Alex, Pierre Lemaitre

Pierre Lemaitre

ALEX

Wydawnictwo: Muza
Data: 2013
Stron: 352
Oprawa: Miękka

Moja ocena 7/10 - bardzo dobra





Alex prawie we wszystkim wygląda dobrze, jest śliczna. Nie zawsze tak było, wyładniała, dopiero stając się nastolatką. Wcześniej była małym, niezbyt urodziwym i przeraźliwie chudym stworzeniem. Ale kiedy zaczęła dorastać, to było jak fala tsunami (…) w kilka miesięcy stała się piękną dziewczyną. [str.9]

Paryż
Paryż nocą
Alex lubi sprawiać sobie drobne przyjemności, jedną z wielu, jest nastrojowa kolacja w Mont-Tonnerre. Wieczór spędzony w przytulnej kafejce był całkiem udany, szkoda tylko, że Alex nie zdążyła na ostatni autobus, ale dziewczyna nie martwi się tym i decyduje się wrócić do domu na piechotę. Niestety spokojny wieczór zostaje zakłócony przez makabryczną napaść. Alex zostaje porwana. Oprawca, skatowaną i obdartą z resztek godności kobietę, zamyka w niewielkiej drewnianej skrzyni powieszonej tuż na ziemią. Alex szybko zdaje sobie sprawę, że czeka ją śmierć, ale nie zamierza się poddawać, będzie walczyć. Pozostaje tylko pytanie, dlaczego to właśnie ją wybrał porywacz? I kim tak naprawdę jest Alex?
Powieść francuskiego pisarza Pierre Lemaitre wydawała mi się typowym thrillerem. Momentami zastanawiałam się, co też do licha jest w tej książce, że zbiera tak wysokie oceny, tym bardziej że fabuła, w miarę prosta i banalna, zapowiadała całkiem zwyczajną historię. Jednak z każdą stroną coraz szerzej otwierałam oczy ze zdziwienia, co więcej, już po lekturze, zachodzę w łeb w co mnie w kręcono?! To moje zbałwanienie spowodowane jest niezliczoną ilością twistów, szokujących informacji i tak wielkim dramatem, że chcąc czy nie, człowiek zaczyna się zastanawiać na jakim świecie żyje.

Gdybym miała określić książkę jednym słowem, to nazwałabym ją nieprzewidywalną, bo nie ma lepszego słowa, na to, co autor wyrabia z tą historią. Lemaitre stworzył wstrząsającą i niesamowitą opowieść opartą na prostym motywie, co więcej, sprawił, że czytelnik jest przekonany, że ma do czynienia z niezłożoną intrygą, co jest oczywiście absolutnie błędne, bo w trakcie czytania trafiamy na szereg tak zaskakujących informacji, że nie sposób wyrobić sobie - o całej tej wstrząsającej historii, jak i jej bohaterach - jednoznacznego zdania. Zaskakująca konstrukcja książki jest jednym z jej wielu walorów „Alex”. Innymi są fenomenalny klimat grozy, plejada unikatowych postaci, jak również psychologiczny wymiar tej opowieści, który tak naprawdę jest jej dominującym elementem.

Alex

Może zdziwi Was to co teraz napiszę, tym bardziej że powieść oceniam bardzo wysoko, ale jedno w tej książce drażniło mnie ogromnie, a mianowicie styl w jakim została napisana. Nie wiem, być może to wina tłumaczenia, ale liczne krótkie, „sztywne” zdania i pewna maniera wyrażania się sprawiły, że ciężko mi było przyzwyczaić się do jej charakteru. Poza tym w „Alex” występuje trzecioosobowa narracja, według mnie personalna, która ma dość dziwny rytm (wybaczcie, ale inaczej nie potrafię tego określić) przez co trudno było mi się skupić na historii, bo non stop analizowałam wypowiedzi narratora, ale nie będę się nad tym dłużej rozwodzić, za jakiś czas trafi na mój warsztat czytelniczy „Suknia ślubna” i wtedy się okaże kto stoi za tym osobliwym stylem. Pomijając to, uważam, że „Alex jest genialną powieścią, która nie kończy się wraz z ostatnią stroną, ponieważ długo po lekturze zastanawiamy się, co to do cholery było?! Zaskoczenie wywołane finałem jest szokujące i w pewien sposób dezorientujące, ale jest to niesamowite uczucie, które może sprawić, że łatwo uzależnić się od tak niezwykłych powieści.
Czytaj dalej »

A co tam... Trochę prywaty plus wyniki konkursu

Do końca dnia zostały niecałe dwie godziny, a tu wyników konkursu, w którym można było wygrać "Dziecko śniegu", brak. Nieładnie z mojej strony, ale że standardowo w święta karmię swoją wielką rodzinę, to po prostu ugrzęzłam po uszy w kuchni. Normalnie rewolucja!

Od rana gotowałam bigos, robiłam gołąbki i lepiłam pierogi...

Pierogi

... a w międzyczasie wyskoczyłam po choinkę i przekopałam strych za bombkami, uwierzcie mi, łatwo nie było.

Bombki

Na szczęście jakoś  podołałam zadaniu, i lekko doprowadzona do ładu, naprawdę lekko, bo nadal wyglądam i czuję się jak pomiot diabelski, przeczytałam wszystkie Wasze konkursowe odpowiedzi i cóż mogę rzec... 

Każda z uczestniczek swoje marzenia ubrała w piękne słowa, każda oczarowała mnie wizją idealnego, szczęśliwego miejsca, dlatego niełatwo mi było podjąć decyzję, ale słowo się rzekło, kobyłka u płotu... Książkę "Dziecko śniegu" wygrywa Linka
 
Linka

Linka już piszę do Ciebie wiadomość i oczywiście czekam na Twoje dane adresowe :-) 


Pozostałym uczestniczkom, ale oczywiście nie tylko, życzę - używając Waszych słów - 

Wymarzonego zakątku zrodzonego w sercu i umyśle. Domu wypełnionego zgodą i miłością, gdzie niewidzialna pajęczyna porozumienia łączy osoby i rodziny, gdzie każdy dba o każdego i bezinteresownie pomaga. Miejsca, gdzie z ukochaną osobą będziecie mogli wypić gorącą herbatę i ogrzejecie dłonie ciepłym oddechem miłości, a także, tak banalnie, z werandy otoczonej pachnącymi kwiatami będziecie mogli obserwować, w ciepłe noce, gwiazdy, być może fantazjując, że tuż za rogiem jest klimatyczny Paryż, albo nastrojowa Praga. Tego Wam życzę, wierząc, że ten plan, to marzenie, ma wielkie szanse się spełnić.

Dobrej nocy 

Czytaj dalej »

Ludzie z bagien - Edward Lee

Edward Lee

LUDZIE Z BAGIEN

Wydawnictwo: Replika
Data: 2012
Stron: 400
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 6/10 - dobra





Phil Straker był porucznikiem w wydziale narkotykowym, za miesiąc miał awansować na kapitania, ale pewien „wpadek”, zmusił go do odejścia z policji. Obecnie jest ochroniarzem w fabryce tekstylnej i jak można się domyśleć nie jest to praca jego marzeń. Kiedy niespodziewanie zjawia się u niego Lawrence Mullins, dawny przyjaciel, jak również szef policji w Crick City z propozycją pracy, wydaje się, że zła passa Strakera przeminie. Jednak oferta nie jest tak atrakcyjna jakby się wydawało.
Crick City było zapyziałe i ubogie. Było pułapką. Nikt tam nigdy niczego nie osiągnął, nikt się nie wyprowadzał. Prawdziwa dziura(...)W sumie Crick City jawiło się jako nierozwiązalny węzeł nędzy i beznadziei. Zapomniane miejsce, zamieszkane przez zapomnianych ludzi” [str.28]
Phil nigdy nie planował powrotu do rodzinnego miasteczka. Kiedy wyrwał się z dziury zabitej dechami, sądził, że złapał pana Boga za nogi, wierzył, że co złe zostanie daleko za nim, ale praca w policji to jego największe marzenie. Dlatego przystaje na propozycję Mullinsa. Co prawda powrót do Crick City rodzi wiele pytań, zmusza go też do przerażających wspomnień, jednak perspektywa wzięcia udziału w narkotykowym śledztwie jest o wiele silniejsza, niż lęki, będące – być może – efektem halucynacji.

Jeśli ktoś nie zna Edwarda Lee, to przypomnę, że jest autorem kilkudziesięciu horrorów, co więcej jest specem od prozy ekstremalnej, a to oznacza, że w jego tekstach wynaturzeń, obrzydliwości i brutalnego seksu nie brakuje. Warto mieć to na uwadze, wybierając sobie jedną z jego książek np. „Sukkuba” czy „Golema”, bowiem, każda z tych powieści ocieka krwią, a liczne soczyste opisy orgiastycznych sesji, jak również kanibalistycznych uczt, niejednego mogą przyprawić o mdłości.

Zdjęcie
Propozycja dla odważnych. "Ludzie z bagien" i smażona wątróbka ;-)
Mnie niełatwo przerazić, ani też zniechęcić, dlatego „Ludzi z bagien” potraktowałam jak każdą inną książkę, z tymże taką, przy której nie można nic przegryźć, cóż takie lektury to idealne sposoby na walkę z nadwagą, ale wracając do tematu. Powieść zaczyna się typowo jak dla Lee, czyli dla podkręcenia zainteresowania, dostajemy prolog, w którym doświadczymy dziwnego i perwersyjnego obrządku zakończonego konsumowaniem martwych ciał. Pychota. W trakcie rozkręcania się kryminalnej intrygi, która coraz bardziej zaczyna przypominać koszmar z ulicy Wiązów, albo jeszcze gorzej, zetkniemy się z tytułowymi ludźmi z bagien, a są to zdeformowanie osobnicy, efekty związków kazirodczych, których prawo się nie ima. Jak na złość, Ci anormalni ludzie miłują się w okrucieństwie, są też fanami wyuzdanego seksu i wiernymi wyznawcami pradawnej religii.

W tym momencie wypadałoby nawiązać do „Sukkuba”, ponieważ z „Ludźmi z bagien” łączą go liczne podobieństwa. Nie wiem na ile to celowy zabieg, a na ile zbieg okoliczności, ale w obu przypadkach mamy nawiązania do miasteczka Lockwood, do prastarych religii i obrzędów, jak również znajdziemy wspólne cechy łączące bohaterów, którzy aby zrozumieć, muszą skonfrontować się ze swoją przeszłością, a zrobią to tylko wtedy, kiedy wrócą na dawne śmieci. Miedzy innymi z tego powodu historia co nieco jest stereotypowa, jednak nie przeszkadzało mi to, dlatego że ja naprawdę lubię styl pisania Lee, lubię jego specyficzne łączenie makabry z humorem, lubię małomiasteczkowy, duszny klimat, lubię dziwactwa, klasyczne straszenie mrocznym lasem, zakapiorami, i podejrzanymi chatami. Poza tym wielką sympatią darzyłam Phila Strakera, może i z niego dziwny osobnik, ale do błędów przyznać się potrafi, ma też wielkie serce, no i odwagi mu nie baruje, zaś ewentualne wady skutecznie ukrywa pod warstwą dobrego humoru, dla mnie to bohater prawie idealny. Oczywiście w opowieści mamy pod dostatkiem zmasakrowanych zwłok, brutalnych gwałtów, tortur czy wszelkich innych paskudztw, jednak porwałabym się na stwierdzenie, że w tej książce więcej jest kryminału niż hardcore horror. Mnie to bardzo odpowiadało, dlatego jeśli lubicie takie krwisto-soczyste historie, to myślę, że pragnienie na takie teksty może skutecznie zostać zaspokojone przez „Ludzi z bagien”.

Czytaj dalej »

Konkurs - "Dziecko Śniegu"

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Pascal, mam przyjemność zaprosić do udziału w szybkim - mam nadzieję, że przyjemnym - konkursie. Do wygrania jest "Dziecko śniegu" Eowyn Ivey.  O książce pisałam pod tym linkiem KLIK. Powieść jest piękną i magiczną historią umieszczoną na terenach zimnej i niedostępnej Alaski. W sezonie zimowym, czytanie tej książki to prawdziwa przyjemność, poza tym baśniowy ton sprawia, że budzą się wspomnienia z dziecięcych lat.




Zadanie konkursowe 

Jak wyobrażasz sobie idealne miejsce, swój wymarzony skrawek na ziemi. Raj w którym chciałabyś/chciałbyś spędzić resztę życia lub po prostu zamieszkać u kresu swojego żywota.
Miejsc może być realne, ale może też być wytworem Waszej wyobraźni.


Zasady konkursu są szalenie proste.
Po pierwsze, należy pamiętać, że na odpowiedź czekam od 13 do 20 grudnia.
Po drugie, odpowiedź należy umieścić w komentarzu pod tym postem, zostawiając na siebie namiary:
- login,
- e-mail
- opcjonalnie adres bloga.
Po trzecie, w miarę możliwości proszę o wstawienie podlinkowanego obrazkowego banera do konkursowego wpisu.
(Wybaczcie, ale lepszego zrobić nie potrafię)

Wyniki zostaną ogłoszone w sobotę 21 grudnia
Jako, że termin to przedświąteczny, to na pewno, do paczuszki z książką, dołączone zostaną też bonusy ;-)

Zachęcam do zabawy!

Czytaj dalej »

Dziecko śniegu, Eowyn Ivey

Eowyn Ivey

DZIECKO ŚNIEGU

Wydawnictwo: Pascal
Data: 2013
Stron: 448
Oprawa: Twarda

Moja ocena 8/10 - rewelacyjna




Pamiętacie rosyjską baśń o Snieguliczce? Śnieżnej dziewczynce, która podczas zimy mieszkała z samotnymi staruszkami, radując ich serca swoją obecnością, ale kiedy przychodziła wiosna, dziewuszka zamieniała się w chmurkę i pojawiała się dopiero z nadejściem kolejnej zimy? Ja bardzo dobrze pamiętam tę bajkę, zresztą jak większość baśni rosyjskich, zapewne dlatego, że kiedy byłam dzieciakiem, to książki z legendami i baśniami rosyjskimi były u mnie na topie. Adnotacja na książce, że „Dziecko śniegu” Eowyn Ivey jest opowieścią  inspirowaną właśnie tą starą rosyjską baśnią wzbudziła moje olbrzymie zainteresowanie. Bez wahania poddałam się tej lekturze i przepadłam, bo historia jest tak czarująca, a jednocześnie tak chłodna jak zimowe poranki, że poczułam magię, tym bardziej że autorka posługuje się pięknym poetyckim stylem, a surowy klimat, pobielonej śniegiem Alaski tworzy nieziemską atmosferę.

Mabel i Jack są małżeństwem ze sporym stażem, mimo że bardzo się kochają w  ich sercach zamieszkał smutek, ponieważ ich największe marzenie, o tym aby mieć dziecko, nie spełniło się. Szukając ukojenia zamieszkali na Alasce. W odosobnieniu próbują zacząć życie na nowo, ale nie jest to łatwe, raz, że wiek mają już słuszny, a dwa, ciężkie warunki życia i trudna codzienność nie sprzyjają ich relacjom. Ich przyszłość jawi się w czarnych kolorach. Jednak kiedy  pod wpływem chwili beztroski lepią ze śniegu postać dziewczynki, zapominają o swoim losie, radują się jak dzieci i z wielką frajdą tworzą postać małej dziewuszki.

Kiedy się podniosła, zobaczyła, że Jack rzeźbi nożem twarz dziewczynki.
- Popatrz. - Odsuną się o krok, odsłaniając idealne, śliczne oczy, zgrabny nosek i delikatne białe usta 
- Och... 
- Nie podoba ci się? - w jego głosie słychać było rozczarowanie. 
- Ależ nie. Jest prześliczna. Po prostu nie wiem co...
Nie potrafiła opisać swojego zaskoczenia. Te delikatne rysy twarzy, rzeźbione jego sękatymi dłońmi, zdradzały tak wielką tęsknotę. To oczywiste, że on też marzył o dziecku” [str.58]

Nie wiadomo czy to magia tej wyjątkowej nocy, czy brutalna rzeczywistość, sprawiły, że na drugi dzień zauważyli na śniegu malutkie stópki, a wśród drzew postać dziecka. Kiedy doczekali się chwili, w której panienka okryta warstwą śniegu i lodu pojawiła się w ich domu, nie wiedzieli co ich czeka, nie spodziewali się, że od tej pory ich samotne serca rozgrzeje wielka miłość, nadzieja, ale też wielki smutek.

Dziecko śniegu” jest debiutancką powieścią Eowyn Ivey, co więcej książka została nominowana do wielu nagród, w tym do nagrody Pulitzera. Nie dziwi mnie to, ponieważ opowieść jest niezwykła, to cudowna baśń, i mimo że wywołuje melancholie oraz bywa okrutna, to jednak doskonale opisuje życie i związane z nim pragnienia. Na dodatek liryczna proza, rewelacyjne opisy niedostępnej przyrody i głębokich emocji wywołują pewnego rodzaju przejęcie i zachwyt. Zaś wyjątkowo mocny akcent na moc natury, jak również balansowanie na pograniczu rzeczywistości i magii, czyni tę powieść niezwykłą lekturą. Historia Mabel, Jacka i ich małej, wymarzonej dziewczynki szalenie wzrusza, choćby dlatego, że bardzo wymownie ukazuje potrzebę bliskości i silną rodzinną więź, na dodatek mistyczne i nadprzyrodzone elementy sprawiają, że ta opowieść nabiera głębokiego znaczenia, natomiast jej specyficzny klimat włamuje się do serca, żeby zostać tam na długo. 

Niedawno rzucił mi się w oczy piękny cytat „Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla. Nie mamy wtedy żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi jutro?” Mam wrażenie, że ten tekst idealnie oddaje sens tej książki. Nasz los nie zawsze jest taki, jakbyśmy sobie życzyli, ale warto walczyć o piękne dni, poza tym zawsze może zdarzyć się cud, który odmieni nasze życie. Gorąco zachęcam do przeczytania debiutanckiej powieści Eowyn Ivey, gwarantuję, że lektura będzie bardzo udana.



Dziecko śniegu” jest opowieścią fenomenalną i na tym powinnam zakończyć, ale nie mogę, ponieważ jedno w tej książce mnie drażni, nagminne, niewłaściwe używanie czasownika „ubrać”. Pod tym względem jestem ogromnie przeczulona, wiem, że jest to regionalizm zachodniej i południowej polski, ale uważam że słowo pisane powinno być poprawne, dlatego nie rozumiem jak można non stop pisać o tym, że „ubrał buty”, „ubrał kurkę”, czy nie lepiej poprawnie napisać, że „ubrał się w kurtkę” lub po postu  „włożył buty”? Może się czepiam, ale uważam, że należy dbać, a przynajmniej starać się, o bezbłędność wypowiedzi, ale pal licho to... Ważne, że w piątek rozpocznie się konkurs, w którym będzie można zdobyć nowiuśki i pachnący egzemplarz "Dziecka śniegu", zainteresowanych zapraszam :-)

 

Czytaj dalej »

Świadek, Lars Kepler

Lars Kepler

ŚWIADEK

Wydawnictwo: Czarne
Data: 2013
Stron: 456
Oprawa: Miękka

Moja ocena: 8/10 - rewelacyjna




Pod pseudonimem Lars Kepler kryje się para znanych szwedzkich pisarzy, Alexander i Alexandra Ahndoril. Ten znakomity pisarski duet stworzył doskonałą kryminalną serię z komisarzem Jooną Linną na czele. Jakiś czas temu przeczytałam „Hipnotyzera” - pierwszy tom z cyklu. Byłam nim zachwycona, obiecałam sobie, że koniecznie muszę poznać dalsze części. Mój plan powoli się realizuje, co prawda nie udało mi się zdobyć drugiego tomu czyli „Kontraktu Paganiniego”, ale przeczytałam fenomenalnego „Świadka” i już chcę mieć przed sobą kolejną książkę z serii, ale niestety na naszym rodzimym rynku o niej ani słychu, ani widu, w sumie nie powinno mnie to dziwić, bo dopiero na początku tego roku "Sandman" został wydany w Szwecji i w przeciągu kilku dni trafił na pierwsze miejsce szwedzkiej listy bestsellerów.

Świadek” jest dla mnie książką idealną. Być może ma jakieś wady, ale ja ich nie zauważyłam, ponieważ zostałam tak wkręcona w fabułę, że nawet jeśli pojawiły się jakieś wpadki, to tak mocno skupiłam się  na tajemnicy makabrycznych zabójstw, że byłam ślepa na ewentualne potknięcia. Podobnie jak w przypadku „Hipnotyzera” powieść rozpoczyna się mocnym akcentem. W domu wychowawczym dla trudnej młodzieży, dochodzi do przerażającego mordu. W bestialski sposób zamordowana zostaje jedna z wychowanek. W jej pokoju jest pełno krwi, zaś jej ciało zostało ułożone na łóżku z twarzą ukrytą w dłoniach. W trakcie przeszukiwania budynku, policja odnajduje jeszcze jedne zwłoki - pielęgniarki pełniącej owej feralnej nocy dyżur. Co więcej w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęła jedna z dziewcząt. W jej pokoju odnaleziono ślady krwi i potencjalne narzędzie zbrodni. Śledczy zakładają, że Vicky w przypływie szału zabiła obie kobiety, a kiedy zdała sobie sprawę ze swojego czynu uciekła. Komisarz Linna zaczyna powątpiewać w tę wersję wydarzeń i mimo sprzeciwów zwierzchników rozpoczyna własne śledztwo.

Hipnotyzera” i „Świadka” łączy, oczywiście poza postacią Joony Linny, podobna konstrukcja. Według mnie państwo Ahndoril piszą swoje powieści metodą na cebulkę. Dlatego że opowieść zbudowana jest z wielu warstw i kiedy zaczynamy ją poznawać, to co chwilę odkrywany coś nowego. Niekiedy ma się wrażenie, że jest to bez ładu i składu, ale krok po kroku, warstwa po warstwie docieramy do nagiej prawdy, najczęściej szokującej prawdy. Tak też jest i tym razem. Na fabułę „Świadka” składają się liczne ciągi zdarzeń o więzi przycznowo-skutkowej. Przewija się też masa postaci o wyjątkowej charakterystyce, a także ślady, sugestie, jak również zaskakujące sytuacje, podkręcające dynamikę tej historii. Było to niebywale interesujące zjawisko, które spowodowało, że w czasie czytania, realny świat przestał dla mnie istnieć. Liczyła się tylko tajemnicza intryga kryminalna i, co było dla mnie nowością, zagadkowa przeszłość komisarza Linny, która najprawdopodobniej będzie miała swoją kontynuacje w kolejnej części. 

Filmowy Joona Linna ("Hipnotyzer")
Książka Larsa Keplera bardzo mi się podobała, proszę wziąć pod uwagę, że pisze to ktoś, kto niespecjalnie przepada za skandynawskimi klimatami. Zazwyczaj drażni mnie lakoniczność w tego typu powieściach, ale w tej, wszystko jest idealnie wyważone; w pozornie spokojnych tekstach jest maksimum emocji, a za urokliwymi pejzażami kryją się niepokojące cienie przeszłości. Bogiem a prawdą cała ta historia przypomina zabawę w kotka i myszkę, na dodatek bardzo osobliwą i zadziwiającą. Ciekawe to doświadczenie, dlatego dajcie się zaprosić do mrocznego świata Joony Linny.

Oficjalna strona Larsa Keplera
Czytaj dalej »

Zachcianki pod kontrolą, Doreen Virtue

Doreen Virtue

ZACHCIANKI POD KONTROLĄ

Wydawnictwo: Illuminatio
Data: 2013
Stron: 328

Moja ocena: 7/10 - bardzo dobra




Jestem łasuchem, uwielbiam słodycze, one mnie chyba też kochają, bo systematycznie odkładają się to tu, to tam, dlatego regularnie toczę walkę z nadmiernym spożywaniem kalorii. Walka to nieustanna; co zjem to spalam, a jak spalę to znowu coś zjeść muszę, cóż... błędne koło. Teoretycznie uleganie zachciankom jedzeniowym w ogóle mi nie przeszkadza, wiem, że mam swego rodzaju rytuały związane z delektowaniem się słodkościami, np. nie wyobrażam sobie babskiego spotkania przy kawie bez... ciacha, no kto to widział! Jednak uważam, że warto umieć panować nad pewnymi kulinarnymi zachciankami, a szczególnie, kiedy przeradzają się one w ciągi obżarstwa, czy objadanie się pod wpływem zmian nastroju.

Idealnym źródłem wiedzy na temat podłoża zachcianek żywieniowych jest książka Doreen Virtue „Zachcianki pod kontrolą”. Autorka przez wiele lat pracowała z osobami nałogowo objadającymi się, była też psychoterapeutką od uzależnień od alkoholu i narkotyków. Poza tym zainteresowała się badaniami nad nadmiernym apetytem z powodów osobistych. Doreen Virtue zmagała się z nadprogramowym objadaniem lodami i pieczywem, miała sporą nadwagę i wiele problemów osobistych. Kiedy udało jej się poznać genezę swojego apetytu, a w konsekwencji zapanować nad nim, stała się całkiem inną kobietą.  

Jestem sceptykiem i najczęściej bardzo nieufnie podchodzę do nowych odkryć i teorii. Dlatego kiedy zaczęłam czytać książkę Virtue, to od razu pomyślałam sobie, że nic tu odkrywczego nie znajdę. Tym bardziej że autorka głównie skupia się na głodzie emocjonalnym, a na ten temat powiedziano już wiele. Jednak z każdą jedną stroną, coraz szerzej otwierałam oczy ze zdziwienia, bo opracowane przez autorkę quizy idealnie mnie rozpracowały. Dzięki nim dowiedziałam się dlaczego, oprócz słodyczy, pałam sympatią do produktów mlecznych i dlaczego chleb – którego nota bene niespecjalnie lubię - wywołuje u mnie niepohamowany apetyt. Rady autorki na temat tego, jak uwolnić się od emocjonalnego głodu już wiszą na mojej lodówce, oprócz tego dzięki jej wskazówkom wiem, jak przetrwać święta bez nadmiernego delektowania się jedzonkiem. 

Interesujące jest też to, że Doreen Virtue nie skupia się tylko na osobach, które mają słabość do słodyczy, ale też na ludziach z uzależnieniem od podgryzania produktów słonych, pikantnych, a także napoi, kawy, orzechów i pokarmów wysokotłuszczowych. Jej interpretacja zachcianek jest niezwykle interesująca, a jej rady bardzo pomocne. Podoba mi się też, że autora oprócz tego, że zachęca do uzdrowienia swojego apetytu, to również podkreśla rolę gimnastyki, bo co jak co, ale to właśnie ćwiczenia skutecznie podnoszą poziom serotoniny odpowiedzialnej za energię i dobry nastrój. Myślę, że warto przeczytać „Zachcianki pod kontrolą” ponieważ dzięki prostym radom, przy odrobinie cierpliwości i systematyczności, można nauczyć się rozpoznawać potrzeby własnego ciała, a tym samym nauczyć się kontrolować swój apetyt i emocje. Dodatkową pomocą - na końcu książki - jest zestawienie zachcianek żywieniowych, ich najbardziej prawdopodobnych interpretacji, jak również afirmacji wpływających na wzmacnianie samooceny. Bardzo polecam tę pozycję, bo to wybitnie interesująca i pomocna lektura. 
 


Czytaj dalej »

Trochę treści na jednej stronie się zmieści

Z reguły nie umieszczam na blogu informacji związanych z premierami i konkursami, ale że łamanie zasad mam we krwi, to tym razem odstępuje od przyjętej zasady i wrzucam trzy newesy.

Pierwszy. Dołączam się do promocji wyjątkowej książki Wydawnictwa Papierowy Księżyc. Publikacje tego wydawnictwa jeszcze nigdy mnie nie rozczarowały, tak więc wierzę, że i „Silos” będzie genialną lekturą. Dlatego zachęcam Was do... no właśnie, do czego? Może do dopisania książki do listy do Świętego Mikołaja albo do życzeń związanych z gwiazdkowymi prezentami pod choinkę, a może do rozbicia świnki skarbonki, oczywiście o ile takowa istnieje, albo do włamu na konto małżonka, chłopaka, dziewczyny, rodziców, dziadków albo kogokolwiek innego, kto Was kocha i chętnie spełni marzenie o takim malutkim Silosie , ja w każdym razie rozpoczynam sezon na kwękanie w stylu „jakbyśmniekochałtokupiłbyśmytęksiążkę" ;-)

Wydawnictwo Papierowy Księżyc
poleca sensacyjny prezent czytelniczy na święta.



Hugh Howey – Silos


Jeden z największych bestsellerów książkowych ostatnich lat na rynku amerykańskim, sprzedany do ponad dwudziestu krajów. Powieść, która łączy elementy science-fiction, dystopii, postapokalipsy i powieści sensacyjnej w ultra wybuchową mieszankę, która trzyma w napięciu do ostatniej strony.

Silos” to niezwykły sukces wydawniczy, który zamienił nieznanego autora, publikującego na własny rachunek w światową gwiazdę literatury science-fiction ze szczytów list bestsellerów New York Timesa.

Po wielkim sukcesie “Silosu” prawa do sfilmowania tej niezwykłej powieści zakupił sam Ridley Scott, reżyser takich klasyków jak “Obcy” czy “Łowca androidów”.

Silos”, który został już mianowany Igrzyskami Śmierci dla dorosłych, to niezwykłe zaproszenie do wyjątkowo wykreowanej rzeczywistości, w której ludzkość zamieszkuje w ogromnym, podziemnym silosie.

Ta powieść odkryje przed Tobą prawdziwy labirynt tajemnic, sekretów i kłamstw i sprawi, że będziesz pochłaniał ją w napięciu do ostatniej strony

*** 

W przyszłości, gdy Ziemia stała się toksycznym pustkowiem, przetrwać zdołała ledwie garstka ludzi zamieszkujących gigantyczny, podziemny silos.

Odcięci od świata zewnętrznego, wiodą życie pełne nakazów i zakazów, sekretów i kłamstw.

By przeżyć, muszą ściśle przestrzegać pewnych zasad. Niektórzy jednak się na to nie godzą.

Ci stanowią największe zagrożenie – mają czelność marzyć i śnić, zarażać innych swoim optymizmem.

Czeka ich prosta i zabójcza kara: zostaną wypuszczeni na zewnątrz.

Jules jest jedną z takich osób.

Być może już ostatnią.

Polska premiera – 5.12.2013

SILOS
Jeśli kłamstwa cię nie zabiją, uczyni to prawda...


 Drugi: 5 grudnia na FB profilu Libroteki startuje konkurs. Zacne nagrody do zdobycia, warto, naprawdę warto.

Zdobądź mikołajkowy prezent!
Zostań fanem księgarni internetowej Libroteka.pl na Facebooku, rozwiąż zadanie konkursowe i zdobądź wspaniałe nagrody. 
Do wygrania książki: „Doktor sen”, „Wieczny Grunwald”, „Perfumy Prowansji” , „Z moim synem na fejsie” oraz wyjątkowe zakładki do książek.

Zadanie konkursowe ukaże się 5, 6, 9 i 10 grudnia. Codziennie wygrywają trzy osoby. Szczegółowe informacje o konkursie znajdziesz tutaj: 
https://www.facebook.com/Librotekapl/app_195646697137509.
Zapraszamy!




Trzeci: Przechodzę smarkate lata, katar jest straszny! To draństwo żyć mi nie daje, o czytaniu to już nie wspomnę. Podejrzewam, że wieczorem czeka mnie moczenie łapek w gorącej wodzie z solą, nie wiem też czy uchronię się od baniek. Wybaczcie, że narzekam na takie byle bzdo, ale przeziębienie zdarza mi się raz na kilka lat, a jak już mnie dopadnie, to umieram :/




Tym miłym akcentem kończę ten kreatywny wpis, dzisiaj po mnie nic lepszego nie można się spodziewać ;-)

Miłego dnia!

Czytaj dalej »

Przegląd Końca Świata. Deadline - Mira Grant

Mira Grant

PRZEGLĄD KOŃCA ŚWIATA. DEADLINE

Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data: 2013
Stron: 504
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami

Moja ocena: 7/10 - bardzo dobra





„Przegląd końca świata. Deadline” Miry Grant jest bardzo udaną kontynuacją FEED, thrillera politycznego przedstawiającego postakaliptyczną wizję świata, w której zmutowany wirus sprawia, że zmarli zamieniają się w zombie. Pierwsza część skończyła się dość niepokojąco, w powietrzu zawisło pytanie, co dalej? Jak się okazuje, dalej jest równie ciekawie, o ile nie lepiej.

Dramatyczne wydarzenia bardzo mocno odcisnęły się na psychice Shauna, który z brawurowego, szalonego Irwina zamienił się w osobnika zamkniętego w sobie, wykazującego objawy charakterystyczne dla ludzi psychicznie niezrównoważonych, na dodatek takich, dla których życie straciło sens. Ale kiedy w jego bezpiecznej bazie pojawia się Kelly Connolly - naukowiec z Centrum do Zwalczania i Kontroli Chorób, i wygłasza szokującą teorię na temat wirusa Kellis-Amberlle, wszystko zmienia się o 180 stopni. Wiedza przekazana przez „Doktorka” jest tak niebezpieczna, że ekipa „Przeglądu Końca Świata” zostaje postawiona przed życiowym dylematem; zadbać o własne bezpieczeństwo czy podjąć wyzwanie i ogłosić światu prawdę o Kellis-Amberlle. Nie problem domyślić się który wariant wybrali blogerzy.

Deadline jest terminem najczęściej oznaczającym granice czasową lub niezwykle istotne zdarzenie podsumowujące daną fazę projektu. W drugiej części Przeglądu Końca świata połączyły się właśnie te dwa kluczowe elementy. Czas – który jest niezwykle ważny, to z nim muszą non stop walczyć bohaterowie DEADLINE. To on motywuje, wywołuje skoki adrenaliny i, od czasu do czasu, zmusza do przekleństw związanych ze stresem związanym z tykaniem zegara, a także przełomowe wyniki badań – które stają się motorem działań naszych bohaterów. Kluczowe informacje na temat wirusa są w stanie zmienić bieg historii, są szokującym odkryciem, które być może będzie wiązać się z nowym etapem, rewolucją, która jak burza przejdzie nad zainfekowanym światem.

Książka jest perfekcyjna. Niejednokrotnie zastanawiałam się, jak Mira Grant temu podołała, tym bardziej że w treści jest multum informacji z zakresu wirusologi i technologi. Co prawda autorka korzystała z pomocy specjalistów w tych tematach, jednak całość sprawia wrażenie idealnie dopracowanego, realnego świata, takiego, jakby rzeczywistość z DEADLINE była pisarce bardzo dobrze znana. To niesłychane! pod tym względem Mira Grant jest dla mnie mistrzynią. Bardzo podobał mi się też psychologiczny wątek, który obok tej chłodnej cybertechniki jest niezwykle ludzkim, ciepłym aspektem. Zresztą wszelkie relacje między współpracownikami „Przeglądu Końca Świata” zostały nakreślone tak wyraźnie, że nie ma problemu z wyobrażeniem sobie realnych kształtów postaci. Co więcej pełne napięcia związki, jak również zdarzenia doprawiono nietypowym humorem i sporą dawką niepokoju, tworząc ciekawe połączenie.

Spotkałam się z opiniami, że DEADLINE jest dynamiczniejszą częścią, przyznam szczerze, że nie zauważyłam. Według mnie to FEED miał więcej pary, to w nim zetknęliśmy się z szaleńczymi, zuchwałymi akcjami, a także z groźnymi atakami zombie. Kontynuacja jest bardziej analityczna, to wiele teorii, wnikliwych dysput i emocji, które po latach walki z nieumarłymi, stają się wewnętrznym niepokojem, stłumioną rozpaczą, wołającą za światem bez wirusa, za życiem z tymi których się kocha. Warto mieć na uwadze, że w drugiej części, zombie jest tylko tłem, tutaj nie ma tykania nieumarlaka kijem, za to jest rozpaczliwa i niebezpieczna walka o poznanie prawdy, w której udział biorą nieprzeciętni ludzie, ryzykujący własnym życiem w imię wyższej wartości. Bardzo polecam DEADLINE, bo to wyjątkowa powieść, która kończy się takim samym pytaniem jak FEED, co dalej?

Czytaj dalej »