Biała jak mleko, czerwona jak krew

Alessandro D'Avenia

BIAŁA JAK MLEKO
CZERWONA JAK KREW

Wydawnictwo: Znak Literanova
Data: 2011
Stron: 306



Życie jest pełne kolorów, poczynając od czasu, który zmienia się w rytm odcieni mijających pór roku, po każdą myśl, każde uczucie, któremu jesteśmy w stanie przypisać idealnie pasującą mu barwę. 
Biała jak mleko, czerwona jak krew” pulsuje mocą dwóch skrajny kolorów, tak bardzo różniących się, a jednoczenie tak doskonale do siebie pasujących. Opisywana historia to emocje i jeszcze raz emocje. Każde zdanie brzmi jak rytm naszego wnętrza, czytanie jest proste, bo uczucia nie potrzebują skomplikowanych słów.

Alessandro D'Avenia, jest odkryciem włoskiej literatury. Pracuje jako nauczyciel w liceum w  San Carlo w Mediolanie, inspirację czerpie z kontaktów z młodzieżą i z życia, bo jak twierdzi: „ Życie ma zawsze najlepszy copyright, jest autorem niezliczonych scenariuszy w których występujemy jako postacie otwarte na miłość i zdolne do kochania”. 
Nie sposób nie zgodzić się z autorem – życie ze swoją nieprzewidywalnością, pisze zaskakujące historie, a dzięki talentowi ludzi, którzy potrafią przelać emocja na papier dostajemy wyjątkowe książki, takie jak „Biała jak mleko, czerwona jak krew”

Tak oto, dane nam jest poznać szesnastoletniego Leo, chłopak ma lekko niepokorną duszę, bywa bezczelny, ale jest też odważny. Otaczający świat i wszelkie emocja opisuje kolorami. 
Błękit to kolor przyjaźni, jest jak niebo i woda, jak oczy czarnowłosej Silvi, przyjaciółki, która zawsze zrozumie i wysłucha, nie oczekując nic w zamian. 
Biel to kolor który nie ma granic. Leo nie znosi bieli, bo biel to cisza, jest niczym. 
Czerwień to miłość, jest jak krew, marzenia...miłość to śliczna ognistoruda Beatrice, w zieleni jej oczu Leo odnajduje spokój.
Kolory przenikają się, tworząc oryginale mozaiki, często powodują zamęt w życiu chłopaka, jednak będą towarzyszyć mu przez cały okres dojrzewania oraz w chwilach poznawania życiowych tajemnic.

Jak być sprawiedliwym dla książki i jakimi słowami opisać jej magię?. 
Powieść określana jest jako współczesne Love Story, nie bez powodu – opowiada o aspektach które są szczególnie bliskie sercu, o tajemnicy miłości. Z tym że miłość rzadko kiedy nie boli, a w przypadku kiedy okrutny los nie wykazuje krzty zrozumienia i współczucia, rzucając kłody pod nogi, można tylko płakać i prosić...o cud. 
Narratorem jest Leo, porwę się na stwierdzenie, że ta książka to pamiętnik. Młodzieniec pozwala nam wkroczyć w swój świat, pełen chaosu i rozterek. Obserwujemy Leo, mamy okazje poznać jego codzienność i sytuacje które powodują że chłopak powoli zmienia się, dojrzewa, analizuje.
Podoba mi się jak autor ukazuje świat współczesnej młodzieży, podkreślając rolę osób, które nie zrażając się przeciwnościami, tłumaczą i uczą życia . Wydaje się, że nastolatki otoczone technicznymi nowinkami, opętane internetem i uzależnione od telefonów komórkowych z szybkim słownikiem T9, nie mają żadnych wartości, ani grama szacunku do innych ludzi, a tak niewiele trzeba, żeby na życie spojrzeć innymi oczami, wystarczy mądry nauczyciel, taki jak choćby książkowy belfer o niewdzięcznej ksywce „Naiwniak”. 
Książka zawiera w sobie piękne zwroty, głębokie myśli i niestety tutaj troszkę zgrzyta. Nie do końca pewne kwestie wypowiadane przez Leo pasują do mentalności szesnastolatka, autentyczniej brzmiałyby w ustach profesora filozofii niż u dorastającego chłopca. Oczywiście ten poślizg nie ma większego znaczenia w odbiorze książki, dlatego że czytając, skupiamy się na emocjach, które kumulują się w nas żeby wybuchnąć w najmniej oczekiwanym momencie, bo historia Leo, nie jest łatwa, porusza takie tematy jak: wiara, cierpienie, strata, śmierć, zagubienie. 
Biała jak mleko, czerwona jak krew” to książka intrygująca, zawierająca w sobie refleksje na temat życia, ukazuje też siłę i słabości tkwiące w młodym człowieku. Powieść czyta się jednym tchem, jest napisana prostym językiem, bez zbędnego patosu, pomimo że opowiada historię szesnastolatka to zawiera w sobie uniwersalne prawdy. Polecam ją każdemu czytelnikowi, ta powieść nie ma limitu wieku.


Moja ocena 5.5/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa
Czytaj dalej »

Klub Matek Swatek, operacja: Londyn

Ewa Stec

KLUB MATEK SWATEK, OPERACJA: LONDYN

Wydawnictwo: Otwarte
Data: 2011
Stron: 378



Klub Matek Swatek, operacja: Londyn” autorstwa Ewy Stec, kojarzy mi się z dobrym starym angielskim kryminałem, w którym główną rolę odgrywa seria pomyłek, dziwnych zdarzeń, a także wyjątkowo tajemnicze postacie.


Tym razem Klub Matek Swatek w skrócie KMS, dostaje zlecenie , które przysporzy naszym bohaterkom nie lada kłopotów. Z racji tego, że panie są rządne przygód, a i nic nie jest dla nich niemożliwe, podążają do Londynu. 
Ich klientką jest zdesperowana mama Alicji, która oczywiście pragnie szczęścia córki, według jej oceny idealnym kandydatem na zięcia ma być Igor, szkoda tylko, że Alicja bardziej oczarowana jest niedostępnym arystokratą Archibaldem niż kelnerem z chińskiej restauracji. KMS staje na wysokości zadania, nie przebierając w środkach planuje misje. Członkinie nie wiedzą, że ich plan ma kilka małych niedociągnięć i obfitować będzie w zaskakujące sytuacje i dziwne zbiegi okoliczności.



Klub Matek Swatek, operacja: Londyn” to kontynuacja bestsellerowej powieści pod bardzo podobnym tytułem „Klub Matek Swatek”. W pierwszej części nasze bohaterki stawały na głowie żeby znaleźć męża, dla sympatycznej nauczycielki Ani, z racji tego że działały na swoim terenie, to ich macki wywiadowcze idealnie się spisywały, tym razem panie trafiają na całkowicie obce rewiry, muszą liczyć tylko na własną inwencję twórczą i zdolność do szybkiego reagowania.

Pierwsza część przygód przedziwnego klubu, zauroczyła mnie, jednak nie obyło się bez kilku zgrzytów, w przypadku tego tomu, nie mam się do czego przyczepić. Jest to nieprzyzwoicie dobra powieść kryminalna z minimalnym wątkiem miłosnym, co uważam za duży plus. Autorka skupia się na zagadkowej intrydze, którą rozplanowała z profesjonalizmem godnym pierwszoligowego gracza baseballu. Strzela celnie, zdobywa punktu i sprytnie dobiega do bazy myląc przeciwnika. Rozszyfrowanie fabuły graniczy z cudem, nikt w niej nie jest tym za kogo się podaje, rzeczywistość miesza się z abstrakcją, a dowcip z rozpaczą. 

 

Zaśmiałam się i to nie raz, poza tym w tej książce wszystko jest takie jakie być powinno: żart nie kole w oczy, postacie się tajemnicze, sympatyczne, a także z tych, co to przyłóż do rany to zgangrenuje. Nie sposób nie pokochać tej powieści, brak w niej nachalności oraz mało lubianej nadmiernej ckliwości. Zabierając się za czytanie, trzeba sobie jasno powiedzieć, że nie jest to zwykła powieść dla kobiet - zapychacz czasowy, który straszy romantyczną fabułą z sentymentalnymi tekstami, co to to nie.

Powieść Ewy Stec to wysmakowany kryminał, podszyty doskonałym dowcipem. Mało tego, jest napisany niebanalnym, ale też i nie frymuśnym stylem – taką pozycje literacką czyta się z zaciekawieniem i wielką przyjemnością



Moja ocena 6/6

Wydawnictwu Otwarte, dziękuje za możliwość przeczytania książki.
Czytaj dalej »

Raz wiedźmie śmierć

Kevin Hearne

RAZ WIEDŹMIE ŚMIERĆ

Wydawnictwo: Rebis
Data: 2011
Stron: 395



Pamiętacie Atticusa O'Sullivana?, jeśli przychodzi Wam go głowy szalony irlandzki druid, który porządnie nabruździł w pierwszej części Kronik Żelaznego Druida „Raz kozie śmierć”, to tak, macie rację, to ten sam.
Kevin Hearne w "Raz wiedźmie śmierć”, postarał się o kolejne rozrywki dla Atticusa i jego grona wiernych przyjaciół, i wierzcie mi, wcale chłopaczysko nie będzie miał lekko.
W poprzedniej części nasz bohater wykazując się sprytem, odwagą, a także mistrzowskim władaniem miecza, zdobył sobie grono sympatyków, wskaźnik jego popularności bije wszelkie rekordy. Niestety paranoidalny druid, nie czuje się komfortowo występując w roli megagwiazdy, tym bardziej, że najróżniejsi Bogowie, życzą sobie, aby zlikwidował ich rywali, poczynając od Thora (blondaska rzucającego piorunami). Do Atticusa zgłasza się też Kojot indiański bóg – oszust z żądaniem aby druid zabił demona polującego na okolicznych ludzi, mało tego, Irlandczyk musi zniszczyć hordę bachantek, a także nazistowskie wiedźmy dybiące na życie polskiego sabatu. Żeby nie było za nudno, księgarnię Atticusa nachodzi bardzo niecodzienny duet, ksiądz z rabinem.
Jak z tym wszystkim poradzi sobie sympatyczny druid?
Czy uda mu się sprytem pokonać niebezpieczne sytuacje?
Losy Atticusa O' Sullivana stoją pod wielkim znakiem zapytania.

Raz Wiedźmie śmierć” nie odbiega jakością ani formą od pierwszej części przygód druida. Książkę czyta się wyśmienicie, fantastyczne akcje, krwawe bijatyki, opisane w plastyczny sposób wciągają w świat magii, dokładność opisów zaskakuje precyzją, a lekkie pióro autora w połączeniu z jego niesamowitą wyobraźnią powoduje, że mnogość wydarzeń i barwne postacie, wybijają czytelnika w fotel nie pozwalając mu wstać przed przeczytaniem ostatniego zdania. W powieści nie brakuje też humoru, na moje oko w tej części Hearne ostro przyprawiał dowcip sporą dawką pikanterii, potyczki słowne bohaterów powodują wybuchy śmiechu, a także miły dreszczy podniecenia, no ale jak inaczej może czuć się zwykły szarak w towarzystwie seksownych bogiń , chciał nie chciał, podtekst erotyczny musi być.
Raz wiedźmie śmierć” to bardzo wciągająca lektura, dostarczająca mnóstwa wrażeń, a czegoż w niej nie ma. Fabuła naszpikowana jest bijatykami, czarami, teoriami magicznymi, a także postaciami demonów i innych piekielnych stworów. Oczywiście nie mogłoby zabraknąć bogiń Morrigan i Brighit, sympatycznej wdowy, która jak się okazało miała farta zobaczyć więcej niż marzyła, jak również oryginalnego sąsiada naszego Atticusa.
W powieści dzieje się więcej niż byśmy chcieli. Zabawa jest przednia, jednak tym razem bywało, że nadmierny humor mnie męczył, poza tym od ogromnej ilości bóstw, stworów i cudów kręciło mi się w głowie – nie jest łatwo odnaleźć się w fabule pędzącej jak błyskawica. Abstrakcyjna wizja świata magii, może pogrążyć czytelnika, ale cóż, łączmy się w bólu z Atticusem, chłopak nie może spokojnie wypić lemoniady na swoim tarasie, więc nie oczekujmy że będzie łatwo.
Nadążyć za Kevinem Hearne, to wyzwanie, mimo kilku moich narzekań, świetnie bawiłam się czytając „Raz wiedźmie śmierć” i z niecierpliwością będę czekać na kolejne przygody Żelaznego Druida, a podejrzewam, że dziać się będzie bo i tym razem  złożono  o kilka obietnic za dużo, a jak wiemy słowa należy dotrzymać.

Moja ocena 5/6

bachantki (łc. lm. bacchantes ‘czczący święto Bachusa’ od bacchari ‘czcić święto Bachusa’) 1. mit. gr. kapłanki Bachusa, jego tańczące w rozpasanym podnieceniu towarzyszki; menady. 2. przen. uczestniczki hulanki, orgii*



Za mozliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Rebis 
Czytaj dalej »

Sto dni po ślubie

Emily Giffin

STO DNI PO ŚLUBIE

Wydawnictwo: Otwarte
Data: 2008
Stron: 367


Zanim cokolwiek napiszę o książce „Sto dni po ślubie”, koniecznie muszę wspomnieć o fenomenie Emily Giffin. W roku 2004 została wydana debiutancka powieść autorki pod tytułem „Coś pożyczonego”, historia miłosnego trójkąta zawładnęła sercami miliona kobiet na całym świecie, a książka stała się bestselerem New York Times'a. Wszystkie powieść Giffin („Coś niebieskiego”, „Dziecioodporna”, „Siedem lat po ślubie”) mają wspólny motyw – życie kobiet. Autorka w subtelny sposób pisze o tym, co dręczy wszystkie kobiety, czyli o miłości, zdradzie, trudnych wyborach i życiowych dylematach.

Większość czytelniczek w opisywanych historiach odnajduje fragment swojego życia, niejednokrotnie utożsamia się z bohaterkami, ewentualnie, opowieści te traktuje jak odskocznię od szarej codzienności. Nieważne, że fabuła książek jest banalna i przewidywalna, ważne, że chociaż przez chwilę czytelnik przenosi się w świat idealnych, przystojnych i bogatych mężczyzn, pięknych, zmysłowych kobiet i problemów, które na szczęście większości nie dotyczą. Za ten inny świat, pełen tajemnic i niedomówień, panie kochają książki Emily Giffin, niestety nie należę do tego grona.

Sto dni po ślubie” to kolejna trywialna historia, tym razem mamy okazję poznać Ellen , która dokładnie sto dni po swoim wymarzonym ślubie, przypadkowo wpada na swoją dawną miłość - Leo. To ich pierwsze spotkanie od 8 lat, w przeszłości Leo bez słów wyjaśnienia zostawił Ellen, łamiąc jej serce. Niestety kobieta nie zapomniała o łączącym ich wielkim uczuciu i mimo wielu bolesnych wspomnień, to przypadkowe spotkanie, budzi w niej dawne emocje. Ellen zaczyna zastanawiać się czy dokonała właściwego wyboru i czy jej mąż Andy jest tym jedynym.

Książka mnie nie zaskoczyła, miałam wrażenie deja vu - charakterystyczna konstrukcja fabuły i standardowe zakończenie. Narracja jest pierwszoosobowa, typowa dla książek Giffin, oczami Ellen odbieramy otaczający ją świat, z nią przeżywamy emocje i poznajemy niuanse małżeństwa. Oto mamy dwoje ludzi, których związek jest idealny i nagle ślepy los, głupi przypadek powoduje zamieszanie i powstanie kryzysu. Typowe? Typowe, nic dodać nic ująć. Przez prawie 400 stron nasi bohaterowi bawią się w kotka i myszkę, przy okazji analizując swój życiorys – bardzo kiepsko im to wychodzi.

Ellen od spotkania z Leo, przeobraża się w nastolatkę idealizująca byłego chłopaka, zaczyna szukać dziury w całym, a swoich jeszcze niedawno cudownych i oddanych, przyjaciół określać mianem „parweniusze”, „zaścianek”, „duchota”. Powieść zalewają wspomnienia z dawnych lat i niepotrzebne dywagacje, nie liczcie na jakąkolwiek akcję, ani na nieoczekiwane obroty wydarzeń, o nie, tego w książce nie znajdziecie.

Żałuję, że w opowieści nie ma zaskoczenia, tej niepewności która towarzyszy czytaniu i choćby grama napięcia. Z przykrością stwierdzam, że jest to jedna ze słabszych książek tej autorki, a szkoda, bo wątek miał szanse na stanie się intrygującym, mądrym tematem, zawierającym poruszające, celne rady. Po raz kolejny mamy książkę służąca tylko chwilowej rozrywce, rozumiem, że każdemu potrzebny jest szybki i przyjemny relaks, jednak dla mnie to zdecydowanie za mało, od Emily Giffin chcę znacznie więcej. Czekam na wielkie bum.

Moja ocena 3/6


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Otwarte, a także portalowi Sztukater za jej udostępnienie.
Czytaj dalej »

Ciepłe ciała

Isaac Marion

CIEPŁE CIAŁA

Wydawnictwo: Replika
Data: 2011
Stron: 307


Ciepłe Ciała” Isaaca Mariona, to zaskakująca historia o rodzącej się więzi między zombie, a żywą, ciepłą istotą z bijącym sercem. Ta fascynująca książka opowiada o tym co niemożliwe; w świecie bólu i zarazy, pozbawionym nadziei kiełkuje uczucie, nieprawdopodobne, a jednak prawdziwe i szczere.

R jest jest zombie, wraz ze swoimi pobratymcami żyje w starym porcie lotniczym. Żaden z nich nie pamięta początku katastrofy – zombie nie mają wspomnień, nie czują, nie marzą, nie wyglądają atrakcyjnie, ale czasami lubią żartować. 
Jestem martwy, ale to nie jest takie złe. Nauczyłem się z tym żyć. Przepraszam, że nie mogę się właściwie przedstawić, ale już nie mam imienia. Mało który z nas je posiada. (…) To zabawne, bo gdy żyłem zawsze zapominałem imion innych ludzi. Mój przyjaciel, M, mówi, że ironia bycia zombie wynika z tego, że wszystko jest zabawne, ale nie możesz się uśmiechać, bo zgniły ci wargi.”
Martwi polują na Żywych, to nie jest ich wybór, ale konieczność. Zjadając mózgi, przez chwile żyją wspomnieniami ofiary, mogą poczuć się jak ludzkie istoty. 
„ Jedzenie nie jest przyjemną czynnością. Przeżuwam ludzką rękę i nienawidzę tego. Nienawidzę słuchać krzyków, bo nie lubię bólu, nie lubię krzywdzić ludzi, ale teraz tak wygląda świat. Tak właśnie robimy”
Na jednej z takich krwawych wypraw R znajduje Julie, niespodziewanie dla siebie postanawia ją uratować. Zabiera wystraszoną dziewczynę do swojego domu, boeinga 747. Między dwójką zagubionych istot, rodzi się uczucie, niebezpieczne i irracjonalne, które diametralnie zmienia wszystko, włącznie z brudnym, krwawym światem. 

Zazwyczaj kiedy zabieram się za czytanie, mam w głowie gotowy obraz książki, to błąd, bo często nie ma on nic wspólnego z właściwym brzmieniem opisywanej historii. Tym razem też tak było, zombie kojarzą się z okrutnymi umarlakami, bezosobowymi, łaknącymi parującego mózgu. Spodziewałam się jatki i obrzydliwych orgii w wykonaniu martwych trucheł. Owszem co nieco z tego mrocznego scenariusza zostało zaczerpnięte, jednak ta powieść to metafizyczna podróż w tereny nieznane i niebezpieczne. Zachwyca swoją oryginalnością i subtelnym stylem. 
Marion stworzył unikatową konwencję świata zombie. Ta martwa społeczność funkcjonuje na zasadzie hierarchii, tworzy namiastkę rodziny, truposze dobierają się w pary i zajmują się zarażonymi dziećmi, ucząc ich podstaw polowania na Żywych. Dziwne, ale w przedstawionym świecie, wszystko jest możliwe. 
R to postać niesamowita, niby umarlak nie mający krążenia i uczuć, ale jednak z marzeniami i tęsknotami. Jest myślicielem, tym różni się od reszty stada, analizuje i próbuje odnaleźć w sobie odrobinę człowieczeństwa. Znajomość z Julie - kobietą z pazurem, nałogami, silną i odważną - powoduje powolną, ale systematyczna ewolucje R. Świat pragnie się zmienić wystarczy, odrobina dobrej woli, odwaga i zaangażowanie. Namiętność która powstaje pomiędzy tą unikatową parą jest siłą napędową zmian. 
„Mam coś w rodzaju duszy, choć bardzo roztrzęsionej i bezsilnej. Więc może inni też tacy są. Może jest tu coś, co można uratować. Coś wartego ocalenie”
Ciepłe ciała” to piękna i wzruszająca historia o rodzącej się miłości i nadziei. Momentami bardzo smutna, przygnębiająca. Mam wrażenie, że zombie jest metaforą życia. Zmęczeni codziennością, beznamiętnie kroczymy ścieżką prowadzącą donikąd. Niekiedy działamy jak automaty, tak jak zombie, a wystarczy tylko impuls, odrobina energii, żeby wyrwać się z marazmu i żyć pełnią życia. 

Prostuje się, osusza twarz rękawem i obejmuje mnie, przyciskając ucho do mojej klatki piersiowej.
- Łup-łup – mruczy. - Łup-łup. Łup-łup.
Ręce mam spuszczone po bokach.
- Ja...przepraszam – mówię.
Ma zamknięte oczy i głos stłumiony przez moją koszulę.
- Wybaczam ci – mówi. 
Unoszę rękę i dotykam jej słomiano – złotych włosów. 
- Dziękuję 
Te trzy zdania, tak proste, tak pierwotne, nigdy nie brzmiały tak skończenie. 

Jestem zachwycona książką, jej ideą, innowacyjnością przedstawionego świata, przepięknym stylem autora, który w magiczny sposób opisuje to czego nie da się wyrazić słowami oraz bohaterami za którymi się tęskni. Nie ma takiej siły na świecie, która sprawiłaby, żeby nie dało się pokochać R, uroczego, sztywnego umarlaka z czerwonym krawatem.
Poza tym, w przedstawiony tekst, autor z wielką gracją i wyczuciem wplótł fragmenty utworów Sinatry, cóż...teraz całkiem inaczej będę odbierać piosenkę „I' ve got You under My skin” 
Pozostaje mi polecić lekturę „Ciepłych ciał” , książkę niezwykłą, wzruszającą z fascynującym wątkiem romantyczny.


Moja ocena 5.5/6




Za możliwość przeczytania książki, dziękuję Wydawnictwu Replika 




Isaac Marion urodził się 1981 na północnym zachodzie stanu Waszyngton, gdzie mieszka do dziś. Wykonywał różnorodne zawody: przywoził łózka pacjentom hospicjów, pracował z dziećmi w rodzinach zastępczych...
Jak sam powtarza, jest kawalerem, nie ma dzieci, nie uczęszczał do college'u i nie zdobył żadnych nagród.
Ciepłe ciała” są jego debiutem. Książka zaliczana jest do najważniejszych reprezentantów gatunku.*

* opis pochodzi z okładki książki "Ciepłe ciała"
Czytaj dalej »

Konkursy - po co więcej słów

Miedzy ciszą a ciszą, sprawy się kołyszą ...* (Grzegorz Turnau)

 Bez zbędnych ceregieli zapraszam do atrakcyjnych konkursów, obfitujących w nagrody.

Impreza urodzinowa u Sztukatera


Magiczna jesień


Zasady konkursów ukarzą się po kliknięciu w wybrany obrazek - czary mary :), lub znajdziecie je na stronie  Sztukatera

Pozostając w klimacie jesiennej nostalgi, proponuje się zasłuchać...gdzie nam się śpieszy

 
 

Cicho cichuteńko, wieczorem rezenzja "Ciepłych Ciał"  Isaac Marion
Czytaj dalej »

Coś pożyczonego

Emily Giffin

COŚ POŻYCZONEGO

Wydawnictwo: Otwarte
Data: 2009
Stron: 398


Na pewno większość osób zna bajkę o Kopciuszku. Jeśli tak, to nie zaskoczy nikogo podrasowana wersja tej opowieści, taką historyjkę po tuningu możemy spotkać w książce „Coś pożyczonego” Emily Giffin.

Rachel jest zakompleksioną trzydziestoletnią kobietą, żyjącą w cieniu swojej egocentrycznej przyjaciółki Darcy. W dniu swojej imprezy urodzinowej – zorganizowanych oczywiście przez Darcy - Rachel nie ma najlepszego samopoczucia, jej życie nie ułożyło się tak jak planowała, jest zdołowana i rozgoryczona. Smutki zatapia w alkoholu, a w maratonie tym towarzyszy narzeczony jej  najlepszej przyjaciółki, boski Dex. Tak się składa, że przystojniak Dex jest też przyjacielem Rachel, znają się z czasów studiów i to ona poznała go z trzpiotką Darcy. Urodzinowy wieczór kończy się dość niefortunnie dla tej pary, gdyż następnego ranka oboje budzą się w tym samym łóżku, co gorsze odkrywają, że łączy ich coś więcej niż tylko przyjaźń.
Jak potoczą się dalsze losy Rachel i Deksa?,
Czy wygra miłość?
Czy też zwycięży babska solidarność?

Sprawa wydaje się bardzo poważna, zachwiane zostaje zaufanie i przyjaźń. Coś, co wydawało się stabilne ulega nagłemu upadkowi. Logicznym wydaje się, że ta powieść powinna poruszać czytelnika, zmuszać go do refleksji i wyciągania wniosków. Niestety tak nie jest, nad czym szczerze ubolewam, bo książki Emilly Giffin - „Coś niebieskiego”, „Sto dni po ślubie” „Siedem lat po ślubie”- zazwyczaj dostarczają mi pełnego wachlarza emocji, w tym przypadku dostałam płyciutką historyjkę z płyciutkimi bohaterami.

Już na starcie idzie z rozpaczy załamać ręce, postacie książkowe są przewidywalne, z wyraźnym podziałem na charaktery. Autorka robi wszystko żeby przedstawić Darcy w niekorzystnym świetle, ciągle dowiadujemy się o niej podłych rzeczy, które mają spowodować, że odbieramy ją jako nieczułą, głupiutką, wiecznie grymaszącą, zapatrzona w siebie nimfę z IQ kałuży. Zaś Rachel jest bierną, szarą myszka, niedoceniającą swoich walorów, mało tego ta słodka kobieta daje się wykorzystywać drapieżnej Darcy, gdyż tak naprawdę ich przyjaźń jest mocno naciągana. Mam wrażenie, że wszystko to ma służyć temu, żeby czytelnik bez wyrzutów sumienie mógł kibicować romansowi Deksa z Rachel, bo w końcu jest na to idealne usprawiedliwienie: przecież wredna Darcy nie może dostawać wszystkiego o czym sobie tylko zamarzy, a już na pewno nie należy się jej przystojny, cierpliwy i inteligenty Dex. 
Nasi bohaterzy emocjonalnie zatrzymali się na poziomie liceum, są niedojrzali i za żadne skarby nie da się ich lubić. To dorośli ludzie którzy nie wyrośli z nastoletniej złośliwości, są nudni, apatyczni i najczęściej bierni.

W książce momentami pojawiają się stwierdzenia zmuszające do polemiki nad tematem zdrady, ale tak naprawdę jest to zrobione na marnym poziomie. W powieści zaskakujące jest to, że nie spotkamy się z bezpośrednią krytyka zjawiska jakim jest zdrada. Nie oszukujmy się jest to niemoralne zachowanie, wydawałoby się że Rachel powinna dostawać baty za to co robi, a jest całkiem inaczej. Mam wrażenie , że takie działanie jest top trendy w amerykańskim snobistycznym świadku, w końcu jest tajemnica, przystojny narzeczony i pierwsza druhna która sypia z przyszłym małżonkiem swojej najlepszej przyjaciółki. Tak gorszące, że aż rewelacyjne. Gdyby nie kilka zdań, błądzących gdzieś w myślach naszej niepokornej Rachel, to można by powiedzieć, że „Coś pożyczonego” to pochwała zdrady, szczególnie tej z wielkim skandalem w tle i prawdziwą miłością w zanadrzu.

Pomimo że książka jest taka jaka jest, czyli płyciutka, banalna, a zarazem bardzo przewidywalna, to na szczęście zawiera w sobie sporą dawkę humoru, poza tym styl pisania Emily Giffin jest lekki i subtelny dzięki czemu książkę czyta się w miarę przyjemnie .
Coś pożyczonego” nie jest wymagającą lekturą. Śmiało mogę stwierdzić, że jest to pozycja literacka nadająca się na niezobowiązującą chwile relaksu, nie czyta się jej z wypiekami na twarzy, ale dostarcza miłej rozrywki na szare, deszczowe dni. Ot takie czytadełko.

Moja ocen 3/6

Na postawie książki powstał film "Pożyczony narzeczony" , trailer nie wypada źle, ale wiedząc że ekranizacje są zazwyczaj dużo gorsze od książki, obawiam się najgorszego :/





Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwarte, a także portalowi Sztukater za jej udostępnienie.

Czytaj dalej »

Łąka umarłych

Marcin Pilis

ŁĄKA UMARŁYCH

Wydawnictwo: SOL
Data: 2010
Stron: 383


Mam problem, bo nie wiem czy istnieją właściwe słowa na opisanie emocji które są we mnie od momentu przeczytania kilku pierwszych zdań powieści. Jestem kilka dni po lekturze „Łąki umarłych” Marcina Pilisa, sądziłam że kiedy opuszczę rejony tej zapomnianej przez Boga wsi - „ Wielkie Lipy i wielki świat to były określenia niemające ani głębokich, ani stałych powiązań, a pozostawiona samej sobie wioska przypominała porzucony na pół siny płód, duszony samozapętlającą się pępowiną” - to odetchnę, a wraz z napięciem odejdzie ode mnie złość i bezradność. Niestety to było czcze marzenie.

Wielkie Lipy to ponura wieś otoczona równie ponurym, ciemnym lasem. Mieszkańcy to ludzie prości, których spowił koszmar minionych lat. Żyją szczelnie w swoich domach, nie tolerując zmian ani obcych. Nad wsią dominuje mroczny klasztor, którego mury pamiętają przerażające czasy, kiedy to w roku 1942 do wsi wkroczył odział esesmanów, wtedy to między Polakami i Żydami pękła ostatnia łącząca ich nic porozumienia. Światkiem dramatycznych wydarzeń jest naukowiec Jerzy Hołotyński, który wiele lat później w roku 1970, wymusza na swoim synu Andrzeju obietnicę, że ten po jego śmierci, odwiedzi obserwatorium astronomiczne mieszczące się na terenie upiornej wsi. Młody chłopak, odkrywa ponurą tajemnicę mieszkańców, pragnie zakończyć makabryczny dział historii, nieświadomy konsekwencji wysyła list do dowódcy oddziału esesmanów. W roku 1996 Karl Strauch przyjeżdża do Polski, chcąc zmierzyć się ze swoją wojenną przeszłością staje twarzą w twarz z mieszkańcami Wielkich Lip.

Marcin Pilis to prozaik, dziennikarz. Jest redaktorem tygodnika „Kurier Jurajski”, a także autorem „Relikwii” i „Opowieści nawiasowej”. Śmiało można powiedzieć, że jest to pisarz który nie boi się trudnych i kontrowersyjnych tematów. Mało tego, potrafi fabule dodać atrakcyjności stosując trafne opisy, które tchną realizmem, jednocześnie pisząc  językiem prostym aczkolwiek bardzo wymownym powoduje u czytelnika chwilowy bezdech.
Łąka umarłych” to powieść genialna, nie znalazłam w niej nic co mogłoby być solą w oku, lub drażniło jak natrętny komar. Nie będę bawić się w dyplomację, takich książek nam potrzeba. Powieść zawiera w sobie ogrom pytań, na temat tego czym jest człowieczeństwo, zło, gdzie mieszka w człowieku odwaga, chęć pomocy, zrozumienie czy współczucie. W tekście pojawiają się odpowiedzi na te pytania, przyznam, że zrobiły na mnie ogromne wrażenie, w proste słowa ubrana została istota egzystencji ludzkości. Pilis ukazuje również jaki wpływ na człowieka ma chora ideologia, która w sposób nieodwracalny potrafi zniszczyć wszystkie ludzkie odruchy, a strach o życie w połączeni z paniką i uprzedzeniami  może tak skrzywić psychikę, że rozpoznawalność tego co złe jest niemożliwe.
Marcin Pilis nadał „Łące umarłych” ciekawą konstrukcję, płynnie przenosi czytelnika w kolejne lata, z mocą mistrza ceremonii stopniuje napięcie i tworzy niepowtarzalne obrazy.
Tło powieści jest rewelacyjne, na planie posępnej wsi dopada nas duchota, otoczeni złem, czujemy ciężar który blokuje nasze płuca, z każdą stroną coraz mniej mamy tchu.

Więc świat nie notuje cierpienia i bólu (...)”, nie notują go drzewa, ptaki, zielona trwa na łące, ale ludzie są jak gąbki i toksyny tragedii potrafią skutecznie zatruć życie dookoła skażonego osobnika, a wtedy nawet spokojnie szumiąca brzoza, śpiewa mroczną, bolesna pieśń.
Łąka umarłych” to lektura obowiązkowa, to trzeba przeczytać, nie ma że boli. Mimo że jest to fikcja literacka, to znając historię wiemy, że takie zdarzenia są bardzo prawdopodobne.
Zróbmy sobie rachunek sumienia i nie pozwólmy żeby uprzedzenia, i strach kierowały naszym życiem, bo żyć trzeba – właściwie.

 Moja ocena 6/6
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu SOL., a także portalowi Sztukater za jej udostępnienie.
Czytaj dalej »

Grzechotka

Joanna Jodełka

GRZECHOTKA

Wydawnictwo: W.A.B.
Data: 2011
Stron: 301


Joanna Jodełka zadebiutowała w 2009 roku kryminałem „Polichromia Zbrodnia o wielu barwach”, za tę powieść otrzymała Nagrodę Wielkiego kalibru .
Autorka mieszka w Poznaniu, tu też studiowała historię sztuki, prowadziła sklep dla kobiet z kobiecą literaturą, a przede wszystkim z miłosnymi kosmetykami. W przeszłości zdarzyło się jej być twarzą kampanii reklamowej jednego z domów towarowych. Obecnie zajmuje się zarządzaniem restauracją i hotelem. Prowadzi również blog , na którym umieszcza teksty swoich piosenek Jodełka Łka
Jak widać obszar zainteresowań Pani Joanny jest wielki, i bardzo dobrze, podobno pasje określają zakres wyjątkowości człowieka.
Na „Grzechotkę” czekałam z wielką niecierpliwością, książka opisywana jest jako kunsztowny kryminał pełen ironii i gier słownych. Koniecznie musiałam przekonać się ile w tym jest prawdy.
Pewnego jesiennego dnia, Edyta Skolimowska z wielkim trudem budzi się, nie jest wstanie przypomnieć sobie ostatnich godzin, jednego jest pewna, miała brzuch którego już nie ma. Jej przerażenie sięga zenitu.


Było dziecko i go nie ma. Policja podejrzewa, że jest to dzieciobójstwo, jednak czy aby na pewno?. Do pomocy zostaje wezwana psycholog Weronika Król, która ma orzec o stanie poczytalności młodej kobiety. Na początku jest bardzo zdystansowana, z czasem pojawiają się fakty które wprowadzają zamieszanie, niepokój, a także wątpliwości. Wraz z policją, Weronika próbuje rozwiązać zagadkę, która wcale nie jest łatwa.

Podczas czytania towarzyszyły mi zmienne nastroje. Klimat książki jest identyczny jak pora roku w nim panująca. Jesień – zimna i mokra. Dni są szare, deszczowe, wszędzie panoszą się opadłe liście, a smutne uliczki lubi odwiedzić mleczna mgła. 

 
Przytłaczająca aura otacza czytelnika, zamykając go w klaustrofobicznym świecie szarych kamieniczek, komendy policji i szpitala. Na początku nie mogłam się wstrzelić w ten ciężki klimat, nie byłam w stanie rozszyfrować o co tak naprawdę chodzi autorce. Książka klasyfikowana jako kryminał, bardziej przypominała powieść psychologiczną niż pełną akcji historię z wątkiem sensacyjnym. Na szczęście piękne zdania, po mistrzowsku tworzone, poprawne stylistycznie i smakowo wyśmienite, skłaniały mnie do poznania tej opowieści. Chylę czoła przed talentem Pani Jodełki, tekst zawarty w „Grzechotce” to czysta poezja, treść jest pełna metafor i porównań. Dzięki takim zabiegom świat przedstawiony w książce odbiera się sercem. Gdyby miała wybitną zdolność zapamiętywania, to chętnie nauczyłabym się tej książki na pamięć.
Pomijając niezwykły styl pisania autorki, to fabuła przez pierwsze kilkadziesiąt stron mnie nie uwiodła. Było za spokojnie, za melancholijnie. Na pierwszy plan wysunęły się problemy bohaterów, a koniecznie trzeba wspomnieć, że każda z postaci jest  mocno doświadczona przez los, wiec bólu i rozterek nie brakuje. Wątek kryminalny zszedł na dalszy plan, podejrzewam że było to celowe działanie, jednak mnie ono nie przekonało, z coraz większym zniecierpliwieniem czekałam na rozwój akcji.
Dostałam to co chciałam. Wraz z pogodą zmieniła się atmosfera książki.


Jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, wszystko nabrało kształtów. Charaktery postaci ujednoliciły się, akcja nabrała tempa. Z każdą przeczytaną stroną rósł mój niepokój i mimo że autorka w bardzo subtelny sposób opisuje zdarzenia pełne przemocy, i niebezpieczeństwa to nie mogłam przestać czytać. Z początkowego znudzenia i rozdrażnienia wpadłam w stan euforii i zainteresowania. Maksymalnie wkręciłam się w ten mroczny świat poznańskich uliczek i czekam na więcej.

Grzechotka” to lektura wymagająca, nie jest książką na jeden wieczór. Wymaga skupienia, łaknie naszego czasu jak spragniony wody. Pomimo że na początku wystąpił u mnie dyskomfort czytania to wyśmienity kunszt pisarski pobudził moje zmysły i zmusił mnie do przygody, którą warto było poznać i którą ja, wszystkim polecam.

Moja ocena 5/6


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B., a także portalowi Sztukater za jej udostępnienie.
Czytaj dalej »

Klub Matek Swatek

Ewa Stec

KLUB MATEK SWATEK

Wydawnictwo: Otwarte
Data: 2010
Stron: 394


 Co może być gorsze do samotnej, niezależnej trzydziestoletniej kobiety? KMS – Klub Matek Swatek.

Anna Romantowska jest trzydziestotrzyletnią sympatyczną nauczycielką, której fartem udaje się kupić mieszkanie. Dziwnym trafem już pierwszego dnia w jej drzwiach pojawia się przystojny malarz pokojowy Wiktor, oferując usługi remontowe . W tym samym czasie mama Ani, zamartwia się, że jej córka jest nadal panną, a kręcący się obok uroczej nauczycielki Fryderyk , nie wydaje się być idealnym kandydatem na męża. Beata chcąc pomóc córce w drodze do szczęścia, korzysta z pomocy Klubu Matek Swatek - członkinie obmyślają Mission Impossible. Panie nie wiedzą, że atmosfera wokół Ani zagęszcza się, bo oprócz przystojnego malarza, pojawia się czarujący policjant Marek, no i oczywiście jest jeszcze niespełniony muzyk Fryderyk. Istotne w tym wszystkim jest to, czy panowie kierują się szczerymi intencjami? i czy KMS swoimi mackami nie namiesza więcej niż powinien?

Klub Matek Swatek” jest trzecią powieścią Ewy Stec. Wcześniej ukazały się „Romans z trupem w tle” i „Polowanie na Perpetuę”. Pani Ewa ukończyła iberystykę, ale to pisarstwo było jej marzeniem i pochłonęło ją całkowicie – bardzo dobrze. Autorka uwielbia ludzi z poczuciem humoru i książki ze szczęśliwym zakończeniem, podobno tylko takie czyta i tylko takie pisze - to widać.
Powieść o perypetiach Anki i KMS to historia niebanalna, niesamowicie dowcipna i ... kryminalna. Mało tego, że czytając mamy ubaw po pachy, to jeszcze dochodzi intryga na miano Sherlocka Holmesa. Od razu przyznam się, że nie chciałabym mieć do czynienia z Klubem Matek Swatek, panie bardzo mocno mnie przerażały, ich akcje budziły mój niepokój, a od dzisiaj wiem, że depilator może służyć za wymyślne, bardzo podręczne narzędzie tortur. 
Wracając jednak do meritum sprawy, nie jestem fanką romansów i ckliwości, gdyby ta książka nie miała sporej dawki dowcipu i sensacyjnej otoczki, to na pewno czytanie jej byłoby dla mnie udręką. Na szczęście Pani Ewa, wykazała się wielka wyobraźnią tworząc książkowych bohaterów i pomimo że niejednokrotnie wykorzystuje schematy, które dość mocno mnie drażniły - litości, dlaczego kobieta w wieku menopoauzalno – emerytalnym jest pokazana jako wścibska osóbka, wtryniająca nos w nie swoje sprawy – to jednak genialnym żartem zostałam omotana i sprzedana. Tym samym przestałam zauważać to co niekoniecznie było w opisywanej historii na tip top np. przerysowanie sytuacji, czy nadmierny komizm, niekiedy mocno naciągany. Powiedźmy sobie jednak szczerze , ta książka ma służyć rozrywce, a nie głębokiej naukowej analizie.
Klub Matek Swatek” jest napisany przystępnym językiem, autorka posługuje się dowcipem znany i tym rzadko słyszanym, w treści pojawiają się oryginalne powiedzonka i intrygujące postacie. Książkę czyta się szybko i przyjemnie. Jest ona doskonałą relaksującą lekturą, po której nasz poczucie humoru będzie bić brawo dla kunsztu pisarskiego Ewy Stec.
Odbiegając lekko od tematu, muszę koniecznie pochwalić projekt okładki Pana Wojciecha Wawocznego . Grafika niesamowicie mi się podoba. Mam wrażenie, że okładka stylizowana jest na lata 60. , kobieta z krótko przyciętymi paznokciami, pomalowanymi w intensywnym kolorze, do tego sweterek w serek i kloszowana spódnica w grochy kojarzy mi się z gospodyniami domowymi słuchającymi The Beatels. Nie wiem czy taki był zamiar projektu czy to tylko moja wyobraźnia, tak czy siak, okładka jest na szóstkę.

Klub matek swatek” polecam jako niezobowiązującą lekturę, dla osób chcących przenieść się w świat groteskowych sytuacji pełnych dowcipu i akcji „włos się jeży” .

Moja ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki, dziękuję Wydawnictwu Otwarte
Czytaj dalej »

Sukkub

Edward Lee

SUKKUB

Wydawnictwo: Replika
Data: 2011
Stron: 325


Żywa legenda literackiego zniszczenia. Edward Lee pisze gustownie i cholernie mocno. Czytaj jeśli się odważysz” ~ Richard Laymon
 Radziłabym wziąć sobie te słowa mocno do serca, bo książką o której za chwilę napiszę zawiera w sobie wszystko to, co wychodzi poza ramy normalności, gnębi i dręczy czytelnika serwując mu opisy makabry jakiej nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Jack Ketchum bardzo obrazowo wyraził się o stylu pisania swojego kolegi „Pisarstwo Edwarda Lee jest jak piła mechaniczna na pełnych obrotach. Jeśli podejdziesz zbyt blisko, urżnie ci nogi” - dokładnie. Po lekturze tej książki czuję się zmasakrowana, na szczęście suchość w ustach i zimny pot na czole uzmysławia mi, że ciągle żyję. 
Edward Lee jest autorem kilkudziesięciu książek z gatunku hardcore horror, określa się go mianem specjalisty od prozy ekstremalnej, jego powieści łamią wszelkie tabu, balansując na granicy obrzydzenia i perwersji. „Sukkub” jest powieściowym debiutem Edwarda Lee na polskim rynku. Odważnych zapraszam do świata Ur-loków.

Ann Slavik urodziła się i wychowała w spokojnym miasteczku Lockwood. Frustrujące izolacja, a także matczyna dominacja nie wypływały dobrze na stan umysłu młodej kobiety. Ann opuszcza rodzinne rejony i przeprowadza się do dużego miasta. Tam jej kariera nabiera tempa, kobieta korzysta z luksusowego życia w towarzystwie swojego ukochanego Martina i nastoletniej córki Melanie. Niestety nie wszystko układa się tak jakby sobie życzyła, dręczą ją nawracające koszmary, jest poddenerwowana i zaniepokojona, do tego czuje, że tarci kontakt z córką. Sprawę mają załatwić wspólne wakacje w Paryżu, ale i tutaj życie pisze swój scenariusz. Seksowna prawniczka musi wrócić do Lockwood. W towarzystwie swojej rodziny wyrusza na spotkanie z niebezpieczeństwem. Nie wie, że jej śladem podąża dwóch psychopatów. Zestawiona twarzą w twarz z przerażającą rzeczywistością, odkrywa mroczną stronę cichej mieściny. 

Strach to za mało żeby nazywać uczucie towarzyszące czytaniu. Książka jest szokująca, już od pierwszych stron mamy niezły pokaz tego co czeka nas w dalszej części tej makabrycznej przygody – maciczny chleb, nadziewane jajniki oraz genitalia w panierce to tylko wstęp, całkiem delikatny.
Sukkub” rozpoczyna się prologiem, który naprowadza czytelnika na właściwy trop, można powiedzieć, że od razu wiemy gdzie „pies jest pogrzebany”. Czegóż można spodziewać się po historii w której kanibalizm, bezczeszczenie zwłok, obdzieranie ze skóry, kastrowanie i wyuzdany seks jest rzeczą normalną. Wład Palownik zapewne w tym klimacie czułby się wyśmienicie. Na szczęście intryga poprowadzona jest doskonale, bo mimo podejrzeń co do toku fabuły, jesteśmy zaskakiwani i nie tylko opisami przerażających dewiacji, ale także wprowadzeniem nietypowych złożonych postaci , jak również niezwykłą akcją. 
Na uwagę zasługuje tło powieści, Lockwood to miasteczko jak z koszmaru, niewielka społeczność, bardzo zamknięta, spokojne chodniki otoczone żywopłotami, identyczne domki , zacienione ulice straszą żałobnym klimatem. Nie widać ludzi, samochodów, nie ma przestępczości, mieszkańcom życie się dobrze, pod niebiosa wychwalają władze miasta, można by rzec idylla, szkoda że za tą maska pozornej beztroski, kryje się śmierć i zło. 
Lee nie oszczędza czytelnika, wykorzystując dosadny język raczy nas opisami mrożącymi krew w żyłach. Nie jestem szczególnie wrażliwa na obrzydlistwa, ale scena w której psychopata strzela do młodej kobiety wyrywając jej biodro, później gwałcąc na tysiąc sposobów, żeby w końcowej scenie w wymyślny sposób pozbawić życia, doprowadziła do mojego rozstroju nerwowego i bólu żołądka, a wierzcie mi, odrażających momentów w powieści nie brakuje, radzę przed czytaniem nie jeść co najmniej dwie godziny, bo reakcja na tekst może przynieść zaskakująco nieprzyjemny efekt. 

Opracowanie graficzne okładki jest idealne. Twarz kobiety, oplątana pajęczyną i schlapana krwią jest bardzo wymowna, po przeczytani "Sukkuba” z lekkim stresem zerkam na tę grafikę, mam nadzieję, że ten koszmarny sukkub nie ożyje, żeby nocą wypić ze mnie krew. 
Sukkub” to lektura dla czytelników o mocnych nerwach, nie są to banialuki. Ta książka przeraża, razi perwersją, zboczeniem i scenami w których krew leje się strumieniem. Opisywana historia na długo zostaje w głowie, nie jest łatwo przegonić straszne wizje powstałe po wizycie w Lockwood. 

Moja ocena 5/6 

Strona Edwarda Lee 

Za możliwość przeczytania książki, dziękuję Wydawnictwu Replika

Czytaj dalej »