła i układów, z których nie można ani się wycofać, ani pozostać wobec nich obojętnych.

Tytułowe uwikłanie dotyczy wielu kwestii, m.in. uwikłani są członkowie terapii, uwikłana była ofiara – Henryk Telak, jego rodzina, a także Teodor Szacki, który nie tylko świadomie wmieszał się w iście niebezpieczną sprawę, ale też wplątał się w erotyczną relację z dziennikarką „Rzeczpospolitej”. Ten do tej pory szanowany mąż i ojciec wpadł jak śliwka w kompot. Proza życia na tyle go zmęczyła, że zaczął szukać większych wrażeń poza domem. Oczywiście jest to niemoralne i godne pogardy, ale dzięki temu ta historia nabrała większego realizmu, a nasz bohater stał się wielowymiarową postacią, której złożoność odczuć jest oszałamiająca. 
 
Historia makabrycznego zabójstwa osnuta jest na pograniczu fałszu i prawdy.
Źródło
W tekście znajdują się prawdziwe nazwiska i zdarzenia, które sprawiają, że ma się wrażenie, iż tego typu sprawa mogłaby mieć miejsce nie tylko w świecie fantazji. Wiarygodność wszelkich działań jest porażająca. Wielokrotnie dopadł mnie stan ogromnego przygnębienia, ale mimo że powieść ma ogromny ciężar, to jednak styl pisania Miłoszewskiego, jego poczucie humoru, w tym zdolność do zabawnego komentowani rzeczywistości sprawiała, że momentami wybuchałam głośnym śmiechem. Według mnie „Uwikłanie” to jeden z lepszych kryminałów jaki czytałam. Fama niesie, że jest to pierwszy tom trylogii o prokuratorze Szackim. Dla zainteresowanych, w 2010 roku Jacek Bromski podjął się ekranizacji powieści. Podobno film znacznie różni się od książki, na pewno to sprawdzę. Zapewne już dzisiaj zrobię sobie wieczór filmowy i sama przekonam się jak to jest z tym filmowym „Uwikłaniem”. Tymczasem polecam wykonanie Miłoszewskiego. Książka jest tak dobra, że prosi się o więcej, całe szczęście, że mamy już „Ziarno prawdy", na pewno nie przegapię tego tytułu i Wam też tego nie radzę. 





Czytaj dalej »

Marcowe fiołki, Sarah Jio

Sarah Jio

MARCOWE FIOŁKI

Wydawnictwo: Między słowami
Data: 2014
Stron: 304
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 6/10 - dobra




Emily, autorka bestsellerowej powieści, przechodzi kryzys. Jej mąż, dotąd cudowny i kochany, zostawia ją dla młodszej i zapewne piękniejszej kobiety. Załamana Emily aby się odstresować i odetchnąć od gwarnego Nowego Jorku, wyjeżdża do cioci Bee, mieszkającej na wyspie w uroczym domku, tuż nad morzem. W idyllicznych wyspiarskich warunkach pisarka czuje się rewelacyjne, zwłaszcza że spotyka swoją dawną miłość, i poznaje intrygującego Jacka. Poza tym, odkrywa tajemniczy pamiętnik, który opisuje historię miłości Esther i Eliota, pary żyjącej w latach 40. ubiegłego wieku. Emily jest ogromnie podekscytowana znaleziskiem, co więcej zaczyna podejrzewać, że zagadkowa historia może być powiązana z losami jej rodziny. 

Źródło Internet
Zapewne nie raz przejechaliście się na powieści obyczajowej. W dobie lukrowanych fabuł trudno o coś oryginalnego, dlatego najczęściej dostajemy słodko-mdlącą mieszankę, pełną schematów, która rozczarowuje pod każdym względem. W przypadku „Marcowych fiołków” nie jest tak źle jakby się mogło wydawać. Owszem, pojawiają się znane wszystkim motywy, typu: Ona – głęboko zraniona, piękna i zdolna kobieta, ze skłonnością do naiwnych zachowań i roztrzepania, On – mistrz flirtu, niezwykle męski, czarujący i dobrze gotujący. Do tego pojawia się urokliwe miejsce, bajeczna wyspa, która czaruje sielskim klimatem i poraża zmysły feerią zniewalających ogrodów, a także kilka uczuciowych dylematów. Te znane elementy mogą sprawić, że ironicznie się skrzywimy czytając o rozterkach Emily, ale jest coś, co pomimo powielanych treści, sprawia, że powieść czyta się z niemałym zainteresowaniem, jest to rodzinna tajemnica - notabene niemałego kalibru, i zagadka pamiętnika z przeszłości, która - prawdę mówiąc - bardziej mnie intrygowała niż losy Emily, może dlatego, że Sarah Jio udało się w krótkie fragmenty tchnąć atmosferę lat 40. Dzięki tym wątkom historia nabrała rumieńców, i stała się ujmującą, osnutą w aurę tajemniczości opowieścią, w której poznamy siłę miłości, przyjaźni, oraz wybaczania. Bez wątpienia „Marcowe fiołki” spodobają się marzycielkom i miłośnikom lekkich powieści, które oprócz licznych znaków zapytania zwierają też nutkę dramatyzmu. Takie połączenie to strzał w dziesiątkę, dlatego nie dziwi mnie, że „Marcowe fiołki” zostały uznane przez „ Library Journal” za najlepsza książkę roku. 


Nie wiem czy też tak macie, ale ja, jak trafiam w tekście na tytuł jakiejś piosenki, to od razu sprawdzam, co to za nuta.  Dzięki "Marcowym fiołkom" odkryłam przepiękny jazzowy utwór "Body and Soul" napisany w 1930 roku przez Edwarda Heymana, Roberta Soura i Franka Eytona dla brytyjskiej aktorki i piosenkarki Gertrude Lawrence. Piosenka doczekała się licznych wykonań m.in. Elli Fitzgerald, Franka Sinatry czy Billy Holidaya. Utwór "Body and Soul" został też pierwszym singlem Amy Winehouse. 

Tony Bennett i Amy Winehouse

 

... i trochę starsze w wykonaniu mojego ulubionego Franka Sinatry

Czytaj dalej »

Wyniki konkursu

Zgodnie z planem dzisiaj miały być ogłoszone wyniki konkursu, miały być i są. Nie przedłużając, ani nie argumentując, bo słów mi brak, a i w domu mam totalny chaos, mój samiec opuszcza mnie na dni kilkanaście i mamy pakowanie w toku, tak więc wszem wobec ogłaszam, że „Wysłanniczkę” otrzymuje Jagna, a „Miasteczko Nonstead” Luka Rhei.

Dziewczyny proszę o wysłanie do mnie mejla z adresem do wysyłki.  

Dziękuję za wspólną zabawę i gratuluję wszystkim uczestniczkom, uwierzcie mi, każda z odpowiedzi miała swój urok, ale jak wiadomo wszystkich nagrodzić się nie da, przynajmniej ja nie mogę, ale zapewne będzie jeszcze niejedna okazja do zdobycia książki u mnie na blogu, więc proszę się nie zrażać :-)

Tak dla urozmaicenia tego postu, szybki błysk na smakołyki ciasteczkowego potwora i lektury na najbliższe dni, a właściwie tygodnie, bo ostatnio kiepściutko u mnie z czasem, jak nie praca, to przemarsz wojsk...


Życzę przyjemnego wieczoru i udanych lektur

Czytaj dalej »